Popularna i mocno reklamowana singielka ostatnio jest w defensywie. Życie w samotności, okazuje się puste, jałowe i niespełnione. Bo troski, które dzielimy z drugą osobą, są dwa razy mniejsze, a radości dwa razy większe.
Na ostatnie babskie spotkanie wybrałyśmy październikowy weekend. Halina wyszła z pomysłem, aby pożegnać na chwilę domowe pielesze i oddać się pełnemu relaksowi. Udostępniła nam swój letni dom na mazurskiej wsi, który o tej porze roku stoi pusty.
Małżonek Haliny pojechał tam dzień wcześniej, napalił w kominku, przytargał drzewo na opał. Gdy dotarłyśmy na miejsce w piątkowe popołudnie, ogień rozkosznie buzował i otulał miłym ciepłem drewniane wnętrze. Na stole stała butelka naszej ulubionej whisky z życzeniami miłej zabawy.
Wypiłyśmy po małej szklaneczce, wiktuały zostały włożone do lodówki i poszłyśmy się rozpakować.
Plan był taki – dużo spacerów po pobliskim lesie, byczenie się i to, co lubimy najbardziej – wieczorne rozmowy do świtu. I nie przeszkadza nam, że budzimy się zachrypnięte z mocno nadwyrężonymi strunami głosowymi.
Zauważyłam, że nasze drugie połówki przychylnym okiem patrzą na dziwną niedyspozycję żon. Szczególnie mój mąż, który przy każdej okazji stwierdza, że za dużo mówię. Baba im nie zrzędzi, mają swoja ulubioną ciszę. A, gdy rzucamy groźne spojrzenie, a z naszego zmaltretowanego gardła wydobywa się niewyraźny charkot, nasz małżonek z uśmiechem padalca, ciepłym głosem mówi:
-Głośniej kochanie, nie wiem, o co tobie chodzi.
Stać nas wtedy tylko na wiejący mrozem kontakt wzrokowy, machnięcie ręką i wycofanie się do swojej dziupli. Bo wypoczynek jest nam w tym momencie niezbędny.
W sobotnie południe nasze gardła funkcjonowały na najwyższych obrotach, jak silnik sportowego samochodu. Kilkugodzinny spacer, symbioza z jesienną naturą i ostre powietrze, zaostrzyły nasze apetyty. Lodówka pustoszała w zastraszającym tempie. Pożerałyśmy smakowite kąski i alkoholizowałyśmy się, ale rozważnie, oszczędzając nasze siły na późniejszą porę.
Organizm nieprzyzwyczajony do takiej aktywności i podwojonej dawki świeżego powietrza, odmówił posłuszeństwa i domagał się chwili odpoczynku. Każda z nas zaszyła się w swojej dziupli. Wieczór, a w następstwie noc wymagały od nas pełnej dyspozycyjności zarówno fizycznej jak i psychicznej. Te godziny były dla nas najważniejsze.
Gdy zapadł mrok, zasiadłyśmy na kanapie. Ogień wesoło buzował w kominku. Podrzucone drwa smagały białą szybę i trzaskały jak sztuczne ognie nad nadmorskiej plaży.
Gdy rozebrałyśmy na części z zegarmistrzowską precyzją bieżące tematy, a przez miesiąc nazbierała ich się pełna sakwa, Anka pociągając duży łyk szlachetnego trunku ze swojej szklaneczki, nagle stwierdziła:
-Uważam, że bycie singlem jest przereklamowane- i chwyciła za flaszeczkę, aby uzupełnić niedobór powstały wskutek wzmożonej ochoty na procenty.
Wiedziałam, że to jedno zdanie wywoła małe trzęsienie ziemi,gdyż w naszej grupie były dwie zatwardziałe singielki, prawie od urodzenia. I jedna ex singielka, którą ze skorupy samotności wyrwała strzała Amora o imieniu Ignacy. Imię mało romantyczne, ale miłość płynąca z jego serca zapisała się złotymi zgłoskami, nie tylko w sercu Luśki, ale i w naszym, jako przykład heroicznej walki o swoją oblubienicę. Dziś Luśka żałuje, że Ignacy do jej serca zapukał tak późno.
-Widocznie lubisz spędzać czas na praniu, sprzątaniu, gotowaniu i słuchaniu marudzeniu swojego faceta – odpaliła pierwsza singielka.
Dla Marioli bycie w związku równało się tylko z obowiązkami, nakazami i zakazami. Żadnych przyjemności.
-Dobrze się czuję sama ze sobą i nikogo do szczęścia nie potrzebuję. Mam świetną pracę, swoje pasje. Nikt mi nie przeszkadza. A gdy dopada mnie seks, zawsze na podorędziu mam kilku samotnych, którzy nie uznają zobowiązań – dodała z triumfem.
-A miłość?- zapytałam. - Dzielenie radości i smutków? - dociekałam.
-To tylko problemy. Miłość to ból, cierpienie, niespełnienie i wieczna tęsknota – wyliczała wyświechtane frazesy druga singielka.
-Ale są też szczęśliwe związki. Miłość, która sprawia radość, dodaje skrzydeł – w obronie uczuć wystąpiła Emilka.
-Naoglądałaś się filmów i naczytałaś harlekinów – podsumowała złośliwie.
Ty i Mariola boicie się bliskości, macie problem same ze sobą- odezwała się wyraźnie wkurzona Luśka. -Weszłaś w tę swoją skorupę, schowałaś się za sztywnym pancerzem i bronisz go jak dziewica orleańska. -Mnie kiedyś też się wydawało, że najlepiej samotnie maszerować przez życie. Marszruta jednak mnie zmęczyła. Ignaś jest przede wszystkim moim przyjacielem. Żyje mi się łatwiej, mam poczucie bezpieczeństwa. Miło wieczorem po męczącym dniu wesprzeć się na męskim ramieniu i podzielić radości i smutki na dwoje -westchnęła i uśmiechnęła się do swoich myśli.
- Z nikim, niczym nie muszę i nie chcę się dzielić - przerwała Mariolka. - Żyję po swojemu.
Dyskusja nie przyniosła żadnych rozstrzygnięć. Wiadomo było, że żadna z nas nie przekona drugiej strony do swojej racji.
Wybieramy swoją drogę i każda podążą nią w wybrany przez siebie sposób.
Pomyślałam, że ja też żyję po swojemu w moim związku. Trochę rodzinnie i trochę samotnie, bo samotności też potrzebuję. A mój małżonek nie przeszkadza mi ani w mojej pracy, ani w realizacji moich pasji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz