Krysia wypiła małą czarną dwoma dużymi łykami, parząc sobie przy okazji niemiłosiernie usta. Nie była skora do rozmów. Zbywała mnie półsłówkami. Bardzo się spieszyła. Myślami była już w domu, gdzie czekał na nią niedokończony obiad. Jej prawie 30-letni synuś wracał niebawem z pracy, a ona z przygotowaniami tkwiła daleko w lesie.
Dla Krystyny Wojtek, nazywany wciąż Wojtusiem, był synem mamusi, malutkim chłopczykiem, o którego nieustannie trzeba dbać. Rano na starego chłopa czekało śniadanie przygotowane do pracy. Po powrocie i obowiązkowym prysznicu zasiadał jak basza do stołu, a mama spełniała jego każdą zachciankę. Potem wychodził do swojej narzeczonej i wracał późną nocą. Krysia za każdym razem obowiązkowo dzwoniła do syna z pytaniem, czy przygotować kolację. Ona także prała i prasowała synkowi koszule, sprzątała pokój, w którym walała się porozrzucana bielizna i papierki po słodyczach.
Wojtek niczym wybitny aktor czarował Krysię słowami.
-Nikt tak nie gotuje, jak moja mama – wychwalał ją pod niebiosa przy każdej okazji.
- A jakie pyszne kanapeczki mi przygotowuje – czule patrzył w oczy swojej rodzicielki i posyłał komplement za komplementem.
Krysia chodziła dumna jak paw. A na jakąkolwiek krytykę ze strony swojego męża, reagowała furią.
Stanowili świetną parę, doskonałe się rozumieli. Niestety, syn był powodem wiecznych kłótni.
Marcin nie mógł znieść, że żona całe swoje życie podporządkowała synowi, że jest na każde jego zawołanie. Gdy mówił o nieodciętej pępowinie, Krystyna z pianą na ustach atakowała go słowami. Wszelkie uwagi ignorowała. Miłość do syna przyćmiła jej zdrowy rozsądek. Rozpostarła nad nim skrzydła jak kwoka nad kurczętami.
Marcin wielokrotnie przeprowadzał męską rozmowę z synem. Mówił o dorosłości, odpowiedzialności i samodzielności. Wojtek niby się z nim zgadzał, ale i tak robił swoje. Ostatnia ostra dyskusja, kiedy to nakazał synowi wyprowadzkę, zakończyła się karczemną awanturą i histerią Krystyny, która nie wyobrażała sobie pustego gniazda. Walczyła o niego jak Rejtan.
Marcin poszedł za ciosem i spotykał się również potajemnie z narzeczoną Wojtka.
Byli parą od wielu lat, a o ślubie nawet nie wspominali. Weronika twierdziła, że ona chce mieć męża, wiele razy proponowała, aby z nią zamieszkał. On jednak migał się z odpowiedzią i wciąż tylko obiecywał. Ostatnio dziewczyna postawiła Wojtka pod ścianą i dała mu miesiąc na podjęcie decyzji. Albo ślub, albo rozstanie. Na razie synuś mamusi korzysta z matczynej opieki, cudownie czuje się pod jej skrzydłami. Którą opcję wybierze? - czas pokaże.
Inna moja znajoma, właścicielka biura architektonicznego, jest matką dwóch dorosłych synów. Obydwaj mieszkają pod rodzicielskim dachem. Są po studiach i nadal korzystają z dobrodziejstw mamy. Starszy jest bardziej odpowiedzialny i nawet przebąkuje o kupnie mieszkania, do którego Iwona chce się dołożyć. Poza tym jego narzeczona, mała drobną kobietka delikatna i krucha z zewnątrz, o wewnętrznej sile Herkulesa, nie pozwala sobie w kaszę dmuchać. Ona rządzi w związku i nie uznaje półśrodków, z czego Iwona bardzo się cieszy.
Drugi młodszy, rozpuszczony przez babcię, pomimo 25 lat, jeszcze nie dorósł. Nie przywiązuje się ani do pracy, ani do dziewczyny. Jest skrajnie nieodpowiedzialny. Gdy mama po kolejnej awanturze i niespełnionych obietnicach wyrzuca go z domu, ten pakuje się bez zmrużenia okiem i przeprowadza dwie przecznice dalej, do babci. W małym mieszkanku o każdej porze dnia i nocy czeka na niego pokój z czystą pościelą, smaczny obiadek. Babcia też nie odmawia grosza kochanemu wnukowi, który potrzeby ma duże, a z kieszeni wieje pustką. Ostatnio na przykład zatankowała mu samochód, bo wybierał się na wycieczkę. Babcia pomimo osiemdziesięciu lat na karku jest jeszcze dziarską staruszką i co najważniejsze ma wysoką emeryturę, o której my w przyszłości będziemy mogli tylko pomarzyć.
Co zrobi Łukasz, gdy pewnego dnia babcia zejdzie z tego padołu? Będzie to dla niego bardzo bolesne lądowanie.
Łukasz jest teraz wolny jak ptak, wyleguje się na kanapie i jak na absolwenta filozofii przystało, oddaje się filozoficznym rozważaniom, poszukując nowej teorii usprawiedliwiającej jego nieróbstwo. Po kilku miesiącach porzucił pracę, która rzekomo nie spełniała jego oczekiwań. Jest póki co na etapie poszukiwań, tak jak Ferdek z Kiepskich.
Znam wiele rodzin, gdzie niestety dorośli synowie funkcjonują niczym święte krowy. Matki z całych sił próbują przedłużyć dzieciństwo swoim malutkim, w ich mniemaniu, synkom, a stare byki – posłużę się dosadnym określeniem mojej wiekowej ciotki- chętnie wykorzystują ich dobre serce.
Zauważyłam, że córki - płeć przecież słabsza, szybciej dorastają, usamodzielniają i chętniej opuszczają rodzinne gniazdo. Chcą żyć, w przeciwieństwie do swoich braci, na własny rachunek.
Model włoski tzw. mammone, gdzie dorośli synowie za społecznym przyzwoleniem bardzo długo nie opuszczają rodzicielskiego gniazda, coraz częściej znajduje naśladowczynie w kraju na Wisłą.
Cudownie jest być wiecznym dzieckiem swojej zapracowanej mamusi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz