Ten Sylwester zaplanowałam kilka miesięcy wcześniej. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Grube swetry i spodnie czekały w szafie. W szafce połyskiwały wyścielone kożuchem buty. Tym razem balowa suknia była dodatkiem. W górach wynajęta chata.
Już na początku grudnia zaczęły
ogarniać nas pogodowe wątpliwości. Ignorowałam niepokojące
informacje. Zaklinałam deszcz. Cały czas karmiłam się nadzieją,
że co jak co, ale w górach śniegu nie zabraknie. I wyobrażałam
sobie tę moją sannę z pochodniami i grzańcem, przykryta ciepłym
kożuchem. Już widziałam oczami wyobraźni woźnicę poganiającego
konia. Słyszałam stukot końskich kopyt. I skrzypiący śnieg pod
naporem ciężaru sań.
Taki był mój wymarzony śnieżny
Sylwester. Drzewa przykryte puszystą pierzynką. Delikatne płatki
śniegu zwilżające twarz. Rozgwieżdżone niebo i księżyc
rzucający poświatę na górskie przełęcze. Po sannie górskimi
szlakami, pełnymi zakrętów, wąskich dróg i pagórków czekać
nas miała zabawa w góralskiej chacie przy góralskiej kapeli.
Tuż przed świętami przestaliśmy się
łudzić. Nasze plany topniały w tempie porównywalnym do
topniejących resztek cennego śniegu na górskich stokach.
Szybko trzeba było zmienić plany. Z
łezką w oku, ciężko wzdychając upchnęłam głęboko w szafie
gruby sweter i spodnie. I zaczęłam dumać. Tuż po świętach
zebrałyśmy się z dziewczynami w moim domu, aby przedyskutować
problem. Drugie połówki zostały w domach, gdyż wiadomo było, że
zaakceptują każdą naszą propozycję. Choć oni także cieszyli
się na ten górski wypad.
Do głowy nie przychodził nam żaden
pomysł. Od razu na początku odrzuciłyśmy domówkę. Bal także
odpadał. Ostatnio zraziłam się to tej formy zabawy. Zawsze było
coś nie tak. A to kiepski zespół, marne jedzenie, za duży ścisk.
Co to za zabawa, gdy na swoich plecach czujesz oddech nieznajomego i
nie masz gdzie postawić stopy.
Siedziałyśmy więc przy stole ze
skwaszonymi minami. Nawet wino nam nie smakowało. Słychać było
jak nam tryby pracują. Powolne skrzypienie nienaoliwionych zębatek.
Jedna na drugą spoglądała z nadzieją, że stanie się cud i ktoś
z góry odwali za nas robotę. Milczenie przedłużało się w
nieskończoność.
Nieoczekiwanie Magda uśmiechnęła się
promiennie. Znałyśmy tę minę zwiastującą zwycięstwo.
Wlepiłyśmy w nią gały próbując wyczytać cokolwiek z jej
twarzy. Nie wydała z siebie ani jednego słowa. Trzymała nas
złośliwie w napięciu przedłużając do granic możliwości kującą
w uszy ciszę.
W końcu zlitowała się nad biednymi
owieczkami.
-Mam koleżankę, której mąż jest
leśniczym – zdradzała powoli szczegóły. - Mieszkają daleko od
miasta w głuszy. Wśród lasów i zwierząt. Tylko oni i natura.
Mają dużą leśniczówkę. Zadzwonić do niej? - zadała
retoryczne pytanie.
-Bierz słuchawkę do ręki.
Natychmiast – krzyknęłyśmy gremialnie.
Magda z komórką w ręce przeszła do
drugiego pokoju. Długo konferowała. Czekałyśmy w napięciu na
odpowiedź. Propozycja była kusząca. Tylko czy gospodarze nie mają innych planów.
Magda przydreptała z radosną nowiną.
Leśniczanka zgadza się przyjąć naszą ośmioosobową grupę. Tak
się szczęśliwie złożyło, że Sylwestra organizują właśnie u
siebie. Z nami będzie równa trzydziestka.
-To już większa impreza –
pomyślałam.
Ewa leśniczanka miała się odezwać
następnego dnia, aby poinformować nas, co mamy przygotować.
Obowiązywały balowe kreacje. Nowy Rok miał być witany przy
ognisku, przy blasku żarzących iskier. Przewidziano pieczone
kiełbaski. A zatem mój gruby sweter i spodnie przydadzą się
jeszcze.
Nasi małżonkowie bardzo się
ucieszyli. Następnego dnia udali się na alkoholowe zakupy.
Ewa przesłała meilem listę dań do
przygotowania z informacją, że oczekuje nas o dziewiętnastej.
Rozdzieliłyśmy między siebie zakupy. Ja wzięłam się za mięsiwa.
Magdzie przypadły oczywiście ryby, w przyrządzaniu których była
mistrzynią.
W tym roku wyjątkowo postanowiłam nie
kupować sobie kreacji sylwestrowej. W końcu żadna ze mnie
celebrytka i świat się nie zawali, gdy wystąpię w tej samej
sukience.
W czwartkowe popołudnie w wyśmienitych
nastrojach wyruszyliśmy na sylwestrowy bal. Mieliśmy do pokonania
ponad 150 kilometrów.
Dobrze, że w samochodzie była
nawigacja, bo inaczej trudno byłoby w tej leśnej głuszy znaleźć
leśniczówkę. Po zjeździe z głównej drogi skręciliśmy wąską
dróżką w gęstym lesie. Po kilkunastu kilometrach droga rozjaśniła
się udekorowaną świecidełkami bramą. Wjechaliśmy na podwórko.
Wszystkie okna były rozświetlone. W progu przywitała nas głośna
muzyka. Towarzystwo bawiło się w najlepsze.
Ewa zaprowadziła nas do dużej kuchni,
gdzie rozstawiłyśmy wiktuały. Tam gospodyni zorganizowała bufet.
Panowie wyciągnęli butelki i poustawiali w pokoju na stoliku.
Szybka prezentacja. I tak za chwilę nie pamiętałam żadnego
imienia.
Tuż po jedenastej męska część
zajęła się przygotowaniem ogniska. A my zmianą kreacji.
Niespodziewanie ścisnął siarczysty mróz. Założyłam drugą parę
skarpet i otuliłam grubym wełnianym szalem. Jeszcze tylko
rękawiczki i kaptur na głowę. Przy ognisku strzelały korki od
szampana. Za chwilę już jadłyśmy gorące kiełbaski, które
parzyły usta. Tańce, wyginańce, a nawet hołubce aby nie zamarznąć.
Dobrze po północy Ewa zaproponowała
powrót do domu. Szybko pobiegliśmy do leśniczówki. Ręce miałam
zmarznięte, a palce u stóp pomimo dodatkowej pary skarpet zesztywniały.
Gorąca herbata, akohol i ognista samba
rozgrzały nas w szybkim tempie.
Leśniczówka była duża. Zmęczeni
zabawą mogli zaszyć się w ciemny kąt i odpocząć, aby potem
dołączyć do wirujących.
Dopiero po szóstej najbardziej
wytrwali tancerze kładli się spać. Miejsca było dosyć. Nikt nie spieszył się z powrotem do domu. Dobrze po ósmej do kuchni zaczęli schodzić się pierwsi goście
otuleni jeszcze snem. Wyciszeni, spowolnieni, przygaszeni.
Energetycznie opustoszali. W południe leśniczy zaproponował nam
trzeźwiący spacer po lesie. Trzaskający mróz szybko mnie obudził
i dotlenił. Czułam się rześka i wypoczęta. Choć przytupywałam
zmarzniętymi nogami.
Do domu wróciliśmy przed północą.
Zadowoleni, wytańczeni i naładowani pozytywną energią.
Mogę powiedzieć, że był to jeden z
moich najlepszych Sylwestrów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz