Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

sobota, 20 września 2014

Brzuch do wynajęcia

Jestem pod wrażeniem nowego odcinka programu “Kobieta na krańcu świata” Martyny Wojciechowskiej opowiadającym o matkach surogatkach w dalekich Indiach. W niewielkim mieście na północy kraju działa legalna klinika, w której kobiety z całego świata mogą skorzystać z usług matek zastępczych. Dla wielu par to jedyny sposób, aby ziścić swoje marzenia o własnym potomstwie. Gdy zawiodła fizjologia i medycyna, hinduska lekarka daje im szansę zrealizowania swoich największych pragnień -zostania rodzicami. 

Tam w Indiach pogardliwie o matkach zastępczych mówi się ''wysiadywajki' czy 'klacze zarodowe”. Każdego roku 25 tysięcy par z całego świata, z tego połowa to Europejczycy, zostaje rodzicami.
Matki zastępcze muszą posiadać własne potomstwo. Są to zazwyczaj proste kobiety, często niepiśmienne, które chcą odmienić życie swoje i najbliższych. W ciągu 9 miesięcy zarabiają 8 tysięcy dolarów, co stanowi równowartość ich 10-letnich zarobków. Pieniądze te przeznaczają na zakup domu i wykształcenie dzieci. To trudny okres dla surogatek. Przez całą ciążę mieszkają w zamkniętym ośrodku i nie mają kontaktu ze swoją rodziną. Muszą walczyć z tęsknotą, samotnością, a często i uczuciami do nienarodzonego, tłumacząc sobie, że to nie ich dziecko, którego bicie serca słyszą każdego dnia.

To także trudny czas dla przyszłych rodziców, którzy po wielu latach bezowocnych starań o dziecko z niecierpliwością odliczają dni do spełnienia ich marzenia.

Martyna Wojciechowska opowiada historię, która pomimo że dzieje się w dalekich Indiach, posiada wymiar uniwersalny i jest bliska każdej z nas. Do głosu dochodzą ogromne emocje. Jest wzruszenie, są łzy. Przekaz jakże sugestywny, oszczędny w komentarz. Bo nie o moralizowanie i dyskusję tutaj chodzi.
Świetna robota. Chylę czoła.
Ja także nie mam zamiaru oceniać żadnej ze stron.  Na szczęście jestem szczęśliwą mamą od lat szesnastu. A moja córka jest dla mnie największym skarbem i największą radością, jaka mnie w życiu spotkała.:)
Żadna z nas nie jest w stanie zrozumieć kobiet, którym nie dane było poznać smak macierzyństwa. Które każdą zarobioną złotówkę wspólnie ze swoim partnerem przeznaczają na kolejną, często bezowocną próbę zapłodnienia in vitro.

Nasze społeczeństwo, niestety, jest wyjątkowo nietolerancyjne w stosunku do par nie posiadających dzieci. Zakorzeniony od lat model matki Polki nakłada na nią obowiązek posiadania potomstwa. Znajomi i rodzina już kilka miesięcy po ślubie dopytują  o dzieci. Czynią złośliwe uwagi, gdy młodzi tłumaczą, że jeszcze mają czas. Wywierają presję i wpędzają w poczucie winy.

Moja koleżanka, która przez wiele lat starała się o dziecko, zaczęła wręcz unikać spotkań rodzinnych. Nikt z najbliższych nie wiedział, że ma problem z zajściem w ciążę. Każde spotkanie zaczynało się i kończyło pytaniami o potomstwo. Przez kilka następnych dni była rozbita i  toczyła walkę z niepotrzebnym poczuciem winy. Tonęła we łzach. Bolała psychika.
-Wyję do księżyca-zwierzała się Aśka. -Nie śpię po nocach. Łykam prochy. Tracę siebie. Jestem pusta w środku.
W końcu zbuntowała się i po kolejnych kąśliwych uwagach ciotki, odmówiła mężowi kolejnej wizyty. Rodzina się obraziła. A Aśka odetchnęła z ulgą.
 Dziś jest mamą czteroletniej Weroniki poczętej metodą sztucznego zapłodnienia.:) Udało się za piątym razem. Rodzina nie zna prawdy. Rafał- inżynier- aby zarobić na kolejne próby, zrezygnował z etatu w kraju i przez dwa lata pracował na budowie w Anglii. I tak nie starczyło, kredyty spłacają po dzień dzisiejszy. Weronika jest ich największym szczęściem, radością życia.
-Wiesz-powiedziała mi kiedyś Aśka ze łzami w oczach. - Pieniądze się nie liczą, są tylko celem do spełnienia marzeń. Dziś zrobiłabym to samo. Nasza Weronika przywróciła nam wiarę w życie. Jestem spełniona jako kobieta i jako matka. :)

Mam wśród swoich dalszych i bliższych znajomych pary, które nie mogły mieć dzieci. Niektóre  pogodziły się z tym faktem, większość jednak podjęła walkę o zostanie rodzicami. Wiele z nich po bezowocnych próbach leczenia i zabiegów, a także często z braku finansów, zdecydowały się na adopcję. Zanim jednak do tego doszło, kobiety  przeszły swoistą drogę przez mękę. W domu łzy, rozpacz, ból,obwinianie siebie i najbliższych. I proste pytanie, jakie najczęściej ciśnie się na usta.

Dlaczego ja?! 

Moi znajomi lekarze przez dziesięć lat starali się o maleństwo. Na szczęście mieli wspaniałą rodzinę, która wspierała ich w tych trudnych chwilach, zarówno psychicznie jak i finansowo. W końcu Andrzej zaczął przebąkiwać o adopcji. Helena bardzo chciała, ale bała się, że choroba stawów, może ją ograniczyć. Na szczęście zwyciężył instynkt. Trafiła do nich czteroletnia Sylwia, która wywróciła świat do góry nogami. A Helena odżyła. Miłość pozwoliła zapomnieć o bólu. :)

Gdy z kolei córka mojej koleżanki usłyszała od lekarza, że nie ma szans na zajście w ciążę, świat  zawalił  się w jednej sekundzie. Jeszcze się łudzili, bo może lekarz się pomylił. Każdy miesiąc z nową nadzieją, bo nadzieja umiera ostatnia. W końcu podjęli decyzję o adopcji. Prawie rok zajęły im procedury, gdy w końcu otrzymali telefon, że jest dla nich trzymiesięczny chłopczyk, szaleli z radości. Dwa tygodnie później Beata zorientowała się, że jest w ciąży. Niedowierzanie, radość i łzy. Chciała urodzić swoje i adaptować. Uznała, że otrzymała dar od losu. :) Ciąża od pierwszych dni była zagrożona, musiała leżeć przez dziewięć miesięcy. Nie miała wyboru, z ciężkim sercem zrezygnowała z adopcji. Urodziła córeczkę. Wiedziała jednak, że ma dług i musi go spłacić. Gdy Monika skończyła pięć lat, adoptowała sześciomiesięcznego Wojtusia.

Wokół z nas żyje wiele małżeństw, które przeżywają dramat niespełnionego macierzyństwa. Podejmują różnorodne próby, aby tylko zostać rodzicami. Gdy zawodzą legalne środki, szukają innych możliwości. Nikt nie ma prawa im tego odbierać, a tym bardziej osądzać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz