Postanowiłyśmy z Anką wykorzystać słoneczne chwile i zainaugurować sezon letniego plażowania. Niedzielne słońce puszczało szelmowskie oko i zachęcało do natychmiastowego opuszczenia domowych pieleszy. Na niebie ani jednej chmurki. Nawet liście zamarły w bezruchu otulone lekkim zefirkiem.
A ponieważ kocham słońce, szum morza i miękki nadmorski piasek, najlepiej wypoczywam zalegując na kocyku lub leżaku. Kilka tygodni wcześniej kupiłam sobie nowy strój plażowy. Taki jak lubię, w moim ukochanym chabrowym kolorze, modny stanik pusch i zgrabne majtki trochę wyższe, maskujące te niedoskonałości ciała, które z racji wieku, powinny być mniej eksponowane. Ale pokazujące to, co jeszcze 50-latka może pokazać.
Anka pomimo, że ma naprawdę świetną figurę i mogłaby wystawić niczego sobie brzuszek, kilka lat temu wyrzuciła stroje dwuczęściowe do kosza i przerzuciła się na strój jednoczęściowy, mocno odsłaniający tylną część ciała. Też ładnie.
Rozłożyłyśmy nasze królestwo blisko morza, aby poddać się uspokajającemu szumowi lekko rozkołysanych fal.
Wystawiłyśmy nakremowane ciało i poddałyśmy się słonecznej kąpieli, od czasu do czasu zmieniając pozycję, aby nie ulec poparzeniu słonecznemu. Gdy zaspokoiłyśmy pierwszy słoneczny głód i nakarmiłyśmy nasze ciała odpowiednią dawką promieni ultrafioletowch, oddałyśmy się przyjemności obserwacji. Nie nachalnie i w miarę dyskretnie oglądałyśmy inne plażowiczki, szczególnie te, które wybrały do opalania pozycję stojącą.
Spojrzałyśmy na siebie wymownie. Rozumiałyśmy się bez słów. Czas się zatrzymał. A może ja przeżywam deja vu?
Starsze panie i jeszcze starsze moczyły stopy w chłodnym jeszcze o tej porze roku Bałtyku. Zachłanne na słońce nie zauważały, jak ich skóra niebezpiecznie przybiera kolor purpury. Ale to tak na marginesie.
Nas zaintrygował i wprawił w zdumienie strój, w jakim panie plażowały.
Otóż wystąpiły w bieliźnie, czyli w barchanach, albo jak kto woli reformach. To określenie modne było w czasach głębokiego PRL-u. Wtedy nasze mamy kupowały reformy, które dzieliły się na damskie i męskie.
Pamiętam słynne aseksualne majtasy Brydget Jones, które rozśmieszyły mnie do łez. Ale w porównaniu z plażowym stylem bieliźnianym, któremu hołdują plażowiczki, galoty Brydget to była bułka z masłem.
Nasze nadmorskie kurorty już wiele lat temu dopadła ,,gaciowa” inwazja, którą tak bardzo pokochały leciwe przedstawicielki płci pięknej. Rozciągnięte pantalony, w rozmiarze XXX jak białe flagi opinają grube maszty.
Zrelaksowane i wyzbyte jakichkolwiek kompleksów wystawiają te swoje rubensowskie kształty z widoczną ciążą gastronomiczną – to określenie zapożyczyłam od młodego pokolenia, które w ten sposób określa wielki brzuch – odziane w białe bawełniane galoty.
Biel z racji częstego prania przechodziła w odcienie szarości i żółci. Maksymalnie zsunięte i zrolowane poniżej brzucha i wysoko podwinięte w górnej części ud i na pośladkach. Zachłannie wystawione na słońce. Odsłaniające to, co obowiązkowo powinno być już zakryte.
Z barchanami komponował w negatywnym znaczeniu źle dopasowany biustonosz, koniecznie ze zwisającymi ramiączkami i brodawkami prawie na wierzchu.
Dzięki tam zmyślnemu zabiegowi biust zaczynał żyć własnym życiem i spływał coraz niżej, poddając się powolnym ruchom właścicielki. Panie majestatycznie przechadzały się brzegiem morza. Nie miały zamiaru nic maskować, a wręcz odwrotnie, eksponowały swoje wdzięki.
Może to taki nowo- stary styl, który narodził się trzydzieści, a może i więcej lat temu i trwa, a wręcz umacnia się.
Wychowałam się nad polskim morzem i widok plażowiczek w bawełnianych spranych barchanach towarzyszył mi od wczesnego dzieciństwa. Znam ten smak, znam ten styl. Nigdy się do niego nie przyzwyczaiłam i zawsze budził mój niesmak. Obrazy zatrzymane w kadrze.
Nad Bałtykiem króluje bawełniana bielizna, którą pokochało pokolenie leciwych pań. Nikt by nie pomyślał, że miłość do białych gaci i starego biustonosza, okaże się naszą siłą przewodnią. To niejako nasz wkład do Europy, nasza marka.
Jednak byłabym niesprawiedliwa. Coś się zmieniło.
Był jeszcze jeden dodatek, znak rozpoznawczy, męska chusteczka do nosa. Dwadzieścia, trzydzieści lat temu spełniała oprócz tradycyjnej funkcji rolę nakrycia głowy. Plażowiczki w barchanowych gaciach chroniły głowę przed słońcem, nakładając przemyślnie wiązaną chustkę do nosa swojego małżonka.
Instrukcja wiązania chustki do nosa.
Na każdym rogu zawiązujemy supełek (cztery supełki).
Nakładamy na głowę.
Węzełki sprawiają, że chustka dobrze opina głowę i jest w miarę stabilna.
Dziś chustkę zastąpił kapelusz albo czapka z daszkiem.
Świat idzie naprzód, ale plażowa moda się nie zmienia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz