-Masz chwilę. Możemy pogadać – usłyszałam w telefonie zbolały głos Agnieszki. Już wiedziałam, że chce się po babsku trochę poużalać nad sobą, a przede wszystkim wygadać. Oczywiście z jej strony było to pytanie czysto retoryczne, bo dla Agnieszki czas miałam zawsze. Nasz relacja działała w dwie strony i to bez zarzutu. Wzajemne zrozumienie, wsparcie, czasem rada, upewnienie się, czy postępuję słusznie. To nigdy nie był jej ani mój monolog, raczej konstruktywna rozmowa, która zawsze nas wzbogacała.
Lubimy te nasze pogaduchy. Ostatnio głównie telefoniczne, bo dzielą nas setki kilometrów. Każdy problem zostaje przez nas dosłownie przemielony przez maszynkę. Nadajemy mu hierarchię ważności. Czasem błahostka daje nam bodziec do szperania wewnątrz naszej psychiki. :)Tym razem moją koleżankę dopadła samotność, a wraz z nią wszystkie plagi egipskie. Życie dało Agnieszce popalić, czasem była sobie sama winna, ale zdarzało się i tak, że nawet najbliżsi potrafili wylać na nią wiadro pomyj.
Nie zasługiwała na taki los. Najpierw rozwód, bo już dłużej nie można było żyć pod jednym dachem. Aby ocalić siebie i resztki godności, musiała podjąć bardzo trudną decyzję pomimo oporu całej rodziny.
Potem wielka miłość, małżeństwo. Chore relacje z mężem alkoholikiem i walka o jego trzeźwość. Każdy dzień bez kieliszka był wielkim świętem. Dzień, tydzień, rok, lata. .. Gdy wydawało się, że nareszcie odnaleźli siebie i porozumienie, Wiktor zachorował. Był bez szans. Rak owinął go wokół palca i nie puścił.
Pomagałam jej wypełnić pustkę. A przede wszystkim byłam przy niej, słuchałam. Długie przegadane godziny, dni i noce, do bólu, do łez. Bo tak trzeba, bo taka właśnie jest przyjaźń. :)
Agnieszka wróciła do życia. Pojawił się ktoś ważny. Bała się zaangażować. Gdy zaczęła ufać, podkulił ogon i wrócił do ciepłych bamboszy byłej żony.
W kolejne uczucie weszła z rozpędem, bo chciała kochać i być kochaną. Burzliwy związek, trudny i nieprzewidywalny iskrzył do czerwoności. Nie wytrzymał próby czasu.
Potem jakieś drobne romanse, które prędzej czy później rozpadały się w drobny pył.
Od kilku lat Agnieszka jest w szczęśliwym związku, obdarowana przez ukochanego dwoma zaręczynowymi pierścionkami. Oczywiście po kilku miesiącach znajomości, przyjechała do mnie nad morze, aby go przedstawić.
-Jestem szczęśliwa – szepnęła na ucho. -Warto było czekać na tę miłość – wyraźnie się wzruszyła, a ja wraz z nią. :) Cieszyłam się szczęściem Agnieszki. Bo nic tak nie cieszy, jak radość bliskiej ci osoby.
-Czuję się bardzo samotna – usłyszałam po drugiej stronie.
-Coś nie tak z Piotrem? - przestraszyłam się nie na żarty.
-Nie, wszystko świetnie – uspokoiła mnie. -Brakuje mi po prostu babskich pogaduszek. -Moje koleżanki ciągle wymawiają się brakiem czasu? - Coraz mniej spotkań, coraz mniej rozmów. Powoli wykruszają się.
I popłynęła nasza rozmowa o przyjaźni, wzajemnych relacjach damsko-damskich. Kobiecej nienawiści, zazdrości i bezduszności.
-Może nie dzwoń do nich więcej – walnęłam bez ogródek. - Daj sobie spokój.
-Może i nie powinnam, ale jednak nie chciałabym z powodu jakiegoś głupstwa, zrywać znajomości. Znamy się przecież tyle lat...
-Masz rację – westchnęłam. Bo jak powiedział S. J. Lec “Trzeba wielu lat, by znaleźć przyjaciela, wystarczy chwila, by go stracić”.
Przyjaźń trzeba pielęgnować, czasem walczyć o nią. Przyjaźń to umiejętność dawania szczerego, z głębi serca, każda ze stron po równo. :)
-Gdy byłam sama, nieszczęśliwa, otaczał mnie wianuszek życzliwych koleżanek. Pocieszały, zagłaskiwały, współczuły. Były takie zaangażowane, prawie na każde zawołanie. Gdy zaczęło mi się układać w życiu, pojawił się Piotr, powoli zaczęły odsuwać się ode mnie. Mówiły, że się cieszą, że nareszcie mam swoją drugą połówkę, ale wycofywały się rakiem. To było takie udawanie. One wolały jak byłam w dołku – snuła swój monolog. - Wtedy byłam jedną z nich.
-Niestety, kobiety w głębi serca są zazdrosne o szczęście koleżanki. To taka irracjonalna zazdrość. Bo dlaczego akurat jej się udało, a mnie nie? -weszłam jej w zdanie.
I przypomniała mi się historia sprzed lat, kiedy przez moje życie osobiste i zawodowe przeleciał huragan. Nie było czego zbierać. Bezradnie stałam wśród ruin i zgliszczy poraniona, otumaniona bólem. Wtedy na mojej drodze stanął dobry anioł – wróżka. Dała mi nadzieję, siłę, wiarę, wszystko, co było mi w tym momencie potrzebne. Powoli stawałam na nogi, uczyłam się śmiać, ufać, otwierałam się na ludzi i zbierałam do lotu. Przy niej uczyłam się być szczęśliwa. Była nie tylko doradcą, ale i przyjacielem, tak myślałam wtedy. Potem dopiero zrozumiałam, że to miała być przyjaźń na jej warunkach, pod jej kontrolą.
Nieoczekiwanie przyszła do mnie nowa miłość. Oswajałam ją krok po kroku. Wojtek widział i czuł moje rany, dał mi czas, walczył o mnie, jak żaden mężczyzna dotychczas. Byłam przerażona, bo wszystko działo się tak szybko. I wtedy okazało się, że mój dobry anioł posiada również ciemną stronę swojej natury. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęła kontrolować moje życie. Była mistrzynią manipulacji. Ona nie potrafiła się dzielić, chciała mieć mnie na własność. Wojtka znienawidziła natychmiast, bo odsuwał mnie od niej. Im bardziej cieszyłam się nową miłością, tym bardziej czułam jej niechęć. Robiła wszystko, aby nas rozdzielić. Burzyła spokój, siała ziarna niepokoju. Musiałam zakończyć tę znajomość, aby normalnie żyć. Była okrutna i bezwzględna. Ale siłę dawała mi nowa miłość. :)
Jeszcze dobrą chwilę snułyśmy z Agnieszką rozważania na temat przyjaźni. Agnieszce powoli zaczął wracać dobry humor. A zatem wspólna telefoniczna terapia przyniosła pozytywny skutek. Każda z nas z tej rozmowy uszczknęła coś istotnego dla siebie. :)
Do następnego razu, gdy jedną z nas nagle zaatakuje osobisty demon zwątpienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz