Zapowiadał się wspaniały wyjazd. Dwa tygodnie moczenia się w orzeźwiających bąbelkach, taplanie się w życiodajnym błocie, relaksujące masaże i inne zabiegi niezbędne dla poprawy zdrowia. A wieczorem dyskoteka. Ruch, ruch i jeszcze raz ruch.
Od kilku lat wraz z moją drugą połówką fundujemy sobie sanatorium, aby wzmocnić nasze organizmy. Podleczyć to i owo, usprawnić to, co niestety w tym wieku ma prawo już szwankować. Zawsze tylko we dwoje.Tym razem pojechała z nami moja przyjaciółka Grażyna i jej starsza koleżanka Wanda. Ta ostatnia była bardzo podekscytowana możliwością wyjazdu do wód i przy pierwszym spotkaniu sprawiała miłe wrażenie. Nikomu z nas nie śniło się nawet, że to wredne babsko, egoistka z krwi i kości będzie próbowała zrobić wszystko, aby obrzydzić nam wypoczynek.
Humor dopisywał nam od rana. Mój szanowny małżonek, odpowiedzialny za logistykę i znający możliwości kobiecej natury zarządził, że każda z nas ma prawa do dwóch toreb bagażu. Wprawdzie samochód mamy duży, ale nie jest on z gumy. Obie z Grażyną zastosowałyśmy się do wytycznych. Natomiast Wanda miała w nosie ustalenia i oprócz torebek i torebeczek targała -a właściwie targał jej zięć - wielką torbę z futrem. Mąż mój zachował dyplomatyczne milczenie, ale czułam jak z trudem hamuje wściekłość.
Pokoje były zarezerwowane. Gospodyni, przemiła pani Agata, dusza człowiek, przygotowała wszystko, o co prosiliśmy. Znaliśmy Agatkę od lat i całkowicie jej ufaliśmy. Dała się poznać od najlepszej strony.
Ja z Andrzejem zajęliśmy pokój na dole. Dziewczyny powędrowały do góry.
Kilka minut później Wanda rzuciła pierwszego focha.
-Pokój za mały – oznajmiła zbolałym głosem. Moje futro nie mieści się w szafie. Ale to było dopiero preludium.
Po chwili wyłoniła się z łazienki z miną modliszki. Odziana w długie gumowe rękawice zawzięcie szorowała szklanki, talerzyki i łyżeczki, które były do naszej dyspozycji. Czyniąc przy tym głupawe uwagi. Przez moment poczułam się winna zaistniałej sytuacji, bo to przecież ja przywiozłam ją tutaj. Grażyna widząc moje wahanie, puściła do mnie oko i popukała się wymownie w czoło.
Wkrótce dowiedziałam się od mojej koleżanki, że to tylko pozory.
Mieszkanie Wandy toczył jeden wielki bałagan, a pojawiająca się raz w tygodniu gosposia musiała nieźle namęczyć się, aby ogarnąć ten nieład.
Potem było tylko gorzej. Niezliczona ilość dąsów, chimerycznych nastrojów, pretensji, a nawet histerii.
Ledwie otworzyła oko już narzekała.
Szczęśliwi na dole, nie zdawaliśmy sobie sprawy, jaki los zgotowała Wanda mojej przyjaciółce. Grażyna przyjechała wypocząć, zregenerować zszarpane nerwy. A tu trafiła z deszczu pod rynnę. Już po dwóch dniach wiedziała, bardzo się przy tym starając, że nie będzie w stanie mieszkać z Wandą w jednym pokoju.
Kilka minut po szóstej, gdy tamtą budził dzwonek telefonu, Grażyna uciekała na dół do kuchni i serwowała sobie podwójną melisę.
-Wyłącz telewizor, bo chcę spać -marudziła jeszcze przed dziesiątą wieczorem.
Rano.
-Nie włączaj telewizora, bo chcę się pomodlić -rzucała rozkazującym tonem
Książek też Grażyna czytać nie mogła, bo tamtej przeszkadzał szelest kartek.
Gospodarzom zwróciła uwagę, że drażni ją zapalone światło w przedpokoju, gdy rano wychodzili do pracy.
Łazienka.
O nią dopiero toczyły się boje. Wanda miała niewytłumaczalną obsesję, jeżeli chodzi o korzystanie z łazienki. Spędzała w niej godziny. Gdy tylko Grażyna otworzyła drzwi tego przybytku, już słyszała pytanie, kiedy wyjdzie, bo właśnie w tej chwili musi z niej skorzystać.-Boję się wejść do łazienki, boję się wejść do pokoju. Jestem w jednym wielkim stresie – mówiła przybita. - Nie wiem z czym ta szalona wyskoczy. Ona mnie wykończy. Czuję się jakby przejechał po mnie walec.
Na zabiegach też wszystko było nie tak.
-Zmarzłam. Woda była za zimna -narzekała. - Na pewno będę chora!
-Trzeba było dolać ciepłej. Jest tam oznaczony kurek. -Czytać nie umiesz!? - nie certolił się mój małżonek.
-Jesteś nie miły- syknęła
-Pielęgniarka zostawiła mnie samą i poszła -żaliła się następnego dnia. -A gdybym zasłabła?
-Złego diabli nie biorą – skomentował Andrzej.
Wanda obraziła się. Choć na chwilę zapanował spokój.
Wanda nigdy nie miała sobie nic do zarzucenia. Na przykład jej niestrawność to była wina kuchni, a nie własne obżarstwo, którego byłam świadkiem. Z podziwem patrzyłam (zresztą nie tylko ja), jak wielką chochlą bierze dolewkę kapuśniaku i pochłania kolejny talerz pierogów z mięsem tłusto okraszonych skwierczącymi skwareczkami.
Z Wandą nie można było nic ustalić. Za późno, za wcześnie. Przez nas nie zdążyła zjeść śniadania, wypić kawy, zrobić włosów.
Na tańce zabraliśmy ją tylko jeden raz. Wyjście zaplanowane na godzinę dwudziestą przypłaciła prawie histerią. Powód banalny – nie zdążyła położyć maseczki na twarz.
Gdy w końcu odziana w futro wyszła ze skwaszoną miną i wspaniałomyślnie posadziła swe szanowne cztery litery na siedzeniu, mój małżonek zachował się jak przystało na dżentelmena i skomplementował jej wygląd. W odpowiedzi mruknęła coś pod nosem.
W lokalu też wszystko było nie tak, muzyka za głośna, krzesło nie wygodne, wino chrzczone, ciastko nie świeże. Siedziała naburmuszona, cedząc to niedobre wino. My za to świetnie się bawiliśmy.
Kto by się przejmował taką zołzą.
Następnego dnia Grażyna o mało nie dostała palpitacji, gdy ta poskarżyła się, że czuje się przez nas osaczona i sterroryzowana.
Grażyna nie zwlekała ani minutę dłużej. Natychmiast spakowała swoje rzeczy z zamiarem znalezienia sobie nowego lokum. Wanda pomimo jednego wielkiego nie zadowolenia, pokoju nie zamierzała opuścić.
-Idę szukać kwatery, dłużej nie dam rady. To dom wariatów -wyrzucała z siebie rozdygotana. -Jeszcze moment i rozszarpię ją na kawałki.
Opowiedziałam wszystko naszej pani Agatce, która pokiwała głową ze zrozumieniem i bez słowa odstąpiła Grażynie drugi pokój.
-A to tyfus plamisty- podsumowała. -Nawet mój Willy się na niej poznał (mowa o psie) obsikując jej torbę na przywitanie – rzuciła rozbawiona. - Nigdy tak się nie zachowywał.
Popłakałyśmy się ze śmiechu mając w nosie to, że nie wypada śmiać się z cudzych nieszczęść.
Wanda na szczęście odseparowała się od nas na amen i nie wchodziła nam więcej w drogę. W końcu zapanował spokój, a moja przyjaciółka leczyła się z toksycznej znajomości. Szybko odzyskała wewnętrzną równowagę i wrócił jej dobry humor. Kolejne dni upływały nam w beztroskiej atmosferze. Kuracja zdrowotna dzienna i ta wieczorna taneczna przynosiła efekty.
Do domu wracaliśmy w wyśmienitych humorach, oczywiście z Wandą, tak jak wcześnie było obiecane. Nawet nie powiedziała nam do widzenia. Do dzisiaj się nie odezwała. I oby tak zostało
Mój małżonek tuż po powrocie powiedział NIGDY WIĘCEJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz