Pięćdziesiąt, po pięćdziesiątce, pięćdziesiątkę, z pięćdziesiątką
– odmieniałam tę zaklętą liczbę przez przypadki. Obce słowo, które siłą woli wypychałam z mojej świadomości.
Stan trwa, burzy mój spokój.
Nie sprawia mi przyjemności bycie kobietą w średnim wieku.
Wiem, wiem – trzeba starzeć się z godnością.
Anka moja przyjaciółka, gdy po raz kolejny z uporem wracam do dręczących mnie pytań związanych z przemijaniem, puka się w czoło i powtarza jak mantrę: żyj tak jakby wszystko co najlepsze było jeszcze przed tobą.
Pięćdziesiątka zbliża się nieubłaganie. Próbuję zignorować datę urodzin przypadającą na początek wiosny. Wszystko budzi się do życia, a ja trwam w oczekiwaniu. Na kilka tygodni przed magiczną datą, dopada mnie stan zwątpienia. Odliczam.. Jak to będzie za dzień, miesiąc, rok...
-Wariatka -kwituje Anka, która cztery lata temu hucznie i z przytupem świętowała półwiecze na tym łez padole. - Zobacz jak rozkwita kobieta po pięćdziesiątce - pokazuje to i owo, rzucając przy tym szelmowski uśmiech. Najważniejszy jest stan ducha, a nie metryka.
I w końcu pewnego dnia budzę się jako kobieta pięćdziesięcioletnia.
Nic się nie zmieniło. Nic nie pękło. Wstaję, ubieram się. Robię staranny makijaż, jeszcze tylko ostatnie pociągnięcie ust pomadką. Z lustra spogląda na mnie miła twarz, w oczach intensywność światła, wciąż ta sama ciekawość. Wpatruję się w swoje odbicie z uwagą.
Czy ja naprawdę mam 50 lat?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz