Ze zdziwieniem patrzyłam, jak moja znajoma tuż po pięćdziesiątce odcina kupony dzielące ją od wcześniejszej emerytury. -Jeszcze trzy, jeszcze dwa i kilka miesięcy – wdychała wiecznie zmęczona. -Już za chwilę zacznie się moje prawdziwe życie. Ot, styrana życiem młoda prawie emerytka, której najważniejszym celem w życiu było wieczne narzekanie i EMERYTURA.
Alicję poznałam na kursie. Dokształcałyśmy się, my panie w wieku 50 lat. Byłyśmy najstarsze w grupie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie nadspodziewana energia życiowa Alicji. Mogłaby nią obdzielić tabun młodych wilków. Ona nie znała słowa niemożliwe.
-Jest tylko trudno wykonalne – ripostowała, gdy ktoś zaczął poddawać wszystko w wątpliwość. Alicja poczuła wiatr w żagle na kilka lat przed półwieczem. Zazdrościłam jej determinacji, określonego celu. Bezrobocie nie zwaliło jej z nóg, dało przysłowiowego kopa. Była jak samotny okręt na wzburzonym ocenianie, który pomimo przeciwności losu, szczęśliwie dobija do brzegu. Łamała wszelkie stereotypy, kolokwialnie mówiąc jej chciało się chcieć.
Rozpoczęła studia licencjackie o profilu medycznym. Nie było łatwo. Ile razy buczała w słuchawkę, że nie ma siły, że nie da rady. Ale to było na chwilę. Szła jak taran. Obroniła licencjat z bardzo dobrym wynikiem. Zdopingowała swojego męża.
Gdy zapisała się na studia magisterskie, jej mąż pisał maturę. Kolejne dwa lata nauki, nieprzespane noce, stres. I pewnego dnia obudziła się jako pani magister. Ale to nie był koniec jej edukacji. Znalazła kolejną niszę i ukończyła studia podyplomowe, potem jeszcze jakieś kursy. Wiktor poszedł za ciosem i rozpoczął licencjat.
Dwoje wspaniałych ludzi podążających własną drogą. Po studiach Alicja przebierała w ofertach pracy. Jej wiek -54 lata- nie był żadną przeszkodą.
Teraz tylko martwi się, że ma za mało czasu dla siebie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz