Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

czwartek, 20 sierpnia 2015

Parawanowe eldorado

Nie miałam ochoty na słoneczną kąpiel. Leniwie wyszłam na taras, słońce włączyło turbodoładowanie. Żar lał się w nieba. Popatrzyłam na błękitne niebo przeźroczyste od energii słonecznej, na pojedyncze obłoczki, które malowały cieniutką linię bezkresu. Spoglądałam na nieboskłon oddając się słodkiemu dolce far niente.


Przeciągnęłam się ospale i poczułam lekkie mrowienie. Dobry znak. Wszystko na swoim miejscu. Z rozmyślań wyrwał mnie natarczywy dźwięk komórki.
-Ki czort?! - pomyślałam sobie i weszłam do pokoju, w którym panował jeszcze poranny chłodzik.
Dzwoniła moja psiapsióła.
Cóż miała mi ważnego do przekazania o tak wczesnej porze, kiedy to w niedzielny dzionek wszyscy odsypiają trudy minionego tygodnia.
-Idziemy na plażę – było to raczej stwierdzenie niż pytanie. -Szykuj się – wydała polecenie. -Spotykamy się za 40 minut.
Zanim zdążyłam zebrać myśli i powiedzieć cokolwiek, już się rozłączyła. W pierwszym momencie chciałam nawet oddzwonić i oznajmić, że nigdzie się nie wybieram, ale potem machnęłam ręką.
Na ten moment słońce mnie całkowicie zaspokoiło. Przyjęłam tyle złocistego brązu, ile w stanie mogła przyjąć moja skóra. Uważałam, że w tym sezonie limit już wyczerpałam. Nie ciągnęła mnie plaża, morskie odmęty i szum fal.
Ignorowałam także szelmowskie słoneczne zaczepki.
-Dziękuję ci słoneczko, ale więcej nie skorzystam- prowadziłam miłą pogawędkę. - Może innym razem, ale teraz, proszę cię, daj mi od siebie odpocząć.
Spoglądało na mnie ze zdumieniem, otulało promieniami moje ciało i usilnie zapraszało, jak kochanek na romantyczny wieczór swoją oblubienicę. Kusiło z nadzieją, że się złamię.
I wygrało. Odpuściłam i powoli zaczęłam się zbierać.

Stały ekwipunek, czyli strój kąpielowy, ręcznik, leżak, bo opalanie na leżaku sprawia mi ogromną frajdę. A poza tym świetnie prowadzi się z niego obserwacje, co też uwielbiam czynić. Po prostu lubię podglądać plażowiczów, bo historie zasłyszane i zaobserwowane mogłyby posłużyć jako temat niejednego opowiadania. Jeszcze tylko krem z filtrem, zawsze 20. Zarzuciłam na siebie zwiewną seledynową sukienkę w pawie piórka, mój nowy nabytek, lekkie sandałki, jeszcze okulary na nos. Do torby zapakowałam owoce i wodę. I zbiegłam na dół, gdzie już niecierpliwiła się Renata. Twarz schowała za ogromnym ażurowym kapeluszem. Kocie okulary nadawały jej tajemniczości.
-Co tak długo?!-ofuknęła mnie na przywitanie.
-Nie przesadzaj. Słońce to nie towar reglamentowany – rzuciłam promienny uśmiech.

Słońce przypiekało coraz bardziej. Zapowiadał się kolejny upalny dzień rodem z Afryki. Na plażę dotarłyśmy umordowane. Czułyśmy się jak po ciężkiej pracy. A to był tylko półgodzinny spacerek. Leżak ciążył mi niemiłosiernie i żałowałam, że go zabrałam.

Zeszłyśmy na dół. Lekka bryza chłodziła duszne powietrze. Zaczęłyśmy się rozglądać w poszukiwaniu kawałka wolnego miejsca. Gigantyczna przestrzeń oblężona przez turystów niczym mrówki, nie pozostawiała złudzeń. Olbrzymie parawany dzielące plażę na małe poletka nie dawały żadnych szans.
Mój jest ten kawałek plaży, trawestowałam słowa znanej piosenki. Różnokolorowe materie niczym flagi powiewały na wietrze. Czasem z któregoś okupowanego poletka wystawała głowa pana i władcy, który to zarekwirował kawałek plaży i nie zamierzał się z nim podzielić.
Po kilkunastominutowych poszukiwaniach miałam naprawdę dosyć i najchętniej wykonałabym zwrot, wypinając się na całe to nienormalne towarzystwo.
W momencie, kiedy przymierzałam się do rewolty, Renata dostrzegła kawałek wolnej przestrzeni i szybko pognała, aby nikt nas nie ubiegł.

Nie pomyślałam, że plaża stanie się towarem reglamentowanym i o kawałek białego piasku trzeba będzie toczyć boje, jak w czasach PRL-u o papier toaletowy.
No cóż, naród jest taki jaki jest. Samolubny, nie umiejący się z drugim dzielić, a wymagania ma takie, że oho. Każdy myśli tylko o sobie.
Gdy w końcu ulokowałam się na moim miejscu widokowym. Wyciszyłam się, po czym oddałam mojemu ulubionemu zajęciu, czyli obserwacji.

Zgiełk, nerwowa atmosfera, pokrzykiwania, sprzeczki, przekleństwa, nagminne warczenie na dzieci. Zachowania rodem z galerii handlowej. Zamiast relaksu i luzu, nieustanny niepokój i zamieszanie. Atmosfera tak ciężka jak gradowe chmury, które kilka dni temu dokonały zniszczeń w południowych regionach kraju.
Na temat strojów plażowych już pisałam wcześniej. Dodam tylko, że niestety pod tym względem jesteśmy niereformowalni.
Po dwóch godzinach wymęczone słońcem czułyśmy się jak sardynki w oleju. Zarządziłam odwrót. Na dzisiaj wystarczy plażowych atrakcji i nadmorskich doświadczeń, o których chciałabym jak najszybciej zapomnieć.

Rozleniwione postanowiłyśmy wstąpić na obiad do tawerny na promenadzie. Oczywiście tłoczno jak w ulu. Wypatrywałam wolnego stolika. Wszystkie były zajęte w większości przez roznegliżowanych mężczyzn, tylko w slipach i na dodatek brzuchatych. Nieskrępowany obnosił się jeden z drugim z tą swoją ciążą gastronomiczną, traktując ją jak trofeum swojego pańskiego życia . Płeć piękna bez bluzek tylko w biustonoszach. Bo przecież są na wczasach, a tu wszystko można.

Najwidoczniej moda na goliznę przywędrowała do nas z Wenecji, gdzie walka z nią jest jak walka z wiatrakami. Zarówno tam nad Adriatykiem jak i nad Bałtykiem wszyscy mają w nosie zasady dobrego wychowania.
W końcu udało nam się znaleźć dwa wolne miejsca. Na szczęście przysiadłyśmy się do pary odzianej. Miła kelnerka, zapewne studentka, szybko uporała się z zamówieniem. Pachnąca pizza pojawiła się w ciągu kilkunastu minut. Po raz pierwszy jadłam ją bo jadłam.
Straciłam apetyt, bo nie jestem zwyczajna jadać wśród golasów. Tak mnie wychowano i trzymam się tych zasad.
Popatrzyłyśmy z koleżanką na siebie wymownie. Nawet nie chciało nam się rozmawiać. W milczeniu powoli przeżuwaliśmy tę naszą margeritę popijając chłodnym piwem.

W przeciwieństwie do innych nie było nam do śmiechu.