Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

środa, 29 lipca 2015

Tylko pozwól się kochać

Gdy Karolina zaproponowała mi wypad w góry, najchętniej odmówiłabym. Po prostu nie przepadam. Nie kręci mnie wspinaczka i kolejne zdobywanie szczytów. Karola zażarta miłośniczka górskich wędrówek patrzyła na mnie psim wzrokiem. Biłam się z myślami. Ona na przełęczy, a ja co? No trudno, przyjaźń niekiedy wymaga poświęceń. Może nie będzie tak źle.


Zawisła na mojej szyi. Obcałowała siarczyście policzki. Nie mogłam się od niej uwolnić.
-Jesteś kochana -piszczała uradowana.
-Wiem, wiem – mruknęłam i skonkretyzowałam pytanie. -Kiedy ruszamy?
-Pojutrze odbieram samochód od mechanika. Kupię kilka niezbędnych rzeczy i możemy jechać-mówiła podekscytowana.
Wczesnym rankiem w piątek pakowałyśmy samochód. Mój bagaż był skromny. Jedna torba z ciuchami, trochę książek. Wystarczy na dziesięciodniowy pobyt. Za to Karola zaszalała. Na pierwszym miejscu sprzęt spinaczkowy, dwie pary solidnych butów do wędrówek po górach i całe mnóstwo akcesoriów, które stanowiły dla mnie czarną magię. Z wysiłkiem upychała pakunki w samochodzie.
Muszę przyznać, że logistycznie była bardzo dobrze przygotowywana.

Ponad dziesięciogodzinna podróż z dwiema krótkimi przerwami na posiłek dała nam się w kość. Do Szczyrku dotarłyśmy przed zmrokiem. Zatrzymała się tuż pod lasem, gdzie miałyśmy nocleg w uroczej góralskiej chacie. Gospodyni, u której Karola wynajmowała pokój od lat, witała nas serdecznie. Szybko zatargałyśmy bagaże na piętro. Prysznic dla pobudzenia krążenia i odzyskania sił.A już pani Wanda zapraszała nas na kolację z odrobiną wódeczki, którą częstował pan Zygmunt, jej mąż.
Przy kolacji zamykały nam się oczy. Zmęczenie dawało się we znaki. A tam u góry czekało masywne góralskie łoże z miękką poduszką, w którą jak najszybciej chciałam się wtulić.
-Ja jutro rano idę w góry – zaczęła przygotowywać sprzęt. -A ty rób co chcesz. Okolica piękna.
Nie musiała mi tego mówić, gdyż w Szczyrku byłam przed kilku laty. Zachwyciłam się widokami. Pozwiedzałam okoliczne miejscowości. Teraz zamierzałam tam wrócić. Taka retrospekcja po czasie.
-Pani Wandeczka to wspaniała kobieta. Matkuje mi od pierwszego dnia, kiedy się tu pojawiłam. Jej mąż to cudowny gawędziarz, który zna mnóstwo miejscowych legend, opowiada je z taką pasją, że dech zapiera i czas się zatrzymuje – starała się przekazać jak najwięcej informacji.
-O mnie się nie martw. Dam sobie radę – uspokajałam
. -A ty podczas tych swoich wędrówek może w końcu kogoś poznasz. Czas skończyć z samotnością.
-Daj spokój. Nie w głowie mi miłostki. Dobrze się czuję w swojej przestrzeni sama ze sobą- radosny nastrój prysł.
-Nie zamieniaj swego serca w twardy głaz – zanuciłam słowa znanej piosenki.

Karolina przed laty przeżyła swoją wielką miłość. Rafał nosił ją na rękach i świata poza nią nie widział. Wszyscy zazdrościli Karoli takiego faceta. Zaradny, inteligentny, przystojny – wszystko to co najlepsze w jednej osobie. To raczej się nie zdarza. Zgodnie twierdziłyśmy, że wygrała los na loterii.
Były zaręczyny, okazały pierścionek zdobił smukłą dłoń narzeczonej. W planach ślub kilka razy przekładany z przyczyn tzw. obiektywnych.
Niespodziewanie Rafałowi trafił się lukratywny kontrakt w Anglii z jednym małym ale odnośnie czasu. Dwa i pół roku poza domem. Od razu chciał zrezygnować. Ze łzami w oczach tłumaczył, że nie wytrzyma tak długiej rozłąki. To Karolina podtrzymywała go na duchu i nakłaniała do wyjazdu.
-Zarobisz – mówiła. -Po powrocie kupimy mieszkanie. Czas szybko zleci. Wyprawimy wesele.
Rafał w końcu przystał na propozycję.

Po jego wyjeździe w życiu Karoli zapanowała pustka. Czuła się tak, jakby nagle zabrakło jej tlenu. Potem były codzienne rozmowy na skypie. Słowa miłości i tęsknoty. Pragnienie jak najszybszego powrotu.
Czekała na niego z utęsknieniem.
Po półtora roku Rafał już nie był tak wylewny. Suche i miałkie rozmowy tłumaczył zmęczeniem. Mniej było w nich żaru i namiętności. Czasem nie odzywał się przez kilka dni usprawiedliwiając nagłymi wyjazdami i pracą do późnych godzin.

To spadło na nią jak grom z jasnego nieba. Gdy Karola odliczała tygodnie do jego przyjazdu, pewnego dnia poinformował ją, że nie wraca. Poznał tam kogoś i się zakochał. Tak po prostu wyleczył się z uczucia.
Karola rozstanie z Rafałem przypłaciła depresją. Odcięła się od świata. Długo dochodziła do siebie.
Odkryła góry. Wędrówki po nich pomogły jej powrócić do życia. Zapowiedziała jednak, że w jej przestrzeni nie ma miejsca dla żadnego mężczyzny i że nigdy się nie zakocha.
Mijały lata, a ona nadal była singielką.

Dni mijały niespiesznie. Odwiedzałam pobliskie miasteczka. Wędrowałam utartymi szlakami na nowo odkrywając piękno Beskidów. Urzekały mnie górskie krajobrazy, wodospady i kryształowo czyste strumyki barwnie przecinające kręte doliny.
Pani Wanda kusiła pysznym ciastem i kwaśnicą.
Pan Zygmunt stawiał prymuchę i czarował opowieściami. Sypał nimi jak z rękawa. Przenosiłam się w świat zbójnickich legend i miejsc, gdzie rzekomo ukryli swoje dukaty. Słuchałam o księżnej, która posiadała oswojonego niedźwiedzia. Piękne historie o ludziach, zwierzętach i przedmiotach, które wciąż żyją i ubarwiają koloryt tajemniczego masywu.
Tymczasem Karola każdego ranka niestrudzenie maszerowała w góry. Wracała wieczorem umordowana, ale szczęśliwa.

Pewnego dnia, gdy wracałam utrudzona z kolejnej krajobrazowej wędrówki zauważyłam Karolinę w towarzystwie młodego mężczyzny. Strój wskazywał, że także był miłośnikiem górskich eskapad. Żywo rozprawiali o czymś, po czym skierowali się do pobliskiej knajpki. W pierwszym momencie chciałam do nich podejść. Dałam sobie na wstrzymanie widząc jak dobrze się ze sobą bawią.
Usiadłam za przepierzeniem tej samej kawiarenki. Ukryta miałam doskonały widok. Nieznajomy świdrował oczami moją koleżankę. Widać było, że mu się podoba. Delikatnie poprawił jasny kosmyk jej włosów niesfornie opadający na oczy. Niby przypadkiem dotykał dłoni. Przysuwał głowę do twarzy. Karolina przyjmowała jego gesty z uśmiechem. Coś sobie opowiadali, co rusz wybuchali gromkim śmiechem. Widać było, że dobrze się czuje w jego towarzystwie. Zapłaciłam za kawę i niezauważona czmychnęłam do domu.
O spotkaniu nie wspomniałam.

Zauważyłam, że Karola się z mienia. W oczach pojawił się dawny błysk, coś tam sobie nuciła pod nosem. Rozpierała ją energia.
Miałam nadzieję, że w końcu po latach opuści swój kokon i da się porwać uczuciu. Póki co bacznie ją obserwowałam.
-Chciałabyś może coś mi powiedzieć? - zagadnęłam pewnego wieczora.
-Nie. A dlaczego pytasz? -odpowiedziała beztrosko.
-Zmieniłaś się...
-Wydaje ci się – bąknęła.
-A jak tam góry?- weszłam na bezpieczny temat.
-Każdego dnia piękniejsze – uśmiechnęła się tajemniczo.
Położyła się spać strudzona wielogodzinną marszrutą. Za chwilę w objęcia porwał ją Morfeusz. Ja jeszcze przeczytałam kilka kartek, ale sen w końcu i mnie dopadł.

Jeszcze kilkakrotnie Karolina mignęła mi wraz ze swoim towarzyszem. Trzymali się za ręce, on czule ją obejmował.
Zastanawiałam się, jak długo skrywać będzie swoją tajemnicę. Czekałam cierpliwie z nadzieję, że przedstawi mi tajemniczego blondyna.
Czas przyśpieszył, jakby gonił za czymś nieosiągalnym. Nie lubię tych ostatnich chwil, które za nic nie dadzą się utrzymać na postronku.
Gdy już traciłam nadzieję, dwa dni przed naszym wyjazdem Karolina zapowiedziała, że zaprasza mnie do miłego zakątka i z rumieńcem na twarzy dodała, że chce mi kogoś przedstawić.
Podziękowałam. Nie zadałam żadnego pytania. Byłam podekscytowana spotkaniem z ktosiem, który – jak wszystko wskazywało – skradł serce mojej koleżanki.

Wieczorem, gdy dotarłam na miejsce, siedzieli już przy stoliku. Zatrzymałam się przy wejściu z przyjemnością patrząc, jak tuli ją do siebie i szepce coś do ucha. Karolina wybuchnęła dźwięcznym śmiechem. Znałam ten stan dobrze. Zrozumiałam w jednej chwili. Moja koleżanka była zakochana. Trwaj chwilo.
Podeszłam do stolika. Paweł, tak miał na imię przemiły blondyn, poderwał się z miejsca, aby się ze mną przywitać.
Spędziłam w ich towarzystwie miły wieczór. Byli pod swoim urokiem. Uczucie biło od nich z taką intensywnością jak promienie słońca odbijające się w lazurze wody. Paweł spijał słowa z jej ust jak najlepszy nektar. Ona wodziła za nim czarownymi oczami.

Wieczorem rozpłakała się.
-Czy coś się stało?- zapytałam przerażona.
-Nie. Jestem zakochana i boję się, że mogę go stracić – szukała we mnie wparcia.
Przytuliłam Karolę i pozwoliłam, aby jej łzy oczyściły duszę.
-Teraz na pewno będzie dobrze – zapewniałam. -Widać, że Paweł poza tobą świata nie widzi.
Tylko pozwól się kochać.





piątek, 17 lipca 2015

Cała plaża nasza

-Całego domu nie zabierzesz- mówi wyraźnie poirytowany małżonek, gdy kolejną według mnie niezbędną rzecz upycham pomiędzy siedzeniami. -Samochód nie jest z gumy -wyjaśnia blondynce. Zgadzam się oczywiście. Przytakuję i przemycam kolejny niezbędnik. Oczy rzucają gromy. Wiem, że za chwilę wybuchnie. Na szczęście zapakowałam wszystko, co zaplanowałam.


Trzaśnięcie drzwiami. Uff. Kawał drogi do przejechania. Moja druga połówka precyzyjnie ustawia nawigację. Zapinamy pasy.

Via Szwajcaria.

Kilkanaście godzin nużącej drogi. Krótka przerwa na sen. Pogodę mamy po swojej stronie. Temperatura umiarkowana.
Na miejscu jesteśmy w niedzielę po południu. Afryka. Z trudem łapię powietrze. Moje płuca domagają się dużej ilości czystego tlenu. Liście zatrzymane w bezruchu, bez jednego drgnięcia. Jakby namalował je artysta. Krople potu obklejają całe ciało. Marzę tylko o chłodnym prysznicu.
Wieczorem pomimo zmęczenia fundujemy sobie spacer brzegiem Jeziora Bodeńskiego. Słońce rozkosznie zanurza się w szafirowych odmętach i rozjaśnia lustro wody. Spoglądam na stojący akwen i chłodzę wzrok w lazurze.
Cisza i spokój. Spacerowicze nieśpiesznie wędrują brzegiem jeziora. Pomiędzy nimi wytrawnie lawirują miłośnicy dwuśladów.

Kolejne dni spędzamy na opalaniu. Żar się leje z nieba. Ale jako mieszkanka wyjątkowo chłodnego tego lata kraju, spragniona słońca, leniwie wyciągam się na kocu. Jeszcze tylko odpowiednia warstwa kremu z filtrem. Moja druga połówka natychmiast zaczyna się wiercić i marudzi, że za gorąco. Przytakuję i odpływam w niebyt. Słońce przypieka niemiłosiernie. Nawet ja, co tu dużo mówić, miłośniczka opalania, po kilkunastu minutach poddaję się. Zmieniam pozycję. I raz i raz i raz. Nie pomyślałam, że leżenie może być tak męczące.
Lekki zefirek od strony jeziora to jak delikatny ruch skrzydeł motyla. Idziemy się ochłodzić. Z przyjemnością zanurzamy się w lazurze wody. Odpowiednia temperatura sprawia, że ani myślę z niej wychodzić.
Nie to co woda z zimnym Bałtyku, której lodowatość tarmosi każdą cząstkę mojego ciała i wykręca stopy w bolesnym skurczu.

Szwajcarię odwiedzam dosyć często i za każdym razem wpadam w zdumienie, że jednak można inaczej.
Wychowana nad polskim morzem nigdy tak do końca nie zaakceptowałam rozwrzeszczanego tłumu i nieobyczajnych zachowań.
Wiele rzeczy mnie drażni, a niektóre wręcz wywołują złość. Krzyki, głośne rozmowy przez telefon, gdy brzuchaty mężczyzna trzy metry przede mną wrzeszczy do aparatu -Maryśka, czy mnie słyszysz – po czym następuje banalna historia opowiedziana na górnym c przeplatana ku.....i i ch......i. Słyszę ją nie tylko ja, ale i inne ciała usadowione na leżakach i ręcznikach. Nieco dalej ryczą wzajemnie na siebie dzieciaki i rodzice. Nie można ciszej, trzeba wrzeszczeć. Matka ciągnie za rękę upartego brzdąca, który za nic w świecie nie chce wyjść z wody. Mocno zirytowana wymierza maluchowi dwa szybkie klapsy. Chłopiec drze się jakby go ze skóry obdzierali. Ona jak w transie, dokłada swoje. Nie mogę zebrać myśli.
Nagle nad moją głową przechodzi plażowicz, sypiąc mi piaskiem w oczy. Gdy zwracam mu uwagę, tryska agresją, że się czepiam.
Tuż obok usadowiło się towarzystwo palaczy. Dmuchają przed siebie znienawidzoną przez mnie trucizną. Odwracam się w drugą stronę. Dym oplata mnie jak pajęczyna. Popijają smak papierosów piwem. Pety zakopują oczywiście w piasku, choć obok kłuje w oczy kosz na śmieci. Gdy przesuwam koc w inne miejsce, tworząc górkę z piasku, z każdej strony wykopuję dziesiątki petów, pozostawionych w prezencie Bałtykowi.

Nie trawię również slipowych plażowiczów. Ktoś powie, że się czepiam. Kuse gacie, które ledwo opinają wyraźnie eksponowaną męskość. Czasem jest tak, że nie ma co eksponować, ale gacie pozostają. Opasłe brzuchy, świadectwo rozpasania kulinarnego i piwnego to codzienność. A nie można by tak jak w cywilizowanych krajach, kupić sobie szorty.
Dzieciaki z gołymi pupami sikają, gdzie popadnie. A mamusie chwytają łopatkę i jak gdyby nic zakopują. Bo przecież piasek wyschnie.

Po kilkugodzinnym leżeniu, kieruję się do pobliskiej toalety. Muszę natychmiast. Natura nie znosi próżni. Na drodze staje babcia klozetowa wyraźnie nieczuła na moją potrzebę. Złowrogo wyciąga rękę i beznamiętnym tonem oznajmia, że usługa płatna z góry.
Od razu zostałam potraktowana jak typowa oszustka chcąca za darmo skorzystać z przybytku. Gdy w końcu wygrzebuję dwa złote i galopują do kabiny zostają mi wręczone dwa przydziałowe listki papieru toaletowego. Na moje pytanie, dlaczego nie ma papieru w kibelku, słyszę, że kradną.
-Jak w komunie – stwierdzam.

Tymczasem nad jeziorem tłum plażowiczów, ale ich nie słyszę . Rozglądam się wokół, czy aby na pewno tam są. Pełno dzieci. Ale nikt nie wariuje, nikt nie krzyczy. Dzieciaki bawią się. Rodzice wyraźnie zrelaksowani, nie dają się sprowokować. Rozmawiają i słuchają. Nikt mi nie brzęczy nad uchem. Nie słyszę wulgaryzmów. Palaczy także mniej. Nikt mi nie dmucha dymem w twarz. Trawa czysta, bez petów i papierków. Za to kosze wypełnione po brzegi.
Nie zauważam też maluchów bez majtek podlewających moczem przywiędłą trawę.
Gorąc leje się z nieba. Nienachalnie obserwuję sąsiadów tak samo rozleniwionych i roztopionych w słońcu.
Slipów i skąpych gaci nie zauważam, młodsi i starsi osobnicy płci męskiej w szortach.
Idę do toalety. Nikt do mnie nie wyciąga ręki i nie syczy -Najpierw płacimy. Babci klozetowej brak. W kabinie kilkanaście równiutko poukładanych rolek papieru toaletowego. Nikt nie reglamentuje mi listków, jakby obdzielał luksusowym towarem. Nikogo nie musisz o nic prosić. Leży sobie ten papier bezwstydnie  i nikogo nie kusi.

Nakładam kolejną warstwę kremu z filtrem.

Owiewa mnie delikatny zefirek znad Alp.









niedziela, 5 lipca 2015

Podwójne szczęście

Spełniam prośbę moich czytelników, którzy prosili o dłuższe opowiadania.
Miłej lektury.

Magda zawsze marzyła o gromadce dzieci. Mąż i małe brzdące biegające po mieszkaniu. Gdy jej koleżanki w szkole średniej planowały studia, ona chciała jak najszybciej założyć rodzinę. Będąc małą dziewczynką uwielbiała zabawy w tatę i mamę. Walczyła jak lew, aby być mamą, gotowała zupki z wody, piasku i zebranego zielska, i karmiła zabawową rodzinę.


Wychowywała się w domu, gdzie pracował tylko tata. Mama zajmowała się czwórką dzieci. To ona dbała o dom, przygotowywała smakołyki, pomagała przy odrabianiu lekcji, wycierała zasmarkane nosy i gasiła awantury, które wzniecała niesforna gromadka. Magda lubiła pomagać jej w codziennych obowiązkach, pichciła obiadki, piekła ciasta. To był jej świat. Jej królestwo. Gdy koleżanki szalały na dyskotekach, a od obowiązków domowych odganiały się jak od muchy, ona wręcz przeciwnie, w kuchni czuła się jak ryba w wodzie.
Zaczęły uważać ją za dziwaczkę. Bo co to za kumpela, która papierosa nie zapali, wina się nie napije i miesza w garach. To takie niedzisiejsze.
Bez problemu zdała maturę. A ponieważ nie za bardzo wiedziała, co chcę robić w życiu, postanowiła pójść do pracy. Rodzice byli zawiedzeni. Pragnęli, aby podjęła studia. Magda twardo stała przy swojej decyzji. Przez kilka miesięcy szukała pracy. Nikt nie chciał zatrudnić żółtodzioba.

W końcu szczęście się do niej uśmiechnęło. Krysia, koleżanka Magdy wybierała się na urlop macierzyński i zaproponowała pracę w sekretariacie na zastępstwo. Została tam na dłużej, gdyż młoda mama zdecydowała się na urlop wychowawczy. Szef był zadowolony z nowej pracownicy i zatrudnił ją na stałe.
Tam poznała Krzysztofa. Od razu wpadli sobie w oko. Po miesiącu byli już parą. Doskonale się rozumieli. Nadawali na jednej fali. Krzysiek również marzył o rodzinie i dzieciach. Magda zakochała się. Szybko zdecydowali się na ślub. Mama trochę marudziła. Uważała, że młodzi powinni lepiej się poznać. A do ślubu nie ma co się śpieszyć.

Byli zakochani, spragnieni siebie i jak to młodzi bardzo niecierpliwi.
Po ślubie zamieszkali z rodzicami Magdy. Odstąpili im piętro domu. I od razu zaczęli realizować marzenia o powiększeniu, rodziny. Najpierw chłopczyk, potem dziewczynka i jeszcze chłopczyk. Tak miała wyglądać szczęśliwa gromadka.
Po pięciu miesiącach starań Magda wciąż nie była w ciąży. Zaniepokojeni zdecydowali się na wizytę w poradni.
Miły pan doktor, gdy usłyszał, że dopiero od kilku miesięcy starają się o dziecko, uspokoił i stwierdził, że powinni dać sobie trochę czasu.
-Jesteście młodzi, na pewno wszystko będzie dobrze – przetarł okulary i obdarzył ich ciepłym uśmiechem. -Nie musicie się tak śpieszyć.
-Panie doktorze, ale my tak bardzo chcemy być rodzicami.
-Dobrze -westchnął. -Wypiszę skierowanie na podstawowe badania. To dla pani, a to dla małżonka-poinformował stawiając zamaszysty podpis pod pieczątką. - Z wynikami proszę wrócić do mnie. Zobaczymy co się dzieje.
Od razu rzucili się w wir lekarskich wizyt. U Krzysztofa sprawa była krótka. Dwa spotkania i już wszystko jasne. Był zdrowy.
Magda musiała przejść całą serię badań. Przez kilka miesięcy szturmowała gabinety. Zbierała wyniki. Teczka rosła.

Odetchnęła z ulgą, gdy odebrała ostatni wynik. Za kilka dni z pękatą kopertą byli już u swojego doktora z nadzieją, że tym razem nie pozostawi ich samemu sobie.
Siedzieli podenerwowani przy biurku, śledząc wyraz twarzy starszego pana, gdy wczytywał się w papiery. Magda ściskała boleśnie pięści i próbowała wyczytać z twarzy lekarza diagnozę. Minuty ciągnęły się w nieskończoność.

-No cóż – w końcu oderwał wzrok od kartki. - Z punktu medycznego wszystko jest w jak najlepszym porządku. Moja rola tu się kończy. Musicie być cierpliwi. Czasem tak się zdarza, że na dziecko trzeba poczekać.
Wracali do domu szczęśliwi. Magda już oczami wyobraźni widziała małą kruszynkę tulącą do piersi. Uśmiechnęła się do własnych myśli.

Wyjechała z Krzyśkiem na krótki urlop do babci na mazurską wieś. Cisza, spokój, słońce. Bez pośpiechu i na luzie. Mieli dużo czasu dla siebie. Tak jak lekarz zalecił pozytywnie nastawieni, zrelaksowani, podjęli kolejną próbę. Po tygodniu wypoczęci wrócili do domu.

Okres się spóźniał. Na razie nic nie mówiła Krzyśkowi.. Po pięciu dniach kupiła test ciążowy. Serce biło jak oszalałe. Zamarła w oczekiwaniu. Patrzyła z nie dowierzaniem na kreski. Była w ciąży.
-Krzysiek będziesz tatą- krzyczała jak oszalała.
-Hura! Jestem w ciąży! - piszczała. Po czym się rozpłakała. Mąż tulił ją w ramionach.
Tydzień później wybrała się do lekarza. Spojrzał uważnie i zatrzymał wzrok na rozświetlonych oczach.
-Dziecko jesteś w ciąży - to nie było pytanie, raczej stwierdzenie.
-Chyba tak. Zrobiłam test – odpowiedziała onieśmielona.
-Zaraz się o tym przekonamy – zaprosił na kozetkę.
-Piękna ciąża, szósty tydzień – na monitorze pokazywał malutką fasolkę, która miała być jej dzieckiem.
Nakazał się oszczędzać. Przepisał witaminy i wyznaczył termin następnej wizyty.
Magda dbała o siebie. Prowadziła zdrowy tryb życia.

Pewnej nocy obudził ją silny skurcz brzucha. Czuła, jakby wyrywano z niej wnętrzności. Jęknęła z bólu. Krzysiek patrzył przerażony.

-Muszę do łazienki -szepnęła zbolałym głosem. -Pomóż mi. Zapalił światło.
Uwieszona na ramieniu męża dotarła do toalety. Krzysiek natychmiast wezwał pogotowie. Kilkanaście minut później karetka wiozła ją do szpitala.
Poroniła. Potem przyszła depresja. Szybko wróciła do zdrowia. Niestety psychika wciąż była chora.
Wyleczyła ją następna ciąża. Wierzyła że będzie dobrze. Lekarz zalecił leżenie. Przyszedł trzeci miesiąc i Magda poroniła po raz drugi.
W ciążę zachodziła jeszcze dwa razy, ale nie dane jej było zostać mamą.
Kolejne badania i wizyta u doktora. Diagnoza była druzgocąca. Magda nie mogła mieć dzieci.

-Przykro mi pani Magdo, ale medycyna jest tutaj bezradna. Nie mogę pani pomóc – dodał cicho.
Ze szlochem wypadła z gabinetu. Krzysztof pobiegł za nią. Zatrzymał siłą. Przytulił.

Mijały kolejne lata. Młodzi uciekli w pracę. Magda nie potrafiła stłumić macierzyńskiego instynktu. Za każdym razem, gdy widziała szczęśliwe mamy z wózkami, czuła bolesne kłucie w sercu. Tak bardzo chciała mieć dziecko.

Zaczęła przebąkiwać o adopcji.
-Jeżeli nie możemy mieć swojego dziecka, adoptujmy – zaproponowała nieśmiało pewnego dnia.
Krzysiek zgodził się bez wahania.
Udali się do najbliższego ośrodka. Okazało się, że adopcja to nie taka prosta sprawa, jak im się wydawało. Szczególnie wtedy, gdy chce się adoptować niemowlaka. Na takie dzieci bowiem decyduje się najwięcej par. Najpierw odbyła się rozmowa z kierownikiem, potem biurokratyczne wypełnianie mnóstwa dokumentów. Badania, spotkania z psychologiem, pedagogiem. Byli gotowi na wszystko, aby tylko zostać rodzicami. Raz w tygodniu brali udział w specjalnych szkoleniach, podczas których przygotowywano ich do nowej roli.
Miesiące ciągnęły się w nieskończoność. Gdy pytała, kiedy, kazano uzbroić się w cierpliwość i czekać.
Magda jak w amoku chodziła po sklepach z dziecięcymi ciuszkami. Oglądała śpioszki i kaftaniki, wybierała wózek, zabawki. Roztkliwiała się nad delikatnymi kocykami i miękkimi podusiami. Siódmym zmysłem czuła zapach niemowlaka.

W czwartek obudził ją natarczywy dźwięk telefonu. Dzwoniła pani Agnieszka z ośrodka adopcyjnego.
-Mamy dla państwa siedmiomiesięcznego chłopczyka. Kiedy chcecie go zobaczyć? -pytała miłym głosem.
Serce Magdy biło jak oszalałe. Natychmiast zadzwoniła do męża i wyśpiewywała nowinę.
Dwa dni później mocno podekscytowani pojechali na spotkanie z synkiem.
Pielęgniarka zaprowadziła ich do pokoju, gdzie smacznie spał chłopczyk.
Magda z tkliwością patrzyła na pyzatą kruszynkę. Jasne loczki otulały maleńką twarzyczkę. Posapywał i gaworzył przez sen. Mąż otoczył ją ramieniem.
Delikatnie dotknęła jego cieplutkiej raczki. Pogłaskała po główce, poprawiła kocyk.
To był ich syn.
Chciała jak najszybciej utulić go w ramionach i zabrać do domu. Na to ostatnie musieli jeszcze poczekać.
Szymonek szybko przyzwyczajał się do nowych rodziców. Obdarzał ich promiennym uśmiechem.
W domu na maluszka czekał pokoik. W kąciku stało łóżeczko z wirującą karuzelą. Regał po ostatnia półkę wypełniony był zabawkami. W szafie leżały ubranka. Całe mnóstwo
Magda odliczała dni, kiedy Szymonek zamieszka z nimi

Zaaferowana nowym członkiem rodziny, nie zwracała uwagi na złe samopoczucie. Kilka razy wymiotowała, ale myślała, że to zwykła niestrawność. Czuła się coraz gorzej. Zmizerniała. Gdy kolejnego ranka zerwała się do toalety, gwałtowne torsje rwały żołądek.
-Może ty jesteś w ciąży?- nieoczekiwanie zapytał Krzysiek.
-Zwariowałeś, przecież wiesz, że to niemożliwe – odpowiedziała zbolałym tonem. - Zapomniałeś, co powiedział lekarz – i ponownie poczuła gwałtowny skurcz.
Wróciła do łóżka. Słowa męża zasiały ziarenko nadziei. A może... Cuda przecież się zdarzają. Dotknęła piersi, były nabrzmiałe.
Nerwowo zaczęła wertować kalendarzyk. Z nie dowierzaniem wpatrywała się w daty. Trzy tygodnie temu powinna dostać okres.
Na następny dzień umówiła się na wizytę u lekarza.
-Chyba jestem w ciąży- wyszeptała przekraczając próg gabinetu.
-Ósmy tydzień – poinformował łagodnie się uśmiechając po zakończeniu badania.
Magda była w szoku. Słowa nie docierały.
-To cud panie doktorze – łzy ciurkiem płynęły po twarzy.
-A zatem cuda się zdarzają – poklepał ją po ręce.
Poinformował, że niestety ciąża jest zagrożona ze względu na liczne wcześniejsze poronienia i zalecił leżenie.
Do domu biegła jak na skrzydłach. Swoim szczęściem chciała podzielić się z całym światem.
Podwójne szczęście. W ośrodku czekał synek, który za kilka miesięcy będzie miał siostrzyczkę lub braciszka.
Po południu Magda zadzwoniła do mamy i zaprosiła na kawę.
-Mamo jestem w ciąży- oznajmiła z radością.
Ta spojrzała na córkę zdumiona i szybko odstawiła filiżankę na stół, aby nie rozlać kawy.
-W jakiej ciąży – wydukała stłumionym głosem.
-Byłam u lekarza, to ósmy tydzień. Muszę leżeć – wyjaśniła. -Boże, jaka jestem szczęśliwa. Będę miała parkę. Za kilka tygodni zamieszka z nami Szymonek.
Mama milczała. Na jej czole pojawiła się wyrazista zmarszczka, oznaka intensywnego myślenia.
-Cudowna nowina. Bardzo się cieszę – w głosie wyczuła niespokojną nutę. -Teraz, jak usłyszałam, musisz leżeć i dbać o siebie, aby donosić ciążę. Kto ci pomoże przy Szymonku? Przecież Krzysztof pracuje. Ja nie zwolnię się z pracy, aby ci pomóc. Jak ty to widzisz kochanie?- pytała troskliwym głosem. Wiesz o tym, że sama nie dasz rady.
-Może jak się wszyscy zaangażujemy, to się uda – szukała otuchy w matczynym spojrzeniu.
Mama patrzyła przenikliwie.
-Przykro mi kochanie, ale w tej sytuacji powinnaś zrezygnować z adopcji. Jeżeli chcesz urodzić swoje dziecko.
Magda zaniosła się płaczem Pokochała Szymonka i nie wyobrażała sobie, że może go stracić. To on przyniósł jej szczęście. Nie mogła go zostawić.
Z Krzysztofem przegadała kilka dni i nocy. On także uważał, że w obecnej sytuacji nie poradzą sobie z małym dzieckiem.
Czekałą ją trudna rozmowa. Musiałą poinformować panią Agnieszkę, że jest w zagrożonej ciąży i nie może adoptować dziecka. Pani Agnieszka spokojnie przyjęła wiadomość. Pogratulowała i dodała, że chłopiec szybko znajdzie nową rodzinę, bo następni rodzice adopcyjni czekają już w kolejce.

-Ja tu jeszcze wrócę –  czuła, że tak będzie.

To było długie siedem miesięcy. Magda cały czas leżała.
Miesiąc przed terminem urodziła zdrową córeczką. Długo dochodziła do siebie. Nie była w stanie opiekować się małą. Z drugiego końca Polski przyjechała teściowa. Mieszkała u nich przez pół roku. Michasia rosła jak na drożdżach. Była zdrowym i silnym dzieckiem. Córeczką tatusia i oczkiem w głowie obu babć.
W końcu Magda stanęła na nogi. Gdy Misia skończyła trzy latka, poszła do przedszkola. Magda wróciła do pracy.

Nie zapomniała o obietnicy danej pani Agnieszce. Myśl o adopcji kiełkowała w niej od dłuższego czasu.
-Chciałabym, abyśmy mieli jeszcze jedno dziecko- szepnęła pewnego wieczoru wtulając się w ciepłe ramiona Krzysztofa.
-Ale ty nie możesz - spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
-Wiem, ale chcę adoptować – nie miała żadnych wątpliwości.
-Wiedziałem, że kiedyś wrócimy do tego tematu. Ja także chcę, aby Misia miała braciszka – pocałował ją czule.

W ośrodku powitała ich ta sama pani Agnieszka.
-Przyszliśmy po synka – oznajmił Krzysztof. - Nasza córka z niecierpliwością oczekuje na braciszka.
Procedury były takie same. Tym razem mieli więcej szczęścia, gdyż w krótkim czasie znaleziono dla nich Szymonka. Miał pół roku, gdy odbierali go z ośrodka.

Misia uwielbia braciszka.
A on rośnie jak na drożdżach. To żywe srebro, na które zwrócone są oczy całej rodziny.

Magda jest szczęśliwą mamą dwójki dzieci. Wie, że tam ktoś na górze pomógł jej zrealizować marzenia i obdarował podwójnym szczęściem.