Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

środa, 30 lipca 2014

Targowisko próżności


Dziś nie wystarcza być kobietą, trzeba być kobietą nowoczesną. Nowoczesna kobieta ma przed sobą nie lada wyzwanie. Chcąc sprostać wymaganiom i obowiązującym trendom, musi wniknąć do świata iluzji. Musi być czujna i gotowa.  Z szybkością błyskawicy zmieniać barwy, style i przyzwyczajenia. Na tej karuzeli wirującej z ogromną szybkością nie ma miejsca na zastanowienie, jest za to ogromny pęd ku szaleńczemu, niczym nie dającemu się wytłumaczyć, bezmyślnemu naśladownictwu. 

Nowoczesna kobieta już dawno zapomniała o papilotach,szlafroku i kapciach. Jajecznica, krupnik i mielone – nawet nie pomyśli. Jeżeli zje, to w tajemnicy, a przed koleżanką pochwali się, że uwielbia sushi,carpaccio i ślimaki, choć na samą myśl o obślizgłych winniczkach wzbiera ją na wymioty. Z alkoholi tylko whisky z colą albo dżin z tonikiem. A tak naprawdę to ona nie jada obiadu tylko lunch.:)
Modny ciuch to absolutne minimum. Spódnica, sukienka, spodnie, szorty, marynarka, a wszystko zgodnie z ostatnimi trendami. Fason, kolor i markowa metka. Bez marki w pewnych kręgach nie istniejesz. Nowoczesna kobieta nosi kilkunastocentymetrowe obcasy. Rano, w południe i wieczorem, zimą i w trzydziestostopniowym upale. Umęczone i opuchnięte stopy odmawiają posłuszeństwa, ale ona przemierza godzinami galerie handlowe wystukując rytm zbolałych stóp. Nie zapomina o dodatku w postaci odpowiedniej torebki - poczynając od miniaturowego pudełeczka kończąc na rozmiarze worka - oczywiście też markowej, którą koniecznie trzeba wyeksponować.

Wybierając się na urlop do nadmorskiego kurortu, zamiast wygodnych sandałów czy klapek i szortów, pakuje do walizki kilka par szpilek i obcisłych bardzo mini sukienek. Wieczorem lansuje się w monstrualnych obcasach i sukience z dekoltem z biustem podanym na tacy, uwieszona na ramieniu swojego samca,  nie z miłości, ale ze zmęczenia. On dumny oprowadza swoją gazelę po wybiegu, popijając oczywiście piwo. Za nimi podążają następni.  Majestatycznie, klony mody i zachowań.:)

Córka mojej znajomej, z chwilą, gdy wydała się za biznesmena z gorącą gotówką, uległa markowej hipnozie. Jest zlepkiem metek i marek zmieszanych bez składu i ładu. Dzień wita i kończy modowymi nowinkami wyławianymi z internetu i gazet. Moda stała się jej obsesją. Niedawno przeprowadziła się do Warszawy, gdzie ma jeszcze większe pole do popisu. Uważa, że dzięki swojej zewnętrznej wizytówce zostanie zauważona. Ostatnio swojej babci na urodziny kupiła markową torebkę. Babcia zdębiała, bo choć przeżyła już na tym świecie siedemdziesiąt wiosen, to nigdy nie była posiadaczką towaru luksusowego. Próbowała nieśmiało wyperswadować wnuczce ten kosztowny drobiazg. Na co ona odparła, że w stolicy torebka  jest wyznacznikiem statusu nie tylko materialnego, ale i społecznego. A babcia nie będzie jej robić wiochy podczas spacerów. Starsza pani przełknęła prezent, a po powrocie do domu schowała markę do szafy.:)
Tusze, kremy, kolorowe kosmetyki, linia perfum obowiązująca w  sezonie, te i inne smarowidła  są nieodzownym ekwipunkiem nowoczesnej kobiety. Już samo określenie obowiązująca nasycone jest nakazem: chcesz być nowoczesna, musisz to mieć. Niewolnice stylu nieustraszenie podążają ku nowym trendom, aby potem przeżyć swoje pięć minut.

O nowoczesnej kobiecie świadczy nie tylko szata i to, co na talerzu, ale także często, o zgrozo! używanie wulgarnych powiedzonek, które spod budki z piwem przeniosły się na salony Wiek nie ma tu żadnego znaczenia. Liczy się tylko moda. Ona na przykład nie powie, że coś jest ładne, ale, że jest zajebiste, albo zajefajne. Takie trendy promują również mass media. Z przerażeniem patrzę jak diwa operowa, czy wielka aktorka, posługuje się słownictwem kloacznym, aby tylko podnieść słupki oglądalności i przypodobać się  publiczności.
Przeglądając jeden z dzienników mój wzrok zatrzymał się na reklamie skierowanej do nowoczesnych kobiet (taki był slogan), a zachwalającej e-papierosy i płyny nikotynowe. A zatem trujemy się między innymi dlatego, bo tak nakazują modowe trendy

I w tym momencie nachodzi mnie refleksja. Stwierdzam, niestety, że bycie nowoczesną kobietą to bardzo ciężka praca. Ona zasypia i budzi się w wielkim stresie, z myślą co na siebie włożyć, moda to już nie jest przyjemność, ale obsesja, pożądanie, gwałt na własnej psychice i organizmie. Wciąż biegiem, w napięciu, aby tylko zdążyć i stanąć na czele pochodu.
A co z ogonami, czyli z tymi, które są poza obowiązującymi standardami, do których ja także się zaliczam? Na swoim przykładzie i licznym gronie moich koleżanek, mogę z przyjemnością stwierdzić, że czujemy się świetnie :) i z przymrużeniem oka patrzymy na rozpędzoną karuzelę targu próżności.
 Nie chodzę, broń Boże, w drelichowym worku. Noszę to, co lubię i w czym dobrze się czuję. Lubię modne ciuchy, ale do nowinek modowych mam dystans. Kieruję się przede wszystkim zmysłem estetycznym. Miewam oczywiście chwile słabości i przyznam się, że czasem mnie poniesie. Na szczęście ten stan dopada mnie sporadycznie. Uwielbiam płaskie buty, w których ja i moje stopy czujemy się znakomicie. Mam swoje ulubione kosmetyki, którym jestem wierna od lat. Piję piwo, bo lubię.:) 

Moja nowoczesność kieruje się bardziej w stronę kultury tzw. wyższej.
Na bieżąco śledzę dobre kino, uwielbiam teatr, podążam w stronę dobrej książki.
  Bardzo sobie cenię tę swoją nowoczesność.:)

środa, 23 lipca 2014

Lepiej być szczęśliwą rozwódką

Czy można być szczęśliwym w związku, całkowicie podporządkowując się wymaganiom swojego partnera? Ile można poświęcić siebie, aby zadowolić drugą połówkę?

 Takie i inne pytania nasunęły mi się po przypadkowym wysłuchaniu w autobusie głośnej pogawędki dwóch kobiet. Ta z prawej zapytała znajomą o plany wakacyjne. Nie kryła zdumienia, gdy usłyszała w odpowiedzi, że ona nigdy nigdzie nie wyjeżdża. A urlopy spędza w swoim przydomowym ogródku.
-Nie powiesz, że nie macie pieniędzy? Przecież twój mąż od wielu lat pracuje za granicą? - dociekała.
-Tu nie chodzi o pieniądze – tłumaczyła. - Jurek nie chce nigdzie jeździć. Lubi odpoczywać w domu. Ciągle przemieszcza się samolotami, autokarem nie pojedzie, bo podróż męcząca i zbyt długa. Leży na kanapie, pije piwo, ogląda telewizję. Twierdzi, że tak najlepiej wypoczywa. Ja się nie liczę.
-Nie próbowałaś z nim rozmawiać?
-Wielokrotnie, ale w końcu machnęłam ręką.
-A z koleżanką nie mogłabyś pojechać? - rzuciła propozycję.
-Zapomnij! On jest chorobliwie zazdrosny. Wszędzie węszy zdradę. Odpada. -Kiedyś miałam skierowanie do sanatorium. Nie pozwolił. Nie chciał nawet słuchać lekarza, że mój kręgosłup wymaga solidnej rehabilitacji. Zakończyło się wielką awanturą. Zostałam w domu.
Macie znajomych ? - wypytywała.
Żartujesz- roześmiała się smutno. -Wszyscy się od nas odsunęli. To typowy mruk. Nie ma kolegów. Nikt go nie lubi. Nikt nas nie odwiedza, my też nigdzie nie chodzimy. Gdy sporadycznie idziemy z wizytą, w ogóle się nie odzywa. Pije to swoje piwsko i uważnie słucha, co mówię i jak się zachowuję. Po powrocie do domu punktuje mnie. Śmieje się ze mnie i mówi, że nie potrafię się zachować.
Czułam jak rośnie we mnie złość. Buntowałam się całą sobą. Nie mogłam dłużej tego słuchać. Na szczęście musiałam już wysiadać.

Na tę okoliczność przypomniałam sobie moją koleżankę Wiktorię. Ładna, wykształcona, mądra i przebojowa dziewczyna, która wyszła za mąż za zakompleksionego faceta. Z przerażeniem patrzyłam jak nią manipuluje, jak ogranicza jej wolność i prawo do własnego zdania. Pamiętam nasze babskie spotkania, gdy siedział z boku w fotelu z nieodgadnionym wyrazem twarzy i uważnie przysłuchiwał się naszym rozmowom. Wyłapywał wszystkie wypowiedzi swojej żony i je pointował. Atmosfera była obrzydliwa.
 Bo ileż można być pod obstrzałem frustrata.
Miałyśmy dosyć bycia na cenzurowanym.
 Powoli  odsuwałyśmy się od Wiktorii. Gdy zapraszała nas do siebie, stawiałyśmy warunek, Andrzej w drugim pokoju. Zadanie było niewykonalne.
 On tkwił jak opoka.
 Nie raz dawałyśmy mu przysłowiowego prztyczka w nos, ale po nim spływało to jak po kaczce. Zawsze bardzo poważny, jakby kij połknął.
Gdy pytałam Wiktorię,dlaczego toleruje takie zachowanie?  Odpowiadała krótko, że nie chce  się z nim ciągle kłócić. Wolała przemilczeć i mieć spokój.

Z kolei inna moja znajoma przez wiele lat znosiła męża tyrana. Eliza nie miała żadnych praw, tylko obowiązki. Gdy chciała podjąć studia, tak zmanipulował dzieci, że po miesiącu musiała zrezygnować.
 Nie wytrzymała widoku klęczących i płaczących maluchów, bo tata powiedział, że mama chce je zostawić.
Mijały lata, Eliza prała, sprzątała i gotowała, ale zawsze było nie tak. W końcu powiedziała dość i podjęła myśl o rozwodzie.
Płakał, błagał, straszył, od łez do nienawiści. Była nieugięta.
 Bo jak stwierdziła, lepiej być szczęśliwą rozwódką niż nieszczęśliwą mężatką.

Nikt nie powiedział, że budowanie związku  jest sprawą prostą. Każda ze stron tak samo musi się starać i tak samo chcieć. W momencie, gdy zbyt mocno zaczynamy ulegać partnerowi, jest to zawsze kosztem nas samych. Rezygnujemy z siebie, aby zadowolić JEGO. I nawet nie zauważamy, jak staczamy się po równi pochyłej.  
Milczeniem nie rozwiążemy problemów.
Tłumiąc w sobie cały nasz gniew, co najwyżej nabawimy się nerwicy i wrzodów żołądka. A on przekonany o swej słuszności i niemylności będzie nas wpędzać w kompleksy.
 Dobrze od samego początku ustalić jasne reguły bycia ze sobą. Oczywiście, że nie jest to proste Ale im szybciej to zrobimy, tym łatwiej będzie nam potem bronić swojej niezależności. Nasz partner musi wiedzieć, że związek, który chcemy wspólnie tworzyć, powinien być oparty na wzajemnym szacunku, zrozumieniu, tolerancji i zaufaniu.
 Każdy ma prawo do własnej przestrzeni i organizowania jej według własnego uznania.
 Bycie razem nie może ograniczać żadnej ze stron, na każdym kroku powinniśmy się wspierać i uzupełniać. Nauczmy się głośno wyrażać nasze oczekiwania i pragnienia – bo myśli nie słychać- wiedząc, że nie nie zawsze spotkają się one z aprobatą partnera. Ale od czego jest rozmowa.
Często jest niestety tak, że brak asertywności i dopominania się o swoje prawa jest powodem złego traktowania przez naszego partnera.
Winne jesteśmy wtedy my same, bo pozwoliłyśmy naszemu mężczyźnie na zbyt mocne ingerowanie w naszą prywatność.

Gdy mój mąż mówi, że wybiera się z kolegami na piwo, nie zrzędzę, a wręcz przyklaskuję i życzę dobrej zabawy. Broń Boże nie dzwonię z pytaniem, kiedy wróci. To jest jego czas. Wiem, że męskie rozmowy, dla mnie niestrawne, pozwolą mu odreagować stres i naładować akumulatory. Mężczyźni tak samo potrzebują męskich spotkań, jak my babskich.

środa, 16 lipca 2014

Wygina śmiało ciało


Męski tors wzięty pod lupę. Okazuje się, że nic tak nie kręci kobiecych spojrzeń, jak męska prężna klata i teraz pytanie: z włosem czy bez?

Panowie też powinni mieć swoje pięć minut.
Uważam, że płeć piękna jest zbyt mocno faworyzowana. Wciąż słyszymy tylko o damskich pośladkach i biustach. Duża pupa, mała, coraz większe piersi wylewające się z okładek kolorowych pisemek. Teraz tylko z niecierpliwością oczekuję  na konkurs, kiedy zaczniemy rozpoznawać nasze gwiazdy i gwiazdeczki po tym co mają z przodu i z tyłu. Wystarczy. Nie bądźmy takie pazerne, zróbmy miejsce płci brzydkiej. Oni też mają czym się pochwalić. :)
Niedawno w jednym z programów telewizyjnych rozgorzała dyskusja na temat męskiej szkatuły. Owłosiona, czy nieowłosiona? Jaka bardziej podoba się kobietom? Pytała z powagą zaproszonych gości prowadząca. Jako autorytet wystąpiła seniorka Beata Tyszkiewcz, która jak się okazuje, zna się nie tylko na tańcu, ale i na męskim torsie.
Golić czy nie golić? - pytano damską i męską stronę.
Może jakiś wzór zrobić – sprowadziła dyskusję na nowe tory hrabina.
Zgodnie przyznano, że delikatne owłosienie jest jak  najbardziej mile widziane, ale klatka przysłowiowego goryla razi i jest nieestetyczna. :)
W ostatnich latach obowiązuje nowy styl, który cieszy się dużym powodzeniem wśród panów,  a mianowicie mocno rozbudowane postawione na lakier fryzury, przerzedziło się  natomiast owłosienie na klatce piersiowej,  przybyło za to tatuaży.
Panie zdecydowanie preferują tzw. linię tygrysią, gdyż goła klata kojarzy im się ze zniewieścieniem.
Ale panowie na tym polu zaczęli eksperymentować. 
Wydepilowany tors, wydepilowane nogi, a nawet pachy, to nie są już odosobnione przypadki, o czym mogłam przekonać się ostatnio korzystając z promieni słonecznych nad naszym zimnym Bałtykiem. A zajęły mnie oczywiście męskie szkatuły. Wyciągnięta na leżaku mogłam spokojnie  zająć się obserwacją. Być może czyniłam to zbyt nachalnie, bo moja koleżanka kilkakrotnie musiała przywołać mnie do porządku.
Nie robię nic złego – odparłam na kolejne upomnienie. - Chcę popatrzeć. Nikt mi nie zabroni!
 Powiem szczerze, że było co podziwiać.
 Torsy młodszej części męskich plażowiczów przechadzającej się wzdłuż plaży, odpowiadały ostatnim trendom, owłosienie skromne, często klatka wydepilowana, pokryta wymyślnymi tatuażami.:) Gorzej niestety wypadli panowie z przedziału 45 plus. Tu obowiązywała zasada stara jak świat: jakiego mnie panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz. Las, busz i chaszcze z przodu  i z tyłu. Na szczęście, nikt na to nie zwracał uwagi.

Dyskusję na temat męskiego owłosienia zostawiłyśmy sobie z Ewką na później.
-Prawdziwy facet musi być owłosiony – stwierdziła Ewa autorytatywnie, gdy kilka godzin później rozsiadłyśmy się wygodnie w ogródku.  - Nie wyobrażam sobie gładkiego męskiego ciała. To tak jakbym dotykała kobietę. Ale tors niedźwiedzia to już nie dla mnie. Drażni moje uczucia estetyczne.
Moje zdanie w kwestii męskiego wyglądu jest identyczne. Tatuaży jednak nie lubię, może nie nadążam za modą i jestem staroświecka. Zdania jednak nie zmienię.

Pamiętam, jak przed kilkoma laty podczas zagranicznych letnich wojaży zaprzyjaźniłam się z sympatyczną parą. Przemili ludzie, szczerzy, otwarci. Świetnie się bawiliśmy. Drażniło mnie jednak zachowanie Witka, bo tak miał na imię mój nowy znajomy, który ze swojego ciała zrobił ołtarzyk. Raził mnie swoją wygoloną klatą, wydepilowanymi nogami i pachami. Jego partnerka, kiedyś mocno wstawiona, wyznała, że Wituś depiluje o zgrozo! PUPĘ. Mogłam się o tym naocznie przekonać, gdy na basenie przechadzał się w stringach. O Boże! Jęknęłam ze zgrozą – pupa niemowlęcia.:) Witek był narcyzem zakochanym w sobie i swoim ciele. On nie chodził, on się lansował i widać było, że bardzo kręcą go spojrzenia damskich i męskich oczu. Lubił być w centrum uwagi. Witek przez całe dwa tygodnie “pracował” nad sobą. Cały czas ta nieskazitelna kłująca w oczy gładkość, ani śladu zarostu.
Troska o wygląd zawładnęła jego rozumem.

Oczywiście, że to, jak wyglądamy, jest naszą indywidualną sprawą. Projektanci, wizażyści, sztab bardziej i mniej wyszkolonych ludzi prześcigają się w modelowaniu naszego życia. Nie dajmy się jednak zwariować, wybierajmy, to co dla nas najlepsze. Bo nie zawsze to co modne, jest dla nas odpowiednie. :)



czwartek, 10 lipca 2014

Grom z jasnego nieba



A było to tak.


Renia, odezwała się po kilku miesiącach. Moja dobra znajoma, z którą miałam przyjemność uczestniczyć w różnych życiowych zdarzeniach dała o sobie znać i znowu namieszała. Koleżanka moja pojawia się i znika, ale zawsze zostawia po sobie zniszczenia, jak tornado, które  znienacka nawiedza ludzki padół.

Renata słynie z mówienia prawdy, nawet tej bolesnej. Jest dumna z tego, że zawsze wali prawdę, nawet wtedy, gdy inni nie chcieliby jej poznać. To jest jej misja, to jej cel. Zachowuje się przy tym jak prawdziwy myśliwy, który dotąd tropi zwierzynę, aż jej nie upoluje. Renata szuka, węszy, po trupach do celu. Gdy go osiągnie, pęka z dumy nie zważając, że inni przez nią cierpią.

Powiedziałam jej całą prawdę o Mirku – pękała z dumy, gdy dzieliła się ze mną nowiną. - Niech Baśka nie myśli, że ten jej mężuś, to taki ideał. Od lat ją zdradza. Kilka razy widziałam go, jak się migdalił z tą swoją cizią.
Powiedziałaś Basi, że Mirek ma kochankę – nie wierzyłam.
Oczywiście, przecież wiesz, że zawsze mówię prawdę – podkreśliła.
A nie pomyślałaś, jak się teraz czuje nasza koleżanka? - zapytałam z troską.
Ona musi wiedzieć, jaki jest jej mąż – dodała bez cienia skruchy.
Spojrzałam z politowaniem na Renatę. Nawet nie zauważyła. Widziałam jak pęka z dumy. Wystarczyłaby szpilka, aby przekłuć ten balon pychy. Ale ona i tak nic z tego nie zrozumie.
Rozmowa z moją koleżanką zostawiła cierń w moim sercu. Wieczorem siedząc przy zimnym piwku, trawestując Szekspira, postawiłam pytanie: mówić czy nie mówić prawdę.
Z mówienia prawdy wyleczyłam się przed wieloma laty. Nigdy nie starałam się być szczera aż do bólu, wybierałam tzw. półśrodki. Stawiałam na sugestie, podpowiedzi, jeżeli, druga osoba ich nie odczytywała, dawałam spokój.

W pamięci utkwiła mi historia z moją przyjaciółką od serca w roli głównej. Niestety, przyjaźń nie wytrzymała próby czasu. Zdarzenie banalne, jak wiele w życiu. Rzecz dotyczyła stroju. Hanka ubrała się jak choinka. Kakofonia kolorów i wzorów podkreślała wszystko to, co powinno być zakryte. Żartując i bez jakichkolwiek uszczypliwości powiedziałam to, co widoczne było gołym okiem.
Jej reakcja wprawiła mnie w zdumienie.
Jesteś niemiła. Swoje uwagi zachowaj dla siebie – odparowała
Przepraszam, jeżeli ciebie uraziłam – wydukałam zmieszana, bo nie chciałam, aby byle głupstwo zaważyło na naszej znajomości. I przysięgłam sobie w duchu, że nigdy więcej!
Od tego zdarzenia minęło wiele długich lat. Nie raz miały miejsce sytuacje, kiedy zastanawiałam się, czy powiedzieć prawdę. Do głosu zawsze jednak dochodził zdrowy rozsądek i podpowiadał: nie mieszaj się w sprawy innych, nie wchodź w ich życie z butami.

A bywało niekiedy naprawdę gorąco. 

Przed laty na przykład spędzałam wakacje nad Mazurach, 200 kilometrów od domu. Idąc nad jezioro spotkałam moją koleżankę z mężem... mojej innej koleżanki. Historia jak z filmu. Ona kobieta po przejściach w ramionach przykładnego męża i ojca innej kobiety. Nie wierzyłam, choć stali przede mną na wyciągnięcie ręki. Ścięło mnie z nóg. Zrobiłam dobrą minę do złej gry i poszłam się przywitać, bo przecież nie będę udawać, że mnie tutaj nie ma.
Waldek na mój widok o mało nie dostał zawału. Twarz jego przybrała kolor białej kredy. Nie był w stanie wydusić ani słowa. A swoją drogą, trzeba mieć wyjątkowego pecha, wyjeżdżając na drugi koniec Polski, aby natknąć się na znajomych w najmniej odpowiednim momencie.
Czułam się wyjątkowo niezręcznie. Sytuacja przerastała mnie. Ale od pierwszej chwili wiedziałam, że nie doniosę żonie Waldka o jego romansie. Nie miałam prawa mieszać się do ich związku. Niech sami sobie lepią swój świat.
Wieczorem mój znajomy zaprosił mnie i mojego partnera na grilla. Udawałam, że nie wiem, o co chodzi. Waldek potwornie się bał, wręcz emanował strachem. Strzelały korki od szampana. Nie wiem tylko po co, bo to nie była okazja do świętowania.
Rozmowa się nie kleiła. Jego oczy wyrażały niepewność, czekał na mój ruch. Tylko moja koleżanka dobrze się bawiła. Nie miała nic do stracenia, on natomiast wszystko. Postanowiłam zagrać Waldkowi na nosie i potrzymać go w stanie zawieszenia. Zdrada koleżanki zabolała. Niech trochę pocierpi. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, popiliśmy i rozeszliśmy się do siebie.
Następnego dnia zainicjowałam rozmowę.
Jesteś kawał drania, przysłowiowa świnia -z trudem udawało mi się powstrzymać narastającą we mnie wściekłość.
Masz rację – spuścił głowę. Chciał odejść.
Poczekaj – zatrzymałam go. - Nie powiem o twoim romansie Małgosi. Zapamiętaj, że robię to tylko dla niej. Ty się dla mnie nie liczysz!
Dziękuję – wyszeptał.
Machnęłam ręką, jakbym odganiała się od natarczywej muchy.

Potem często widywałam Waldka ze swoją żoną. Bywałam u nich w domu. Zawsze patrzył na mnie z obawą, bo może zmieniłam zdanie. Nie zniszczyłam ich związku. Obietnicy dotrzymałam i z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że była to słuszna decyzja.:)

Czy rzeczywiście boimy się usłyszeć prawdę? 

Myślę, że  raczej boimy się ludzi, którzy chcą ją przekazać, bo nigdy nie wiemy jakimi intencjami się kierują. Z własnego doświadczenia wiem, że lepiej samemu dociekać prawdy, niż słyszeć ją od fałszywych przyjaciół.

I na zakończenie może mniej poważnie.
Góralska teoria poznawania według ks. prof Tischneria mówi, że są trzy prawdy:
świenta prawda
tyż prawda
i gówno prawda. (pisownia oryginalna).
Opowiadam się za stwierdzeniem, że to co mówią nam ci, którzy chcą rzekomo naszego dobra, to po prostu jest nic innego, jak gówno prawda.

Trzymam się tej zasady i dobrze na tym wychodzę.

niedziela, 6 lipca 2014

Iluzja młodości



Wygładzają zmarszczki
wypełniają bruzdy
podnoszą owal twarzy
dotleniają
wyszczuplają


Koncerny kosmetyczne co chwilę bombardują nas informacjami o nowych kremach, które odmłodzą naszą skórę. Bezradne stajemy przed półkami wypełnionymi  po brzegi jedynymi w swoim rodzaju specyfikami, rzekomo mającymi nadać młody wygląd naszej cerze,odejmującymi nam kilka, a co będziemy sobie żałować- nawet kilkanaście lat.
Nie sposób odnaleźć się w tym świecie cudotwórczych mazideł, które w kilka tygodni mają zmienić nasz wygląd nie do poznania.
Producenci mówią nam to, co chciałybyśmy usłyszeć. My kobiety w dojrzałym wieku, zrobimy wiele, aby tylko wyglądać młodziej. Naiwnie wierzymy, że niezwykłe właściwości kremów zatrzymają czas na naszej twarzy.
 Mamy przed sobą ogromne wyzwanie, bo przecież reklamy, kolorowe czasopisma bombardują nas młodością. Starość jest brzydka, starość się nie sprzedaje – taką wyznają zasadę.
Nic więc dziwnego, że kremy dla 40-,50- i 60 - latek reklamują modelki, które często nie przekroczyły dwudziestki. Twarze dojrzałych gwiazd po fotoszopie są trudne do rozpoznania i groteskowe. Na szczęście większość z nas ma zdrowy rozsądek i nie daje się ponieść złudzeniom.:)
Z jednej strony mamy świadomość, że praktycznie niemożliwe jest, aby krem, nawet ten z górnej półki odmłodził nas o 10 lat, to jednak w głębi chcemy wierzyć, że chociaż część z reklamowych sloganów kryje choć ziarno prawdy.
Która z nas nie zna składników rzekomo odmładzających naszą skórę: koenzym Q10, kwas hialuronowy, retinol czyli witamina A, proteiny mleczne, białko kolagenowe, kolastyna, wyciągi z egzotycznych roślin. Nie można zapomnieć o ekskluzywnych dodatkach jak masa perłowa, drobinki złota i diamentów. A wszystko po to, aby skóra wyglądała młodziej, olśniewała gładkością i blaskiem.

Bardzo spodobała mi się wypowiedź francuskiej gwiazdy kina Caterine Deneuve, która szczerze wyznała, iż wstrzykiwała sobie złoto, platynę, a efekty wygładzenia zmarszczek obaczyła w momencie, gdy .....przybyło jej kilka kilogramów. :)

Przeglądając portale internetowe natknęłam się na wypowiedzi fachowców z dziedziny kosmetologii, którzy burzą mit o cudownym działaniu kolagenu czy kwasu hialuronowego w kremach. Ich zdaniem, kolagen nakładany na twarz czy inną część ciała nie wchłania się, gdyż jego cząsteczki są zbyt duże, by przeniknęły przez pory. Podobnie jest z kwasem hialuronowym i elastyną.
Nie wymądrzam się, broń Boże. Nie raz dałam się zaczarować reklamom wierząc, że akurat właśnie ten krem, jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki w magiczny sposób zlikwiduje moje zmarszczki. Ostatnio ogłupiła mnie reklama kremu Hialuro Ultra za całe 140 złotych, który miał rozprawić się z moimi kurzymi łapkami w ciągu czterech tygodni. Producent zapewniał o cudownej mocy działania specyfiku. Likwidował zmarszczki, wypełniał, pobudzał. Slogan gonił slogan. Aby uwiarygodnić działanie poniżej zamieszczono zdjęcia twarzy osób przed i po użyciu cudownego kremu, promieniujące młodością. Według zapewnień producenta skóra miała być również odmłodzona biologicznie. Efekt kuracji stały, czyli na całe życie. Co już powinno wzbudzić moją czujność.
-Naiwna jak dziecko – skwitował nowy zakup mój małżonek.

Żeby nie było, że moje osobiste zmarszczki są wyjątkowo oporne, moja koleżanka również uległa pokusie  młodości. Rozpoczęłyśmy codzienną walkę ze zmorą pod nazwą ZMARSZCZKI. Przez prawie miesiąc rano i wieczorem wklepywałyśmy z namaszczeniem krem. Efekt żaden, pieniądze wyrzucone w błoto. Na pewno takich naiwnych jak my, które się dały skusić reklamie, tysiące.

Ostatnie badania Hiszpańskiej Organizacji Konsumenckiej pokazały, zresztą nie po raz pierwszy, że cena nie jest wyznacznikiem jakości i skuteczności kremu. Najbardziej skuteczny okazał się krem  za 2,99 euro.
Organizacja konsumencka przebadała 14 nowych kremów na 995 kobietach. Przez miesiąc sprawdzano, które kremy najlepiej wygładzają zmarszczki. Okazało się, że jakość nie musi być droga. Zwyciężył krem Cień Creme de Dia Q10, który zdobył 64 punkty na 100 możliwych.. U nas w Lidlu kosztuje on niecałe 9 złotych. A co z topowymi kremami? Badania wykazały, że zawierały one za mało aktywnych składników w postaci retinolu, kolagenu i koenzymu Q10.
Oczywiście, że zaraz pobiegłam do Lidla i zakupiłam dwa opakowania. Pacykuję się drugi tydzień. Krem bardzo dobrze się wchłania, skóra jest nawilżona, rozświetlona. :)  Na ocenę skuteczności przeciwzmarszczkowej  jeszcze za wcześnie. O efektach stosowaniu kremu wkrótce was poinformuję.
I jeszcze mała dygresja na zakończenie.

Jeżeli chcemy uzyskać skuteczny efekt odmłodzenia to tylko skalpel chirurga oraz portfel... sponsora.
 Efekt gwarantowany.:)

środa, 2 lipca 2014

U cioci na imieninach


Zapowiadało się sympatyczne rodzinne spotkanie. Imieniny były okazją do odnowienia kontaktów, które niestety z różnych względów są zaniedbywane. Wina jak zawsze leży po środku: brak czasu, odległość i prozaiczne lenistwo.

Przy stole zasiadały trzy pokolenia w wieku od szesnastu do prawie osiemdziesiątki. Podano uroczysty obiad. Towarzystwo było głodne, a więc milczące. Rozbrzmiewał brzęk sztućców i od czasu niekulturalne siorbanie. Ale nie będę wytykać palcami.:)
Zjedzone.Talerze sprzątnięte. Podano deser. Na stole pojawił się przepyszny tort z bitą śmietaną i owocami – specjalność mojej mamy. :) Goście się wyraźnie ożywili. Nadszedł czas  na rodzinne rozmowy.

-Jak tam twoje sprawy żołądkowe – padło pytanie z drugiego końca stołu zadane przez 50-latkę
-Wszystko dobrze, ale muszę trzymać dietę – odpowiedziałam przełykając kawałeczek tortu w myśl zasady, uważam, co jem.
-A jak u ciebie – odbiłam piłeczkę, kontynuując temat zdrowotny.
Trzymam się. Raz lepiej, raz gorzej- padła krótka odpowiedź.
A ty co taki skrzywiony-pytanie skierowała ciotka, do bratanka.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo stery przejęła jego żona, która skrupulatnie tłumaczyła nam zawiłości rwy kulszowej, na którą to zapadł Krzysztof. Nie zabrakło informacji na temat leków i zastrzyków, które sama robiła.
Ja miałam rwę dwa razy – poinformowała zabranych solenizantka. Umiejscowiła się w pośladku. Po czym ciocia podniosła się z krzesła i dokładnie pokazała nam miejsce, gdzie to paskudztwo się zalęgło.
Nałożyłam na talerzyk kawałek sernika i słuchałam wywodów na temat jednostki chorobowej.
Ta jest inna, zaczyna się od pachwiny – przerwała ta od zastrzyków.
Zaoszczędzę szczegółów. W tym momencie spojrzenia moje i mojego małżonka skrzyżowały się. Wzrok wyrażał wszystko. Tylko nie próbuj mówić nic na mój temat. Nawet nie śmiałabym. Małżonek wyznaje bowiem zasadę, iż mówienie o swoich dolegliwościach w towarzystwie jest wielkim nietaktem. Zachowuje wtedy postawę milcząco-obserwującą. :)

Pokolenie dwudziestolatków miało wyraźnie dosyć.
Może porozmawiamy o hemoroidach – zaproponował z sarkazmem Marcin. I o dziwo rzucony temat został przyjęty i rozwinęła się dyskusja panelowa.
-Dajcie spokój – oponowałam nieśmiało. Ale kolejna pięćdziesięciolatka podchwyciła temat z ochotą.
Hemoroidy, hemoroidy – powtarzała nie wiadomo dlaczego.
Płyta ci się zacięła -rzuciła dorosła latorośl.
Ładnie brzmi, posłuchajcie i wymówiła z pietyzmem nazwę choroby. Najprawdopodobniej  dało tutaj znać wykształcenie muzyczne. Młodzież pokładała się ze śmiechu.

Przez kilka godzin toczyły się medyczne Polaków rozmowy. Pod koniec wiedzieliśmy o sobie- mam na myśli nasze zdrowie - prawie wszystko. W sumie impreza była bardzo udana. I nie ma we mnie sarkazmu.:)

Po powrocie do domu zaległam wygodnie w fotelu, a moje myśli wędrowały wokół rodzinnego spotkania. Doszłam do wniosku, że w pewnym wieku, czytaj z pięćdziesiątką na karku, uwielbiamy rozmawiać na dwa tematy. Pierwszy dotyczy pogody, a drugi  naszego zdrowia. Tu nam strzyka, tu nas rwie. Wciąż narzekamy, chodzimy po lekarzach, łykamy różne medykamenty. A jeżeli ktoś informuje nas, że jest zdrowy, patrzymy na niego z niedowierzeniem. Bo przecież Polak musi być chory. Zgodnie z zasadą, że jak w pewnym wieku, lub jak kto woli słusznym – nie boli to znaczy, że nie żyje.
Nie wymądrzam się tutaj, broń  Boże i biję się w piersi jak osoba przywołana do tablicy. Zauważyłam niestety, że moje rozmowy, najczęściej telefoniczne – grono moich znajomych rozsiane jest po świecie – często oscylują wokół zdrowia. Ot, choćby ostatnio.
Co słychać? Jak się czujesz? -  pytam moją przyjaciółkę i podświadomie kieruję konwersację w wiadomym kierunku. Przełączam się na odbiór i słyszę narzekanie.  Na szczęście Agnieszka zawęziła temat dolegliwości i mogłyśmy przejść do przyjemniejszych spraw, jak na przykład pogawędzić o ...pogodzie. :)
Pozostaje jeszcze polityka, ale to już temat bardzo śliski, który mi nie leży.