Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

niedziela, 29 czerwca 2014

Wieczorne pogaduchy


-Masz chwilę. Możemy pogadać – usłyszałam  w telefonie zbolały głos Agnieszki. Już wiedziałam, że chce się po babsku trochę poużalać nad sobą, a przede wszystkim wygadać. Oczywiście z jej strony było to pytanie czysto retoryczne, bo dla Agnieszki czas miałam zawsze. Nasz relacja działała w dwie strony i to bez zarzutu. Wzajemne zrozumienie, wsparcie, czasem rada, upewnienie się, czy postępuję słusznie. To nigdy nie był jej ani mój monolog, raczej konstruktywna rozmowa, która zawsze nas wzbogacała. 

Lubimy te nasze pogaduchy. Ostatnio głównie telefoniczne, bo dzielą nas setki kilometrów. Każdy problem zostaje przez nas dosłownie przemielony przez maszynkę. Nadajemy mu hierarchię ważności. Czasem błahostka daje nam bodziec do szperania wewnątrz naszej psychiki. :)
Tym razem moją koleżankę dopadła samotność, a wraz z nią wszystkie plagi egipskie. Życie dało Agnieszce popalić, czasem była sobie sama winna, ale zdarzało się i tak, że nawet najbliżsi potrafili wylać na nią wiadro pomyj.
Nie zasługiwała na taki los. Najpierw rozwód, bo już dłużej nie można było żyć pod jednym dachem. Aby ocalić siebie i resztki godności, musiała podjąć bardzo trudną decyzję pomimo oporu całej rodziny.
Potem wielka miłość, małżeństwo. Chore relacje z mężem alkoholikiem i walka o jego trzeźwość. Każdy dzień bez kieliszka był wielkim świętem. Dzień, tydzień, rok, lata. .. Gdy wydawało się, że  nareszcie odnaleźli siebie i porozumienie, Wiktor zachorował. Był bez szans. Rak owinął go wokół palca i nie puścił.
Pomagałam jej wypełnić pustkę. A przede wszystkim byłam przy niej, słuchałam. Długie przegadane godziny, dni i noce, do bólu, do łez. Bo tak trzeba, bo taka właśnie jest przyjaźń. :)
Agnieszka wróciła do życia. Pojawił się ktoś ważny. Bała się zaangażować. Gdy zaczęła ufać, podkulił ogon i wrócił do ciepłych bamboszy byłej żony.
W kolejne uczucie weszła z rozpędem, bo chciała kochać i być kochaną. Burzliwy związek, trudny i nieprzewidywalny iskrzył do czerwoności. Nie wytrzymał próby czasu.
Potem jakieś drobne romanse, które prędzej czy później rozpadały się w drobny pył.

Od kilku lat Agnieszka jest w szczęśliwym związku, obdarowana przez ukochanego dwoma zaręczynowymi pierścionkami. Oczywiście po kilku miesiącach znajomości, przyjechała do mnie nad morze, aby go przedstawić.
-Jestem szczęśliwa – szepnęła na ucho. -Warto było czekać na tę miłość – wyraźnie się wzruszyła, a ja wraz z nią. :) Cieszyłam się szczęściem Agnieszki. Bo nic tak nie cieszy, jak radość bliskiej ci osoby.

-Czuję się bardzo samotna – usłyszałam po drugiej stronie.
-Coś nie tak z Piotrem? - przestraszyłam się nie na żarty.
-Nie, wszystko świetnie – uspokoiła mnie. -Brakuje mi po prostu babskich pogaduszek. -Moje koleżanki ciągle wymawiają się brakiem czasu? - Coraz mniej spotkań, coraz mniej rozmów. Powoli wykruszają się.
I popłynęła nasza rozmowa o przyjaźni, wzajemnych relacjach damsko-damskich. Kobiecej nienawiści, zazdrości i bezduszności.
-Może nie dzwoń do nich więcej – walnęłam bez ogródek. - Daj sobie spokój.
-Może i nie powinnam, ale jednak nie chciałabym z powodu jakiegoś głupstwa, zrywać znajomości. Znamy się przecież tyle lat...
-Masz rację – westchnęłam. Bo jak powiedział S. J. Lec “Trzeba wielu lat, by znaleźć przyjaciela, wystarczy chwila, by go stracić”.

Przyjaźń trzeba pielęgnować, czasem walczyć o nią. Przyjaźń to umiejętność dawania szczerego, z głębi serca, każda ze stron po równo. :)

-Gdy byłam sama, nieszczęśliwa, otaczał mnie wianuszek życzliwych koleżanek. Pocieszały, zagłaskiwały, współczuły. Były takie zaangażowane, prawie na każde zawołanie. Gdy zaczęło mi się układać w życiu, pojawił się Piotr, powoli zaczęły odsuwać się ode mnie. Mówiły, że się cieszą, że nareszcie mam swoją drugą połówkę, ale wycofywały się rakiem. To było takie udawanie. One wolały jak byłam w dołku – snuła swój monolog. - Wtedy byłam jedną z nich.
-Niestety, kobiety w głębi serca są zazdrosne o szczęście koleżanki. To taka irracjonalna zazdrość. Bo dlaczego akurat jej się udało,  a mnie nie? -weszłam jej w zdanie.

I przypomniała mi się historia sprzed lat, kiedy przez  moje życie osobiste i zawodowe przeleciał huragan. Nie było czego zbierać. Bezradnie stałam wśród ruin i zgliszczy poraniona, otumaniona bólem. Wtedy na mojej drodze stanął dobry anioł – wróżka. Dała mi nadzieję, siłę, wiarę, wszystko, co było mi w tym momencie potrzebne. Powoli stawałam na nogi, uczyłam się śmiać, ufać, otwierałam się na ludzi i zbierałam do lotu. Przy niej uczyłam się być szczęśliwa. Była nie tylko doradcą, ale i przyjacielem, tak myślałam wtedy. Potem dopiero zrozumiałam, że to miała być przyjaźń na jej warunkach, pod jej kontrolą. 

Nieoczekiwanie przyszła do mnie nowa miłość. Oswajałam ją krok po kroku. Wojtek widział i czuł moje rany, dał mi czas, walczył o mnie, jak żaden mężczyzna dotychczas. Byłam przerażona, bo wszystko działo się tak szybko. I wtedy okazało się, że mój dobry anioł posiada również ciemną stronę swojej natury. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęła kontrolować moje życie. Była mistrzynią manipulacji. Ona nie potrafiła się dzielić, chciała mieć mnie na własność. Wojtka znienawidziła natychmiast, bo odsuwał mnie od niej.  Im bardziej cieszyłam się nową miłością, tym  bardziej czułam jej niechęć. Robiła wszystko, aby nas rozdzielić. Burzyła spokój, siała ziarna niepokoju. Musiałam zakończyć tę znajomość, aby normalnie żyć. Była okrutna i bezwzględna. Ale siłę dawała mi nowa miłość. :)

Jeszcze dobrą chwilę snułyśmy z Agnieszką rozważania na temat przyjaźni. Agnieszce powoli zaczął wracać dobry humor. A zatem wspólna telefoniczna terapia przyniosła pozytywny skutek. Każda z nas z tej rozmowy uszczknęła coś istotnego dla siebie. :)
Do następnego razu, gdy jedną z nas nagle zaatakuje osobisty demon zwątpienia.

środa, 25 czerwca 2014

Jak zniechęcić faceta


Pewien zagraniczny portal przeprowadził ankietę, w której ustalił 60 rzeczy, które najbardziej denerwują mężczyzn u kobiet. Na tej długiej liście znalazły się między innymi: palenie papierosów, zbyt mocny makijaż, nadużywanie solarium, plotkarstwo, wąsy, eksponowanie niedowagi, tłuste włosy, przechwalanie się, świecąca się twarz, bardzo długie włosy, długie tipsy, malowanie kreski zamiast brwi.

Zastanawiam się, jakie kryteria przyjęli twórcy ankiety? Odnoszę wrażenie, że wszystko zostało tu wrzucone do jednego worka. Sądzę, że wąsy na tej liście, to niewątpliwy wpływ Conchity Wurst, zwyciężczyni, czy jak kto woli zwycięzcy -wciąż mam wątpliwości, czy traktować Conchitę jako mężczyznę, czy kobietę- ostatniej Eurowizji. To po tym występie panowie najprawdopodobniej znienawidzili damski zarost.

Dlaczego akurat mężczyźni skupili się na tzw. looku, trudno zrozumieć. Ale przyznaję im rację, że estetyczny wygląd jest bardzo ważny w przypadku zarówno jednej jak i drugiej płci. Solarium- nie używam, gdyż jestem przeciwna ze względów zdrowotnych, a poza tym wolę naturalną opaleniznę. Długie tipsy, zapewne według uczestników ankiety, przeszkadzają kobietom w codziennych obowiązkach domowych. Idąc dalej może przez tipsy (aby się nie zniszczyły) muszą przejąć część prac.
Ale panowie, na litość boską! Dlaczego długie włosy? Przecież od zarania wieków podkreślaliście, że są one symbolem kobiecości. Jak to rozumieć? - nie wiem. Czyżby przewrotność natury?
Plotkarstwo – o tak, jestem wrogiem - i to zagorzałym- obgadywania. Ale, żeby nie było, że się solidaryzuję z płcią brzydką, powiem, że znałam kilku osobników, którzy w plotkowaniu byli mistrzami świata.
Przechwalanie. Skłaniam się jednak ku stwierdzeniu, że to raczej cecha typowo męska. To oni chcą sprawiać jak najlepsze wrażenie, żeby tylko przed nami, pal licho. My to akceptujemy, bo wiemy, że tak są skonstruowani, że całe życie muszą sobie coś udowadniać. Trochę próżni, ale takich ich kochamy i staramy się zrozumieć.  Chcą być macho, niech będą, pewnego dnia się zmęczą. Niestety w męskim gronie idą już na całość. Aby się zbyt długo nie rozwodzić, przytoczę pewne określenie, które pokochałam miłością kobiecą  SAM SOBIE SIEBIE ZAZDROSZCZĘ.
Wystarczy.

Współczesne kobiety przeszły totalną metamorfozę. Literacki wzorzec kobiety romantycznej, delikatnej i uległej ostał się tylko w powieściach. Dzisiejsza kobieta posiada wiele cech męskich, co nie zawsze podoba się płci przeciwnej. Testosteron zagościł w naszej psychice i narobił sporo zamieszania. Jesteśmy bardziej wyzwolone, przemy do przodu, ścigamy się z mężczyznami.
Są kobiety pistolety, są kobiety jak rakiety – jak śpiewa Maria Peszek.

Zdecydowałam się na szybki test prawdomówności i zapytałam sama siebie, czego nie
lubię w nas kobietach.  Denerwują mnie wszelkie skrajności, a więc wulgarność, wścibstwo, prostactwo, nachalność oraz przesłodzenie, czyli robienie z siebie landrynkowej idiotki.

Postanowiłam zasięgnąć opinii domowego autorytetu od spraw damskich, czyli szanownego małżonka.
-Kochanie – zaczęłam niewinnie. -Powiedz, co drażni cię w kobietach?
Spojrzał na mnie uważnie zastanawiając się, co też tym razem wymyśliłam. Od  kiedy bowiem zaczęłam pisać bloga, atakuję go różnymi pytaniami i dziwnymi niekiedy przemyśleniami.
Konkretnie, co masz na myśli -  zapytał zrezygnowany wiedząc, że nie dam się spławić byle czym.
Powiedz, co cię w nas irytuje? - uściśliłam.
Obłuda i zakłamanie – wypalił.
Dlaczego akurat to? - drążyłam temat.
Oszukujecie, nie dotrzymujecie słowa. Czujemy się przez was wykorzystywani.
Zabolało i to bardzo. Do głosu doszła kobieca solidarność. Pomimo szpili wbitej w serce zachowałam kamienną twarz, bo nie o dyskusję tutaj chodziło.
Do szału doprowadza nas wasze gadulstwo. Rzeczywiście moja druga połówka wielokrotnie zarzucała mi, że za dużo gadam i prosi o chwilę milczenia. Moja nastoletnia córka, gdy tata zwrócił jej uwagę, że za dużo mówi, udowodniła, że jest nieodrodną córką swojej matki. Odparła, że jest stworzona do gadania. A zatem rośnie nam młode przegadane damskie pokolenie.
Mężczyźni nie lubią silnych kobiet – kontynuował. - Nie chcemy kobiet demonów. Są to kompleksy samca. Kobieta ma być krucha i delikatna. A my jesteśmy po to, aby się wami opiekować.
Pomyślałam w głębi serca to taki klasyk i trochę niedzisiejsze spojrzenie, ale jakże przy tym urocze. Czyż nie jest nam miło, gdy wiemy, że jest ktoś obok, kto chce się nami opiekować. Bo przecież  my to słaba płeć, której za bardzo wyrosły skrzydła.
My chcemy się wznosić na wyżyny z miłości, a nie z obowiązku - spuentował.
Zabrzmiało to niezwykle poetycko.

Teraz ja poddałam się nieoczekiwanej refleksji.
 Świat pędzi do przodu w zastraszającym tempie, a my wraz z nim, często na czele pochodu. Najważniejsze jednak, aby w tej szalonej gonitwie nie zatracić tego, co jest naszym atutem, a mianowicie -KOBIECOŚCI.

niedziela, 22 czerwca 2014

Spóźniona kochanka


Dziś będzie nietypowo

Zachęcam do wspaniałej lektury. Książka nosi tytuł “Spóźniona kochanka”. Autorką jest amerykańska pisarka Jane Juska. Angielski tytuł A ROUND-HEELLED WOMEN. MY LATE-LIFE ADVENTURES IN SEX AND ROMANCE.

Historia może być jedną z wielu i zaczyna się od ogłoszenia, jakie zamieszcza emerytowana nauczycielka po przejściach w New York Timesie. Ogłoszenie jest nie tylko niezwykłe, ale też i zabawne:
 “Zanim skończę 67 lat-co stanie się w marcu, chciałabym przeżyć niezapomniane chwile uniesień z fajnym mężczyzną. Jeśli wolisz wcześniej porozmawiać, możemy zacząć od Trollopea”. :)
Jane nie przepuszcza, że od tej chwili życie już nie będzie takie same i nabierze przyspieszenia.
Jest zaskoczona ilością odpowiedzi. Po wstępnej selekcji wybiera kilku mężczyzn i postanawia z każdym z nich się spotkać. Każde spotkanie to inna historia, to nowe doświadczenia.

Jane pomimo purytańskiego wychowania jest kobietą bardzo otwartą i co niezwykłe w jej  przypadku, ma do siebie olbrzymi dystans. Ocenia swój wizerunek z przymrużeniem oka i przyjmuje z pokorą upływ czasu, co nie znaczy, że się tak do końca ze zmianami godzi.
Pisze na przykład o sobie: “Twarz ze zmarszczkami, oczywiście wyrytymi przez mądrość. Zęby straciły wprawdzie trochę blasku, ale utrzymały amerykańską jakość: są mocne, proste oraz solidnie wykonane... Gdy nie jestem rozebrana -wyglądam całkiem nieźle. Bez ciuchów gorzej... Oznaki śmiertelności,niestety, już po mnie widać.”  Lubi też poświntuszyć, ale robi to zabawnie.  Jej wulgaryzmy nie gorszą, wywołują szczery uśmiech. Ostre słownictwo nie przeszkadza, ale dodaje przeżyciom bohaterki intensywności.

Spotkania z mężczyznami z anonsu przynoszą jej miłosne uniesienia, wzloty i upadki, radości i rozczarowania. :) Odkrywają nie tylko psychikę młodej duchem, starszej ciałem 67-latki, ale także płci brzydkiej z jej ułomnościami, kompleksami, wizerunkiem macho.
Współczesność przeplata się z przeszłością. Autorka wraca do swojego dzieciństwa, rodzinnego domu, trudnego dojrzewania i czasów młodości. Szczerze aż do bólu opisuje swoje młodzieńcze lata i samotność.

Dlaczego starość łączy się często z utratą ciekawości świata? -pyta autorka. Myślę, że to mądre pytanie stawia sobie albo powinna postawiać każda z nas.
Janet Juska łamie wszelkie stereotypy dotyczące  kontaktów seksualnych w dojrzałym wieku. 

“Spóźniona kochanka” pokazuje, że życie seksualne kobiety nie ma granic czasu. Nie ważne, czy jesteśmy po 40-ce, 50-ce czy 60-ce. To, jak chcemy żyć i w jaki sposób je przeżywać, zależy tylko i wyłącznie od nas samych. To nam musi się chcieć, bo seks może być przyjemnością w każdym wieku
To szalenie wciągająca, mądra książka dla każdej  z nas. :) Pobudzająca do refleksji i wielu pytań, które nie zawsze chcemy i potrafimy sobie zadać.
Z żalem odkładałam ją na półkę. Bo tak naprawdę, świat stworzony przez bohaterkę, jest również  częścią naszego świata. 

czwartek, 19 czerwca 2014

Moja mama się zakochała


Natarczywy dźwięk telefonu wyrwał mnie z błogiego snu. Spojrzałam nieprzytomnym wzrokiem na wskazówki zegara, było kilka minut po szóstej. Kogo niesie o tej porze? - zastanawiałam się mocno rozdrażniona.

-Muszę się z tobą natychmiast zobaczyć – z trudem rozpoznałam nienaturalnie wysoki tembr głosu Sylwii.     -Stało się coś strasznego. Zaraz u ciebie będę. I w jednej sekundzie wyłączyła się.
Moje serce waliło jak oszalałe. Czułam jak skacze mi ciśnienie. - Na pewno coś z dziećmi, może z Jankiem, jej mężem? - w głowie mąciło mi się od domysłów.
Nie minął kwadrans, jak przekraczała próg mojego domu. Potargane włosy, odziana w jakiś stary łach, oczy ciskały gromy.
-Moja mama oszalała! Chce wyjść za mąż! - wyrzuciła z siebie wzburzona z trudem łapiąc oddech i  z hukiem padła na fotel.
Odetchnęłam z ulgą.
Dla Sylwi zawsze byłam pogotowiem ratunkowym. Osobą, która pomoże, doradzi, powie coś mądrego, czasem głupiego, ale przede wszystkim wysłucha. Miła, sympatyczna dziewczyna, tylko za bardzo skupiona na sobie.
Poznałyśmy się na studiach. Jeżeli mówimy, że przeciwieństwa się przyciągają, to my właśnie byłyśmy takim przykładem. Ja przebojowa, szalona, Sylwia spokojna, trochę nieśmiała i skromna. Przyjaźń przetrwała kolejne dziesięciolecia. Znają się nasi mężowie, nasze dzieci. Widzimy się teraz rzadziej, ale nasze spotkania są tak samo intensywne i energetyzujące.:)

Mamę Sylwi, panią Jankę znałam bardzo dobrze. Zawsze ją podziwiałam. Bardzo mądra, zdystansowana do świata i ludzi, i przede wszystkim niezwykle operatywna. Od wielu lat samotna. Potrafiła zapewnić swojej córce wysoki standard życia.
Sylwia bardzo kochała swoją mamę, ale jak typowa jedynaczka, miała do życia stosunek roszczeniowy. Świat się kręcił wokół niej. Mama była na każde zawołanie. Pilnowała dzieci, zostawała z nimi, gdy córka jechała w delegację, gdy wychodziła z mężem do znajomych czy do kina. Nigdy nie odmówiła. Zaraz, natychmiast, jeden telefon, rzucała wszystko i już była.
Pani Janka już dawno zapomniała o własnym życiu. Nawet nieliczni znajomi się odsunęli, bo miała dla nich coraz mniej czasu.

Pewnego dnia wpadłyśmy na siebie w bibliotece. Zaprosiła mnie na kawę. Była wyraźnie przygaszona. Widziałam smutek w jej oczach. W przypływie szczerości wyznała, że czuje się   bardzo zmęczona  i chciałaby odpocząć od wnuków, od córki. Mieć czas dla siebie, na własne życie.
-Niech pani porozmawia z Sylwią i jej to powie. Na pewno zrozumie -zaproponowałam.
-Znasz Sylwię, wiesz jaka jest – uśmiechnęła się bezbarwnie.
Miałam nawet zamiar porozmawiać na ten temat z Sylwią, ale jakoś nie było ku temu okazji.

-Co ona sobie wyobraża?! Za mąż w tym wieku! Na pewno ten jej lowelas leci na majątek. Nie pozwolę! - kontynuowała wyrzucając słowa z z szybkością karabinu maszynowego.
-Wyobraź sobie, że ona mnie nawet nie zapytała! - zaczęła szlochać. -Po prostu powiedziała, że wychodzi za mąż. Jak ona może mi to zrobić! - wyrzucała narastającą złość.
Słuchałam zdruzgotana. Poraził mnie egoizm mojej koleżanki. Traktowała mamę jak swoją własność.
-Mama jest dorosła i ma prawo do szczęścia. Ma prawo się zakochać? - wyraziłam swoją opinię.
-Ty chyba nie wiesz, o czym mówisz! W tym wieku, nie bądź śmieszna!- nie pozwoliła mi dokończyć.
-Jesteś wstrętną egoistką – odparowałam. -Zrobiłaś z mamy niańkę i gosposię. Żyje pod twoje dyktando. Jest na każde twoje zawołanie -teraz ja nie pozwoliłam sobie przerwać. - Kiedy z nią ostatnio szczerze rozmawiałaś? Czy zapytałaś kiedykolwiek co chciałaby robić, jak spędzać czas? Traktujesz ją jak zaprogramowaną maszynę do wykonywania poleceń.

-Nie pozwolę, aby jakiś obcy typ pętał się po moim domu! - wchodziła na coraz wyższe obroty.
-To jest dom twojej mamy i ona może robić w nim, co chce.
-Nigdy, przenigdy się na to nie zgodzę! Myślałam, że ty jesteś po mojej stronie – poczuła się obrażona.
Co mam robić? - spuściła nieco z tonu.
- Odpuść. Pozwól mamie żyć tak jak chce. Zaprzyjaźnij się z nią – radziłam :)

Minęła wiosna, potem lato. Sylwia nie odezwała się.
Pewnego popołudnia przechodziłam koło domu pani Janki. To był impuls. Nacisnęłam dzwonek, raz, potem drugi i trzeci. Czekałam cierpliwie. W końcu otworzyła. Patrzyłam zdumiona. Bardzo się zmieniła, postarzała. Stała przede mną  zaniedbana, w podniszczonym szlafroku.  Starsza pani jakby skurczyła się sobie, patrzyła pustym, nieobecnym wzrokiem. Wyczułam że nie miała ochoty na przyjmowanie gości. Wprosiłam się na herbatę. Widziałam, że się waha, że najchętniej pozbyłaby się mnie jak najszybciej. Nie dałam za wygraną i wtargnęłam do środka.
Milczenie przedłużało się w nieskończoność Nie wiedziałam od czego zacząć, aby jej nie spłoszyć. Powoli, choć z trudem pani Janka się otwierała. Z rzucanych nieskładnie zdań zrozumiałam, że ostatnio nie widuje córki. Sylwia nawet nie zadzwoni. -Na pewno jak zawsze jest zapracowana -usprawiedliwiała ją. Gdy delikatnie zapytałam o starszego pana, z którym się spotykała, oznajmiła z żalem, że znajomość nagle się urwała. Przestał dzwonić. Gdy chciała się z nim zobaczyć, odparł, że to nie ma sensu.

Natychmiast zadzwoniłam do Sylwi. Nie przyjęłam do wiadomości, że jest zajęta.
Na wieczór miała zaplanowane kino.
Kiedy widziałaś się z mamą? - zapytałam ostro przekraczając próg domu. -Nie pamiętam? O co ci chodzi? - patrzyła zdziwiona.
- Wiesz, że nie spotyka się już z tym swoim panem. Tak jakoś dziwnie się rozstali...  nagle bez słowa. -Nie dokończyłam Znałam ten nerwowy tik na twarzy. Sylwia  reagowała w ten sposób, gdy miała coś na sumieniu, gdy grała nieuczciwie. W mojej głowie odezwała się syrena alarmowa. Wszystko zaczęło mi się układać w jedną całość. Stałam jak otępiała, nie byłam zdolna wydusić ani słowa.
Tylko nie mów, że to ty! – krzyczałam. - Nie wierzę, że byłaś  tak perfidna, aby zniszczyć szczęście dwojga starszych ludzi. Dlaczego? Jeżeli pozostały w tobie jeszcze ludzkie odruchy, idź do mamy i zobacz co jej zrobiłaś. Zobacz jak  cierpi!
Trzasnęłam drzwiami i szybko zbiegłam na dół

Byłam zdruzgotana. Z trudem odsuwałam od siebie bolesne myśli. Nie mogłam jednak nic zrobić.

Tuż przed Bożym Narodzeniem wyciągnęłam ze skrzynki ozdobną kopertę. Wewnątrz było... zaproszenie na ślub pani Janeczki i jej znajomego pana Zygmunta. :) Po południu zadzwoniła przyszła panna młoda z prośbą, abym została jej świadkiem. Cudowna chwila. Czułam się wyróżniona.

Sylwia wyciągnęła wnioski z naszej rozmowy i zrozumiała swój błąd. Zdobyła się w końcu na szczerą rozmowę z mamą, chyba pierwszą w życiu
Teraz ona uknuła intrygę z  happy endem.
Zaprosiła mamę i pana Zygmunta do siebie na obiad. W jaki sposób przekonała do odwiedzin starszego pana, nigdy się nie dowiedziałam. Oczywiście żadne z nich nie miało pojęcia, że ta druga osoba także została zaproszona. W szczerej rozmowie przyznała się, że to ona zmusiła pana Zygmunta do rozstania z mamą. Obiecała solennie, że od tej pory nigdy więcej nie będzie się mieszać w życie swojej mamy. A pana Zygmunta przyjęła do rodziny.

Byłam dumna z mojej przyjaciółki. :)

niedziela, 15 czerwca 2014

Toksyczna znajomość


Zapowiadał się wspaniały wyjazd. Dwa tygodnie moczenia się w orzeźwiających bąbelkach, taplanie się w życiodajnym błocie, relaksujące masaże i inne zabiegi niezbędne dla poprawy zdrowia. A wieczorem dyskoteka. Ruch, ruch i jeszcze raz ruch.

Od kilku lat wraz z moją drugą połówką fundujemy sobie  sanatorium, aby wzmocnić nasze organizmy. Podleczyć to i owo, usprawnić to, co niestety w tym wieku ma prawo już szwankować. Zawsze tylko we dwoje.
Tym razem  pojechała z nami moja przyjaciółka Grażyna i jej starsza koleżanka Wanda. Ta ostatnia była bardzo podekscytowana możliwością wyjazdu do wód i przy pierwszym spotkaniu sprawiała miłe wrażenie. Nikomu z nas nie śniło się nawet, że to wredne babsko, egoistka z krwi i kości będzie próbowała zrobić wszystko, aby obrzydzić nam wypoczynek.

Humor dopisywał nam od rana. Mój szanowny małżonek, odpowiedzialny za logistykę i znający możliwości kobiecej natury zarządził, że każda z nas ma prawa do dwóch toreb bagażu. Wprawdzie samochód mamy duży, ale nie jest on z gumy. Obie z Grażyną zastosowałyśmy się do wytycznych. Natomiast Wanda miała w nosie ustalenia i oprócz torebek i torebeczek targała -a właściwie targał jej zięć - wielką torbę z futrem. Mąż mój zachował dyplomatyczne milczenie, ale czułam jak z trudem hamuje wściekłość.

Pokoje były zarezerwowane. Gospodyni, przemiła pani Agata, dusza człowiek, przygotowała wszystko, o co prosiliśmy. Znaliśmy Agatkę od lat i całkowicie jej ufaliśmy. Dała się poznać od najlepszej strony.
Ja z Andrzejem zajęliśmy pokój na dole. Dziewczyny powędrowały do góry.

Kilka minut później Wanda rzuciła pierwszego focha. 
-Pokój za mały – oznajmiła zbolałym głosem. Moje futro nie mieści się w szafie. Ale to było dopiero preludium.
Po chwili wyłoniła się z łazienki z miną modliszki. Odziana  w długie gumowe rękawice  zawzięcie szorowała szklanki, talerzyki i łyżeczki, które były do naszej dyspozycji. Czyniąc przy tym głupawe uwagi. Przez moment poczułam się winna zaistniałej sytuacji, bo to przecież ja przywiozłam ją tutaj. Grażyna widząc moje wahanie, puściła do mnie oko i popukała się wymownie w czoło.
Wkrótce dowiedziałam się od mojej koleżanki, że to tylko pozory.
Mieszkanie Wandy toczył jeden wielki bałagan, a pojawiająca się raz w tygodniu gosposia musiała nieźle namęczyć się, aby ogarnąć ten nieład.
Potem było tylko gorzej. Niezliczona ilość dąsów, chimerycznych nastrojów, pretensji, a nawet histerii.

Ledwie otworzyła oko już narzekała.
Szczęśliwi na dole, nie zdawaliśmy sobie sprawy, jaki los  zgotowała Wanda mojej przyjaciółce. Grażyna przyjechała wypocząć, zregenerować zszarpane nerwy. A tu trafiła z deszczu pod rynnę. Już po dwóch dniach wiedziała, bardzo się przy tym starając, że nie będzie w stanie mieszkać z Wandą w jednym pokoju.
Kilka minut po szóstej, gdy tamtą budził dzwonek telefonu, Grażyna uciekała na dół do kuchni i serwowała sobie podwójną melisę.

-Wyłącz telewizor, bo chcę spać -marudziła jeszcze przed dziesiątą wieczorem.
Rano.
 -Nie włączaj telewizora, bo chcę się pomodlić -rzucała rozkazującym tonem
Książek też Grażyna czytać nie mogła, bo tamtej przeszkadzał szelest kartek.
Gospodarzom zwróciła uwagę, że drażni  ją zapalone światło w przedpokoju, gdy rano wychodzili do pracy.

Łazienka

O nią dopiero toczyły się boje. Wanda miała niewytłumaczalną obsesję, jeżeli chodzi o korzystanie z łazienki. Spędzała w niej godziny. Gdy tylko Grażyna otworzyła drzwi tego przybytku, już słyszała pytanie, kiedy wyjdzie, bo właśnie w tej chwili  musi z niej skorzystać.
-Boję się wejść do łazienki, boję się wejść do pokoju. Jestem w jednym wielkim stresie – mówiła przybita. - Nie wiem z czym ta szalona wyskoczy. Ona mnie wykończy. Czuję się jakby przejechał po mnie walec.

Na zabiegach też wszystko było nie tak.
-Zmarzłam. Woda była za zimna -narzekała. - Na pewno będę chora!
-Trzeba było dolać ciepłej. Jest tam oznaczony kurek. -Czytać nie umiesz!? - nie certolił się mój małżonek.
-Jesteś nie miły- syknęła
-Pielęgniarka zostawiła mnie samą i poszła -żaliła się następnego dnia. -A gdybym zasłabła?
-Złego diabli  nie biorą – skomentował Andrzej.
Wanda obraziła się. Choć na chwilę zapanował spokój.
Wanda nigdy nie miała sobie nic do zarzucenia. Na przykład jej niestrawność to była wina kuchni, a nie własne obżarstwo, którego byłam świadkiem. Z podziwem patrzyłam (zresztą nie tylko ja), jak wielką chochlą bierze dolewkę kapuśniaku i pochłania kolejny talerz pierogów z mięsem tłusto okraszonych skwierczącymi skwareczkami.  
Z Wandą nie można było nic ustalić. Za późno, za wcześnie. Przez nas nie zdążyła zjeść śniadania, wypić kawy, zrobić włosów.

Na tańce zabraliśmy ją tylko jeden raz. Wyjście zaplanowane na godzinę dwudziestą przypłaciła prawie histerią. Powód banalny – nie zdążyła położyć maseczki na twarz.
Gdy w końcu odziana w  futro wyszła ze skwaszoną miną i wspaniałomyślnie posadziła swe szanowne cztery litery na siedzeniu, mój małżonek zachował się jak przystało na dżentelmena i  skomplementował jej wygląd. W odpowiedzi mruknęła coś pod nosem.
W lokalu też wszystko było nie tak, muzyka za głośna, krzesło nie wygodne, wino chrzczone, ciastko nie świeże. Siedziała naburmuszona, cedząc to niedobre wino. My za to świetnie się bawiliśmy.
Kto by się przejmował taką zołzą.

Następnego dnia Grażyna o mało nie dostała palpitacji, gdy ta poskarżyła się, że czuje się przez nas osaczona i sterroryzowana.
Grażyna nie zwlekała ani minutę dłużej. Natychmiast spakowała swoje rzeczy z zamiarem znalezienia sobie nowego lokum. Wanda pomimo jednego wielkiego nie zadowolenia, pokoju nie zamierzała opuścić.
-Idę szukać kwatery, dłużej nie dam rady. To dom wariatów -wyrzucała z siebie rozdygotana. -Jeszcze moment i rozszarpię ją na kawałki.

Opowiedziałam wszystko naszej pani Agatce, która pokiwała głową ze zrozumieniem i bez słowa odstąpiła Grażynie drugi pokój.
-A to tyfus plamisty- podsumowała. -Nawet mój Willy się na niej poznał (mowa o psie) obsikując jej torbę na przywitanie – rzuciła rozbawiona. - Nigdy tak się nie zachowywał.
Popłakałyśmy  się ze śmiechu mając  w nosie to, że nie wypada śmiać się z cudzych nieszczęść.
Wanda na szczęście odseparowała się od nas na amen i nie wchodziła nam więcej w drogę. W końcu zapanował spokój, a moja przyjaciółka leczyła się z toksycznej znajomości. Szybko odzyskała wewnętrzną równowagę i wrócił jej dobry humor. Kolejne dni upływały nam w beztroskiej atmosferze. Kuracja zdrowotna dzienna i ta wieczorna taneczna przynosiła efekty.

Do domu wracaliśmy w wyśmienitych humorach, oczywiście z Wandą, tak jak wcześnie było obiecane. Nawet nie powiedziała nam do widzenia. Do dzisiaj się nie odezwała. I oby tak zostało
Mój małżonek tuż po powrocie powiedział NIGDY WIĘCEJ.

środa, 11 czerwca 2014

Trudna sztuka odmawiania


-Nic mi się nie chce. Mam wszystkiego dosyć -rzuciła na przywitanie moja więcej niż dobra znajoma, ale mniej niż przyjaciółka. Po czym rozsiadła się wygodnie w fotelu i zamówiła kawę. 
Trzy czubate, bez cukru – przypomniała.  Gosposia, czyli ja podreptałam do kuchni spełnić polecenie.

Przywitała mnie mina cierpiętnicy. Wiedziałam co mnie czeka. Zaciśnięte usta, ściągnięte brwi, nerwowe stukanie palcami o blat stołu. Ewka była w stanie głębokiego wzburzenia.
Wielokrotnie to przerabiałam. Przyszła się wyżalić i wypłakać. Dla niej jak zawsze była to terapia oczyszczająca, dla mnie niszcząca.

Otóż Ewka postrzega świat w czarno-szarych barwach. Nawet gdy świeci słońce to ona uprawia czarnowidztwo twierdząc, że zaraz będzie deszcz. Trudny był z niej zawodnik. Wyciągnęłam z komody opakowanie jednorazowych chusteczek przygotowanych na takie okazje.
Zamieszała kawę uderzając głośno o ścianki delikatnej filiżanki, siorbnęła dwa łyki. I wzięła głęboki oddech. Czekała mnie spowiedź o nieudanym życiu, nieudanych związkach, braku perspektyw. Wszystko to już przerabiałam. Moje zmarnowane godziny. Moja zdewastowana  psychika. Materiał na nudną książkę. Tylko kto chciałby ją czytać?
I nagle coś we mnie pękło. Jakaś część mojej natury dawała odpór i mówiła stanowcze NIE. Podświadomie czułam, że narasta we mnie długo tłumiony gniew.

-Nie dam się zdołować – postanowiłam. -Dziś nie popsujesz mi humoru! Będę asertywna!-wołało moje drugie ja. 

-Przestań -weszłam jej w słowo. - Nie chcę tego słuchać. Nigdy więcej. Zamarła... Urwała w pół zdania, otworzyła buzię, wytrzeszczyła oczy  i tak pozostała. Niczym mumia na katafalku.
-Jeśli chcesz bywać w moim domu, musisz zmienić swoje nastawienie – kontynuowałam. -Lubię ciebie, ale jestem zmęczona twoim łzawym tonem, twoimi żalami i wiecznymi pretensjami. Zmień siebie, nie obwiniaj wszystkich za swoje niepowodzenia. Pamiętaj, że wina zawsze leży po obu stronach.
Ewka nie była w stanie wydusić ani słowa. Jej oczy rzucały gromy. Pierś falowała, oddech był coraz szybszy. Słyszałam jak intensywnie pracują jej tryby. Ona nie potrafiła przełączyć się na odbiór. Najprawdopodobniej nigdy nie spotkał jej taki afront. Podniosła się z impetem, trzasnęła drzwiami. I już jej nie było.

Czy miałam wyrzuty sumienia? Żadnych. Sama byłam zdziwiona swoją niespodziewaną reakcją,  zwłaszcza że jestem osobą  wrażliwą i bardzo angażuję się w problemy innych. Dawno już jednak zauważyłam, że moja znajoma wciągnęła mnie w niebezpieczną grę, w której  ona była czempionem. Ja spełniałam rolę pionka, którym kroczyła do zwycięstwa.
Ewka przy mnie łapała równowagę wewnętrzną, ja ją traciłam. Im ona wyżej tym ja bardziej w dół. Doprowadziła do sytuacji, w której jej problemy zaczęły odbijać się na moim życiu.

Minęło kilka miesięcy. Ewka obraziła się na mnie na amen. Nie zadzwoniła, nie zapukała. Odetchnęłam z ulgą. Zniknęła z mojego życia nagle, tak jak nagle się w nim pojawiła. Kiedyś tylko przypadkowo usłyszałam od naszej wspólnej znajomej, że jestem egoistką i osobą źle wychowaną. Czy  przejęłam się krytyką? Oczywiście, że nie. Bo wyleczyłam się z Ewki i osób podobnych do niej. Psychikę mam zdrowszą, a przejmuję się tylko swoimi problemami.

Dziś gdy pojawia się na horyzoncie podobny mutant, biorę nogi za pas i uciekam aż się za mną kurzy.

Z tej przykrej i zbyt długiej lekcji wyciągnęłam wnioski, które teraz procentują w moim życiu.  Zaczęłam żyć zgodnie  zasadą: ile dajesz dobrego drugiej osobie, tyle samo wymagaj w zamian. Zdrowe relacje  korzystne dla obu stron.

Gdy słyszę podobne historie z ust moich znajomych, pytam wprost, dlaczego godzą się na bycie przysłowiowym workiem do bicia. Wyjaśnienia niestety potwierdzają tylko, że nie potrafimy mówić
NIE
NIE CHCĘ
NIE ZGADZAM SIĘ 
bo to będzie źle postrzegane, bo tak nie wypada.
Poddajemy się woli innych i robimy często to, na co nie mamy ochoty. Jesteśmy dobre, wrażliwe, współczujące, bo tak nas nauczyli nasi rodzice. Nikt nie nauczył nas natomiast asertywności.
Ot, takie polskie samarytanki, po których można jeździć jak po łysej kobyle.

Miejmy serce na dłoni, ale szafujmy nim mądrze.:)


piątek, 6 czerwca 2014

Oswajanie lustra



Jeżeli oczy są zwierciadłem duszy, to lustro jest realnym odbiciem nas samych. To, jaką twarz zobaczymy po drugiej stronie zależy od poziomu naszej tolerancji wobec naszych niedoskonałości. Pogoda ducha, a nie wiek sprawia, że czujemy się wciąż atrakcyjne, że inni chcą przebywać w naszym towarzystwie. 
Radość życia należy czerpać z tego co nas otacza. Nadmierne skupianie się na sobie, na
własnym wyglądzie ogranicza nas i ściąga w otchłań.
Aby zmienić nasze myślenie – wiem, że nie jest to łatwe i jak każda kobieta prowadzę codzienną walkę ze sobą, ze swoimi słabościami,  na dzień dobry podarujmy sobie poranny uśmiech. Nie  ważne, że zimno, że pada. Cieszmy się nowym dniem, oczekujmy z radością, co nam przyniesie. Bo życie jest pełne zmian i niespodzianek.

Patrzę w lustro. Już dawno je oswoiłam.
 Był to proces długotrwały i nie łatwy. Codziennie kilka małych kroczków pozytywnego myślenia. Otwierania się na siebie, akceptowania samej siebie. Warunek konieczny. Najpierw musimy polubić siebie, z całym bagażem tego złego i dobrego co w nas jest. Jeżeli co nam przeszkadza, nie płaczmy i narzekajmy, tylko spróbujmy to zmienić.

Zdystansujmy się i zajrzyjmy w głąb siebie. 
 Widok mojej twarzy sprawia mi przyjemność.
 Uważnie się sobie przyglądam.
W swoje rysy twarzy wplatam odrobinę radości. 
Tak rozjaśniona twarz natychmiast promieniuje na całe ciało. Widzę pogodną twarz, iskierki w moich oczach, głęboką mądrość, refleksyjność natury, apetyt na życie. Robię głupie miny. Mięśnie pracują. Zaczynam się śmiać, głośno, coraz głośniej. Radość płynąca ze mnie przenika cały dom. Oddycham pełną piersią. Nie ważne czy spałam cztery czy pięć godzin.

 Oswajam swoje zwątpienia i zamieniam je w pozytywne myślenie. Otaczają mnie pozytywne wibracje. Wszelkie mankamenty są tylko nic nieznaczącym tłem.
Pierwsze zmarszczki mam już za sobą. Kolejne niechciane staram się pokochać, bo tak trzeba, bo taka ich uroda. Próbuję pogodzić się ze zmianami, choć podświadomie im się opieram. Walczę ze starzeniem, choć wiem, że to z góry przegrana walka, bo zmiana jest jedną z nielicznych w życiu, które zdarzą się na pewno. Bo przecież niełatwo pokochać siebie po raz drugi, trzeci i kolejny.

Pokochać siebie to znaczy zaakceptować swoje wady i zalety.

Lustro musi pokochać naszą twarz, ale nic bez nas. Musimy mu w tym pomóc, zmieniając nasze nastawienie do życia, do samych siebie. Narzekanie, biadolenie, nerwy, frustracje niszczą naszą psychikę i oddziałują  na nasz wygląd. Ktoś kiedyś słusznie powiedział, że na wygląd trzeba zapracować. A zatem pracujmy, niech nas wypełnia optymizm, radość życia.

Płeć brzydka nie ma takich problemów. Jest pozytywnie nastawiona do własnych niedoskonałości. Zachowuje większy dystans. Przytoczę tutaj męski dowcip, który zawsze w  takich sytuacjach wprawia mnie w dobry humor. Mężczyzna na wielkim kacu, obraz nędzy i rozpaczy. Przekrwiony wzrok, oczy jak szparki z uwagą patrzy w lustro i mówi.
-Nie znam ciebie gościu, ale cię ogolę?

Czy stać nas na taki dystans do siebie?  

Moje sprawdzone sposoby na oswajanie lustra:
-szczery uśmiech na przywitanie,
-pogoda ducha,
-pozytywne wibracje,
-spoglądanie na świat tylko w moich ulubionych kolorach (gdy tylko widzę czarne tło natychmiast wypełniam je odcieniami niebieskiego, różowego i fioletem),
-nowy dzień to nowe wyzwanie,
-ewentualne niezadowolenie poskramiane głębokim oddechem,
-dystans do siebie i własnych słabości.

wtorek, 3 czerwca 2014

Barchanowy styl



Postanowiłyśmy z Anką wykorzystać słoneczne chwile i zainaugurować sezon letniego plażowania. Niedzielne słońce puszczało szelmowskie oko i zachęcało do natychmiastowego opuszczenia domowych pieleszy. Na niebie ani jednej chmurki.  Nawet liście  zamarły w bezruchu otulone lekkim zefirkiem.

A ponieważ kocham słońce, szum morza i miękki nadmorski piasek, najlepiej wypoczywam zalegując na kocyku lub leżaku. Kilka tygodni wcześniej kupiłam sobie nowy strój plażowy. Taki jak lubię, w moim ukochanym chabrowym kolorze, modny stanik pusch i zgrabne majtki trochę wyższe, maskujące te niedoskonałości ciała, które z racji wieku, powinny być mniej eksponowane. Ale pokazujące to, co jeszcze 50-latka może pokazać. 
Anka pomimo, że ma naprawdę świetną figurę i mogłaby wystawić niczego sobie brzuszek, kilka lat temu wyrzuciła stroje dwuczęściowe do kosza i przerzuciła się na strój jednoczęściowy, mocno odsłaniający tylną część ciała. Też ładnie.
Rozłożyłyśmy nasze królestwo blisko morza, aby poddać się uspokajającemu szumowi lekko rozkołysanych fal.

Wystawiłyśmy nakremowane ciało i poddałyśmy się słonecznej kąpieli, od czasu do czasu zmieniając pozycję, aby nie ulec poparzeniu słonecznemu. Gdy zaspokoiłyśmy pierwszy słoneczny głód i nakarmiłyśmy nasze ciała odpowiednią dawką promieni ultrafioletowch, oddałyśmy się przyjemności obserwacji. Nie nachalnie i w miarę dyskretnie oglądałyśmy inne plażowiczki, szczególnie te, które wybrały do opalania pozycję stojącą.
Spojrzałyśmy na siebie wymownie. Rozumiałyśmy się bez słów. Czas się zatrzymał. A może ja przeżywam deja vu?

Starsze panie i jeszcze starsze moczyły stopy w chłodnym jeszcze o tej porze roku Bałtyku. Zachłanne na słońce nie zauważały, jak ich skóra niebezpiecznie przybiera kolor purpury. Ale to tak na marginesie.

Nas zaintrygował i wprawił w zdumienie strój, w jakim panie plażowały.
 Otóż wystąpiły w bieliźnie, czyli w barchanach, albo jak kto woli reformach. To określenie modne było w czasach głębokiego PRL-u. Wtedy nasze mamy kupowały reformy, które dzieliły się na damskie i męskie.
Pamiętam słynne aseksualne majtasy Brydget Jones, które rozśmieszyły mnie do łez. Ale w porównaniu z plażowym stylem bieliźnianym, któremu hołdują plażowiczki, galoty Brydget to była bułka z masłem.

Nasze nadmorskie kurorty już wiele lat temu dopadła ,,gaciowa” inwazja, którą  tak bardzo pokochały leciwe przedstawicielki płci pięknej. Rozciągnięte pantalony, w rozmiarze XXX jak białe flagi opinają grube maszty.

Zrelaksowane i wyzbyte jakichkolwiek kompleksów wystawiają te swoje  rubensowskie kształty z widoczną ciążą gastronomiczną – to określenie zapożyczyłam od młodego pokolenia, które w ten sposób określa wielki brzuch – odziane w białe bawełniane galoty.

Biel z racji częstego prania przechodziła w odcienie szarości i żółci. Maksymalnie zsunięte i zrolowane poniżej brzucha i wysoko podwinięte w górnej części ud i  na pośladkach. Zachłannie wystawione na słońce. Odsłaniające to, co obowiązkowo powinno być już zakryte.
Z barchanami komponował w negatywnym znaczeniu źle dopasowany biustonosz, koniecznie ze zwisającymi ramiączkami i brodawkami prawie na wierzchu.
Dzięki tam zmyślnemu zabiegowi biust zaczynał żyć własnym życiem i spływał coraz niżej, poddając się powolnym ruchom właścicielki. Panie majestatycznie przechadzały się brzegiem morza. Nie miały zamiaru nic maskować, a wręcz odwrotnie, eksponowały swoje wdzięki.
Może to taki nowo- stary styl, który narodził się trzydzieści, a może i więcej lat temu i trwa, a wręcz umacnia się.

Wychowałam się nad polskim morzem i widok plażowiczek w bawełnianych spranych barchanach towarzyszył mi od wczesnego dzieciństwa. Znam ten smak, znam ten styl. Nigdy się do niego nie przyzwyczaiłam i zawsze budził mój niesmak.  Obrazy zatrzymane w kadrze.
Nad Bałtykiem króluje bawełniana bielizna, którą pokochało pokolenie leciwych pań. Nikt by nie pomyślał, że miłość do białych gaci i  starego biustonosza, okaże się naszą siłą przewodnią. To  niejako nasz wkład do Europy, nasza marka.

Jednak byłabym niesprawiedliwa. Coś się zmieniło.
Był jeszcze jeden dodatek, znak rozpoznawczy, męska chusteczka do nosa. Dwadzieścia, trzydzieści lat temu spełniała oprócz tradycyjnej funkcji rolę nakrycia głowy. Plażowiczki w barchanowych gaciach chroniły głowę przed słońcem, nakładając przemyślnie wiązaną chustkę do nosa swojego małżonka.

Instrukcja wiązania chustki do nosa.  
Na każdym rogu zawiązujemy supełek (cztery supełki).
 Nakładamy na głowę.
Węzełki sprawiają, że chustka dobrze opina głowę i jest w miarę stabilna.

Dziś chustkę zastąpił kapelusz albo czapka z daszkiem.

Świat idzie naprzód, ale plażowa moda się nie zmienia...

niedziela, 1 czerwca 2014

Seks jest przereklamowany


NAJSTARSZĄ PROSTYTUTKĄ W ANGLII JEST 85-LATKA Z LONDYNU.

Zaciekawił mnie i jednocześnie rozbawił artykuł zamieszczony we włoskiej prasie, który przeczytałam kilka dni temu. Tym bardziej, że leciwa staruszka – nie wiem, czy mam prawo nazywać tak przecież jeszcze jurną przedstawicielkę płci pięknej, która jest więcej niż bardzo aktywna seksualnie – przyznaje że seks za pieniądze zaczęła uprawiać... 4 lata temu, po śmierci drugiego męża. :)

Jestem osobą tolerancyjną i zdystansowaną, przełknęłam gładko niczym szklankę wody wiek,  ale informacja, że owa niewiasta dopiero od kilku lat oddaje się płatnym uciechom seksualnym,  zwaliła mnie z nóg. (Nie przepadam za tym sformułowaniem, ale tutaj wydaje się adekwatne do sytuacji.). Początkowo próbowała znaleźć sobie towarzystwo mężczyzn, ale gdy to nie wypaliło, postanowiła uderzyć z grubej rury i poszła na całość jak :) rasowa bizneswomen.
Odpowiedni biznes plan wypalił, dziś staruszka- seksomanka chwali się, że ma liczne grono klientów. A za godzinę bierze -oniemiałam z wrażenia - 300 euro.
I co moje drogie, posłużę się kolokwializmem – szczęka wam opadła? Bo mnie tak.

 Tkwiłam w bezruchu i trawiłam spokojnie i powoli tę pikantną informację, aby nie wypaliła mi żołądka. To jeszcze nie koniec tych rewelacji. Młoda duchem starsza pani chwali się, że ma olbrzymi apetyt na życie i uwielbia seks. A odkąd zaczęła kochać się za pieniądze, czuję się bardziej sexi, :)  nie przejmuje się, co mówią inni i nie ma zamiaru przestać. Bo seks to olbrzymia frajda.  :) Tyle artykuł.

Oczywiście tak ciekawą historię puściłam natychmiast w eter. Za każdym razem po drugiej stronie słyszałam wybuch śmiechu i niedowierzanie.
 - Żartujesz- wyła do słuchawki moja przyjaciółka Anka.
-ŻE TEŻ JEJ SIĘ JESZCZE CHCE -pytała retorycznie Iwona.
-SEKS JEST PRZEREKLAMOWANY – stwierdziła Natasza i zgodnie z tym stwierdzeniem kilka lat temu  wymusiła na swojej drugiej połówce białe małżeństwo. Z tego co wiem i co wróble ćwierkają, małżonek o dziwo! nie za bardzo się przejął odstawieniem od łoża. Zawsze bowiem wolał cudze żony od swojej.  W domu ma klarowną sytuację i święty spokój.  :) A alkowy obcych pań stoją przed nim otworem.

No właśnie pomyślałam sobie, że tej angielskiej babci JESZCZE SIĘ CHCE.
Bo u nas nie dość, że się nie chce seks uprawiać to wręcz nie wypada o nim wspominać.
Seks w kraju nad Wisłą w ogóle jest tematem tabu i próby jego nagłośnienia wywołują prawdziwe  trzęsienie ziemi. Do ataku jak bokser na ringu natychmiast  w imię wiadomych wartości uderzają politycy. W kraju opanowanym przez tabuny zdewociałych słuchaczek radia pod wodzą Rydzyka i im pokrewnych nawet próba wypowiedzenia słowa SEKS jest bluźnierstwem.
Patrząc na rozwrzeszczany tłum dziarskich staruszek, zwalczających seks jak jakąś zarazę, wracam do pierwszych szczenięcych informacji, jakimi mnie częstowali dorośli, gdy zadawałam niewinne pytanie: skąd się biorą dzieci?
-Przyniósł cię bocian. Znalazłam cię w kapuście? - padała standardowa odpowiedź, a ich lico pokrywało się niezrozumiałą dla mnie czerwienią.
Obrończynie i obrońcy czystości seks z pamięci wymazali tak skutecznie, że w końcu uwierzyli, że ich dzieci przyniósł bocian. Czyli cud – niepokalane poczęcie. :)

SEKS TOWAR REGLAMENTOWANY
Zróbmy rachunek sumienia i uczciwie powiedzmy, czym jest w naszym  życiu seks -zaproponowała  Izka, gdy po raz kolejny w szerszym babskim gronie wałkowałyśmy temat seksownej 85 -latki. Coś tam zaczęłyśmy przebąkiwać, ale rozmowa nagle przestała się kleić. :)
No tak- pomyślałam sobie – każda z nas ma coś na sumieniu.
Bo wy z tej swojej szparki tworzycie ołtarzyk, jakby była ona ze złota -nagle usłyszałyśmy głos Bogdana. Podsłuchiwał podlec. Zgrzytałyśmy z wściekłości zębami.

Refleksja.

Jak często boli nas głowa? Ile razy wymawiamy się zmęczeniem? Mamy mnóstwo powodów, aby nie kochać się ze swoim małżonkiem. Coraz więcej i więcej.
Mój znajomy, już mocno drinknięty, powiedział kiedyś, że nigdy by się nie ożenił, gdyby wiedział, że jego Hanka wprowadzi mu ścisłą reglamentację. -To oszustka matrymonialna. Żeniłem się z wulkanem seksu, a jestem z polodowcową zimną szwedką :) – wylewał swe żale.

Im jesteśmy starsze tym gorzej tolerujemy płeć brzydką. Irracjonalnie zaczynamy się jej bać. Bo on znów będzie czegoś od nas chciał. Tym czymś jest oczywiście seks. Trzymamy naszych samców na dystans. Jak groch o ścianę trafiają zapewnienia medycznego autorytetu prof. Lwa Starowicza, że seks w dojrzałym wieku jest piękny, daje zdrowie, radość życia, energię, wszystko co najlepsze. -Drogie panie korzystajcie z tego daru, pozwólcie się kochać i być kochanym. Nic. Zerowy odzew. My wiemy lepiej.
Zimne, oziębłe, styrane życiem, marzymy, aby nasz mąż dał nam tylko święty spokój. Stajemy się matronami zawiniętymi w szczelnie zapięty płaszcz. 

Przypomniała mi się pewna historia, którą niedawno opowiadała matka mojej koleżanki. Jej znajoma, od kilkunastu lat wdowa, poznała miłego pana. Chodzili na spacery, do kawiarni, on pomagał nosić jej zakupy, woził samochodem. Po miesięcznej znajomości ona zaprosiła go do siebie na obiad. Było miło, ale do czasu. Pan odczytał jej zaproszenie jako przyzwolenie. :) Wszak jesteśmy dorośli i nic co ludzie nie jest nam obce, czytaj także seks. Po miłym poczęstunku, gość próbował wejść w bliższy kontakt. Niestety spotkał górę lodową. Po kilku bezowocnych próbach zapytał wprost.
Przepraszam, czy masz jakieś braki?
Tak, braki w uzębieniu – odpowiedziała przerażona niczym nastolatka starsza pani. I to był koniec znajomości.  Ale nie o zęby przecież tu chodziło.

SEKS ŻEBRANY

Mój małżonek napomknięty o ocenę małżeńskiego seksu i zaangażowanie wybranek serca, odpowiedział dowcipnie, że w jego pracy koledzy przeszli na tzw. seks żebrany, czyli miesiąc upominania się o seks, aby raz w miesiącu go uprawiać. A ich małżonki orgazm przeżywają, ale... na zakupach.

A może już pora zmienić nasze bezduszne praktyki.
Spróbujmy zrobić sobie i swojemu partnerowi przyjemność. Zamiast tkwić przed komputerem czy telewizorem, zafundujmy sobie porządną dawkę seksu. Bądźmy przez chwilę niegrzeczne. Na pewno potrafimy, popuśćmy wodze fantazji, tak jak to bywało przed laty. Zacznijmy cenić te ulotne chwile. Bo seks nic nie kosztuje, a daje maksimum przyjemności.