Niedawno odwiedziła mnie Monika. Wizyta trwała ponad tydzień i wywróciła moje życie do góry nogami. Jakby tego było mało, psychika zaczęła mi szwankować. Robiłam dobrą minę do złej gry. Dawałam jej coraz więcej przestrzeni, którą natychmiast zagospodarowywała. Przechodziła jak tajfun, powodując zniszczenia. A ja cały czas z tępym uśmiechem na twarzy udawałam, że jest wszystko w porządku.
W myśl zasady gość w dom, bóg w
dom. Byłam miła, nawet bardzo miła. I nagle pewnego dnia poczułam,
że brakuje mi tlenu i zaczynam się dusić we własnym domu.
Niestety całej sytuacji nie dało się
już odkręcić. Gdy pewnego dnia opowiedziałam o stanie mojego
ducha mężowi, stwierdził, że na pewno przesadzam, bo przecież
Monika to taka sympatyczna dziewczyna.
Sympatyczna była, ale pod płaszczykiem
tolerancji skrywała inną twarz. Monika składała się z
wątpliwości i pytań, na które nie było odpowiedzi.
To nie była jej pierwsza wizyta w moim
domu. Kilka lat temu przyjechała z nastoletnią córką. Było
piękne lato i większość czasu spędzałyśmy na plaży. Ale i
tak próbowała wprowadzić własne rządy. Jako wytrawna kucharka od
razu zarządziła duże zakupy, a potem wzięła się za gotowanie,
jakby nie było nic innego do roboty. Dla Moniki liczył się przede
wszystkim pełny żołądek. Syta mogła skupić się na innych
rzeczach.
Oddałam jej kuchnię do dyspozycji,
trochę z lenistwa i wygody, gdyż nie przepadam za gotowaniem. Prace
kuchenne są dla mnie obowiązkiem. W przeciwieństwie do niej nie
znajduję w nich przyjemności.
Z niedowierzaniem patrzyłam na rosnącą
górę kotletów, skwierczącą na patelni wątróbkę z jabłkiem.
Gdy tymczasem nieodrodna córka swojej matki mieszała chochlą w
garze bigos. Rozumiały się bez słów skupione na schabowych i
sosach. Żar lał się z nieba, na termometrze zabrakło kresek, a my
będziemy jeść bigos. Tego jeszcze u mnie nie było. Wzdrygnęłam
się na samą myśl i zrobiło mi się niedobrze od ciężkich
zapachów. Czym prędzej opuściłam królestwo Moniki marząc co
najwyżej o chłodniku i naleśnikach z owocami.
Potem przez tydzień jedliśmy mięso.
Każdego dnia patrzyłam na nie z coraz większym obrzydzeniem.
Zadowolony był za to mój małżonek mięsożerca rzucając się
codziennie na solidną porcję schabowego. Potem stwierdził, że od
dawna się tak nie napychał.
Gdy w końcu wyjechały, wrzuciłam
resztę mięsiwa do zamrażalnika na dłużej nieokreślony czas. Zaraz też przeszliśmy na lekkostrawną dietę, aby uspokoić nasze
nadwyrężone żołądki nieprzyzwyczajone do takiego obżarstwa.
Gdy teraz Monika chciała zafundować
mi powtórkę z rozrywki, postawiłam ostry sprzeciw. Patrzyła
zaskoczona i zdezorientowana. Na usprawiedliwienie rzuciłam, że
jestem na przymusowej diecie i nie jadam smażonego. Natomiast mojej
drugiej połówce ciężka kuchnia nie służy. No cóż wiek ma
swoje prawa.
-To, co będziemy jeść? - bąknęła
zdziwiona i przepłoszona.
-To, na co masz ochotę, ale bez
szaleństwa – wyjaśniłam.
Nie targałyśmy więc wielkich toreb.
Nie przejadałam się. Serwowałam sobie jedzenie racjonalnie i z
głową. Mój żołądek zadowolony, nie buntował się. Monika
smażyła sobie kotlety i frytki dzieląc się solidarnie z moim
mężem. Jako typowy łasuch nie potrafił odmówić. Łakomstwo było
silniejsze, a silna wola poszła spać.
Jedzenie to nie jedyny punkt zapalny w
naszej znajomości. Rzeknę, że najmniej kłopotliwy biorąc pod
uwagę złożoność natury mojej koleżanki.
Monika ma jedną wadę, której w żaden
sposób nie da się zaakceptować. Przez co straciła większość
znajomych. Nie potrafi słuchać innych. Jest skupiona na sobie.
Każdą wypowiedź przerywa i peroruje bez ustanku. Mijają minuty,
godziny, a ona wciąż nadaje. Gdy w końcu uda się komuś przebić,
aby wyrazić swoją opinię, ona nie słucha. Nadyma się, marszczy
czoło, widać jak tryby pracują. Czeka na moment, wpada w pół zdania i
przejmuje ster.
Monika wie wszystko najlepiej i przy
byle okazji udowadnia, że druga osoba nie ma racji. Może tak od rana do
wieczora.
-Nie, to nie tak było – przerywa
nagle moją opowieść i przedstawia swoją wersję. - Mylisz się –
słyszę kolejnego dnia i zaczyna wywód.
Zrezygnowana macham ręką. Ona mówi,
mówi i mówi. Głos atakuje moje bębenki. Nie słucham. Jestem
zmęczona i wściekła. Z trudem hamuję gniew, bo przecież to gość.
Kiedyś w końcu wyjedzie. Jeszcze tylko kilka dni. Wytrzymam!
Co zrobić z gościem, który zaczyna
rządzić w twoim domu. Rozkładam bezradnie ręce.
Mój małżonek wraca z pracy. Monika
pędzi do kuchni i podgrzewa mu obiad. Siedzę w fotelu i obserwuję.
Solidna porcja mięsa, ziemniaki polane
gęstym sosem i surówka wędrują na talerzu. Monika podaje do
stołu.
-O jak miło, że dzisiaj obsługuje
mnie ktoś inny – próbuje żartować małżonek. - Dałaś wolne
mojej żonie – rzuca spojrzenie w moją stronę. Stara się
rozładować sytuację. Wie, że jestem wkurzona. Zna moją
impulsywność i daje czas na wyciszenie się. Biorę kilka głębokich
oddechów i nalewam sobie szklanicę wina. Nie chce mi się nawet
sięgnąć po kieliszek. Uśmiecham się blado.
-Niech Monika ma trochę radości –
nie odczytuje mojej złośliwości.
Moja koleżanka w moim domu czuje się
jak u siebie. Jeszcze chwila, a zacznie mnie ustawiać do pionu i
mówić jak mam żyć.
Wieczorem siedzimy leniwie przy piwie.
Ona coś trajkocze, jak zawsze zajęta własną wypowiedzią. Nie
zauważa, że jej nie słucham. Głos się oddala, zaciera. Zostaje
wyparty prze mózg, a ja koncentruję się na własnych myślach.
Jestem tak daleko, że dopiero po chwili orientuję się, że czegoś
ode mnie chce.
-Przepraszam, zamyśliłam się –
usprawiedliwiam się.
-Powinnaś zmienić firanki. I trochę
przemeblować pokój – ogarnia wzrokiem wnętrze. - Stół
przeniosłabym pod okno, a kanapę przesunęła tutaj - wstaje z
fotela i kreśli swoją wizję.
-Słucham – dociera do mnie, że
właśnie przekroczyła kolejny próg wchodząc głębiej w moje
życie. No tak teraz będzie mnie meblować i w moim mieszkaniu
realizować własne pomysły. Ale tupet.
-Pozwól, że w moim domu będzie tak
jak mi odpowiada – cedzę słowa i wpycham do środka emocje. Czuję
jak nerwy wyrywają się z postronka. Jeszcze chwila a wybuchnę. -
Nie zamierzam nic zmieniać! Może obejrzymy jakiś film – kieruję
rozmowę na neutralny grunt. I powtarzam w myślach to twój gość!
Bądź miła!
-Ja chciałam tylko doradzić? - rzuca
na usprawiedliwienie.
-Niepotrzebnie – ucinam rozmowę.
Mijają kolejne dni. Jestem bardzo
zmęczona wizytą Moniki. W duchu odliczam dni do jej wyjazdu. Nie
daje mi oddechu i całkowicie burzy moje uporządkowane życie. Mój
mąż także ma dosyć. Czuję się jak więzień we własnym domu. W
przeciwieństwie do mojej koleżanki, która każdego dnia dryfuje na
pełnym morzu.
Gdy w końcu wsiada do samochodu,
oddycham pełną piersią. Potrzebuję jeszcze kilku dni, aby wrócić
do normalności.