Każda z nas nie raz ma przed oczami taki oto obrazek. W pokoju dokazują dzieci. Ich przeraźliwe wrzaski wwiercają się w mózg niczym piła mechaniczna w kawałek drewna. Ona czyli żona kombinuje w kuchni przy otwartej lodówce, czym zapełnić brzuchy rodzinie. On czyli mąż spokojnie poleguje na kanapie przeglądając gazetę lub przełączając kanały w telewizorze.
-Jarek, uspokój dzieci - wchodzi do
pokoju dzierżąc w ręce ostre narzędzie w postaci noża. -
Słyszysz, co do ciebie mówię – podnosi głos o dwie oktawy.
-Panuję nad sytuacją – uspokaja nie
odrywając wzroku od rozpiętej płachty zadrukowanego papieru. Po
czym z jego gardła wyziera tubalny głos. - Monika i Szymek bądźcie
grzeczni. Mama się denerwuje – i powraca do przerwanej lektury.
Ona czyli żona wbiega do pokoju. Aby
się przebić przez dziecięce tornado, wchodzi w wyższe rejestry.
Zdecydowanie chwyta maluchy za rękę i przyciąga do leżącego
podmiotu, czyli ojca.
-Teraz tatuś zajmie się wami –
rzuca wściekle w stronę niezadowolonego męża, któremu w jednej
sekundzie zburzono spokój. Mnie gazetę w delikatnych rękach i
sadza dzieci obok ojca wznoszącego oczy do najwyższego.
I biegnie do kuchni skąd roztacza się
swąd spalonego mięsiwa.
A miało być tak pięknie. Obiecanki
przed ślubem i zaraz po ślubie.
-Ja będę inny – zapewniał przyszły
mąż Krysi, Zosi i Basi wręczając jej bukiet ulubionych kwiatów.-
Będę cię nosił na rękach. Pomagał w domu. Zajmę się dziećmi-
wyliczał patrząc zakochanymi oczami. A ona spijała jego słowa
niczym boski nektar. Z czasem przekonując się, że słodycz
podszyta jest coraz bardziej goryczą.
Potem na palcach można policzyć
kolejne bukiety.
Kiedyś moja koleżanka powiedziała,
że od męża otrzymywała kwiaty tylko w pierwszym roku małżeństwa.
Jeden bukiet w miesiącu. Piękne róże zawsze z miłym liścikiem.
Później zamiast bukietu były pretensje, zazdrość i gorycz.
Młodość ma swoje prawa. I chwała
jej za to, bo na marzeniach łatwiej budować. A potem przychodzi
proza życia.
Swoje siedem grzechów mają kobiety.
Mają też mężczyźni. Bo musi być sprawiedliwie. Bo musi być po
równo.
Mąż jest z reguły leniwy. Jego
aktywność kończy się z chwilą wyjścia z pracy. Zmierza do domu
marząc o dobrym obiedzie, spokoju i odpoczynku. Tymczasem ledwo
przekroczy próg, żona już chce coś od niego. Przed chwilą
wróciła z pracy i odebrała dzieci ze szkoły. W międzyczasie
zrobiła zakupy i jest w trakcie przygotowania obiadu. Tak samo
urobiona jak on.
Po zdawkowym -Jak było w pracy? -
ślubny siada na kanapie w oczekiwaniu na posiłek. Zero
zaangażowania.
-Co znowu makaron!? - kręci nosem. -
Wolałbym schabowego. I ta trawa. Wiesz, że nie znoszę warzyw –
mówi wyraźnie poirytowany.
Ktoś kiedyś powiedział, że
mężczyzna musi dobrze zjeść. Jeden schabowy a nawet dwa i jeszcze
dopchać kolacją. I taki Piotrek, Paweł czy Rafał trzyma się tej
zasady jak pijany złamanej gałęzi. Bo samiec jest mięsożerny.
Obiad bez kawałka mięcha się nie liczy, a warzywka są do
wąchania. Bo on nie królik.
I za nic nie chce zrozumieć, że to
dla jego zdrowia. Jego ojciec przecież przez całe życie jadał
mięcho i był zdrowy. No, prawie zdrowy.
Nasz mężczyzna lubi wygodny tryb
życia, na które składają się: krzesło, fotel, telewizor,
komputer, piwo i samochód w dowolnej kolejności.
A co się dzieje, gdy żona zarządza
znienawidzone generalne porządki. Wtedy najczęściej wypadają mu
nadgodziny, bo wredny szef zarządził. Może zdarzyć się
niespodziewana delegacja albo też wizyta u mamusi, która ma sprawę
niecierpiącą zwłoki.
Ona urabia sobie ręce po pachy, a jemu
żadne porządki niepotrzebne. Ich zdaniem wymyśliły to kobiety,
które z nudów machają ścierą.
Przed laty moja druga połówka
odmówiła swojej aktywności przy myciu okien, bo rodzicielka nagle
źle się poczuła.
-Dasz radę – usłyszałam na
pocieszenie wycierając okno na błysk. Cmoknął mnie w policzek i
zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już go nie było.
Szorowałam, pucowałam ze zdwojoną
energią. Złość kipiała we mnie niczym woda z przykrytego garnka.
Gdy osiągnęła temperaturę wrzenia,
rzuciłam ścierę i postanowiłam złożyć niezapowiedzianą wizytę
teściowej. Byłam pewna, że jej nagła niedyspozycja, to jedna
wielka ściema.
Gdy wparowałam do mieszkania mój
ślubny z apetytem zajadał pierogi z mięsem. A mamusia gotowała
już następną porcję.
-Jak się mamusia czuje? - zapytałam z
udawaną troską. -Dobrze – a dlaczego pytasz dziecko?
-Podobno jesteś chora?
Nawet na mnie nie spojrzał.
Zazdrość. Ta niczym niepodyktowana i
nieuzasadniona. Żona to moja własność. Stała się nią momencie
włożenia obrączki na palec.
Renata, moja koleżanka była
elegancką i atrakcyjną kobietą. Nigdy nie wychodziła z domu bez
makijażu. Jej mąż Witek wiercił jej tak długo dziurę w brzuchu,
aż w końcu przestała się malować. Przekonywał, że woli ją bez
makijażu, bo tak w ogóle nie lubi umalowanych kobiet. Ona
uwierzyła, bo kochała. Witkowi nie przeszkadzało to w oglądaniu
się za umalowanymi lalkami, aby w końcu porzucić ją dla
jakiejś wyfiokowanej cizi.
Nasi mężczyźni
nagminnie się spóźniają
krzyczą
udają, że słuchają
nie dotrzymują słowa.
Ale i tak ich kochamy.