Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

niedziela, 26 kwietnia 2015

Życie wciąż trwa

Niedawno byłam na spotkaniu z Urszulą Dudziak. Spodziewałam się standardowych opowieści o sztuce, szablonowych wypowiedzi, jak to zazwyczaj bywa przy takich okazjach. Tymczasem znakomita artystka w jednej sekundzie kupiła publiczność swoją spontanicznością i wulkanem energii, który kipiał z niej jak lawa z czynnego wulkanu.


Spotkanie przerodziło się w typowo babskie, gdzie pani Urszula pokazywała jak warto i trzeba żyć, niezależnie od tego, ile ma się lat.
Dziarsko wkroczyła do sali elegancka kobieta w grafitowym kostiumie, z młodzieńczym błyskiem w oku i zniewalającym uśmiechem.
Od razu pochwaliła się zaręczynowym pierścionkiem, który z dumą nosiła na palcu. Narzeczony, sporo młodszy jest jej wielką spełnioną miłością, z której czerpie pełnymi garściami. Miłość dodaje skrzydeł i tak właśnie jest w przypadku pani Urszuli.
Artystka emanująca radością życia udowadniała, że cały czas należy żyć pełnią życia, a wiek nie może być przeszkodą, aby czerpać z niego pełnymi garściami i realizować swoje marzenia, niezależnie od tego, ile ma się lat.
Ona kobieta dobrze po siedemdziesiątce jest kwintesencją kobiecości, zachłanną na życie i pełną wciąż nowych wyzwań. Los jej nie rozpieszczał. Przeszła nie jedną zawieruchę uczuciową, miała poważne problemy zdrowotne, ale zawsze potrafiła się otrząsnąć i iść do przodu ze zdwojoną siłą.

Bo życie nigdy się nie kończy, życie wciąż trwa.

Opowiadając o sobie, swoich pasjach zarażała i pokazywała jak trzeba żyć. Odsłaniała tajniki kobiecej duszy głęboko skrywane pod firanką niemożności i niechęci. Nagle zabłysło słońce.

Dziękuję pani Urszulo za ten energetyczny seans, który dał mi sążnistego kuksańca i utwierdził w przekonaniu, że zawsze warto próbować i nigdy nie należy się poddawać.

Naładowana pozytywną energią pofrunęłam do domu. Czułam się lekka jak piórko. Poranne troski odpłynęły, poczułam się rześka jak skowronek. Zrobiłam szybki rozbrat ze swoim życiem. Na kartce zapisałam swoje osiągnięcia. Wypadło lepiej niż myślałam. Tuż obok wynotowałam, co chciałabym jeszcze zrobić. Nazbierało się tego sporo. Będę zadowolona, gdy chociaż połowę z tego zrealizuję.

Miałam plany i marzenia.

Warto żyć.

Buzowały we mnie siły witalne. Euforyczny nastrój mnie nie opuszczał. Stwórca powiedział, że dobrocią trzeba się dzielić. Chciałam się podzielić swoimi myślami i przekazać choć trochę tej energii moim koleżankom. Zaprosiłam je do siebie na jutrzejsze popołudnie. Przyszła Ewa i Kinga, Marysia musiała pielęgnować swoją teściową. Dwa diametralnie różne charaktery. Ewa pogodna, pozytywnie nastawiona do życia i Kinga z odwiecznym grymasem niezadowolenia, skora do narzekań.
Emocjonalnie opowiadałam im o uroczym spotkaniu z Urszulą Dudziak. Ewa podpytywała, była żywo zainteresowana. Natomiast Kinga zrobiła znudzoną minę i już wiedziałam, że najchętniej ponarzekałaby na swój los. Lubiła taplać się w stworzonym na własny użytek bagienku, kumulowała w sobie złe emocje i puszczała je w obieg. Trudno było z nią wytrzymać na dłuższą metę. Nic jej nie cieszyło, a swój los przyjmowała z miną cierpiętnicy.
W mojej opowieści doszukiwała się przysłowiowej dziury. Wszystko negowała twierdząc, że to iluzja i bzdura. Jej zdaniem siedemdziesięciolatka nie ma prawa się zakochać. Powinna niańczyć wnuki i nie ośmieszać się.

-Wieku nie oszukasz -skwitowała krótko.
-Trzeba szukać pozytywów. Żale i pretensje zostawić za sobą – w moim głosie czuć było rozdrażnienie. - Z radością witać każdy nowy dzień. Być otwartym na nowe wyzwania. Dobrą energią obdzielać swoich bliskich -wymieniałam.
-To slogany i puste słowa. Jesteś idealistką i dajesz się ponieść emocjom – nie dawała się przekonać.
Spojrzałyśmy na siebie z Ewą wymownie. Dyskusja zmierzała donikąd. Znałyśmy naszą koleżankę wieki całe. Odkąd pamiętam zawsze taka była. Nieskora do współpracy, niechętna nowinkom i święcie przekonana, że w życiu wieje nudą. I tak rzeczywiście u niej się działo.

Przestałyśmy zwracać na Kingę uwagę. Nie pozwolimy się zdołować. Nam się jeszcze chciało.
Opowiedziałam Ewie o moich jeszcze ciepłych planach. Przyklasnęła moim propozycjom i zarażona pozytywną energią postanowiła ponownie zawalczyć o rzeczy, na które właśnie postawiła krzyżyk. Mnie też podsunęła pewne rozwiązania. Wystarczyło teraz z nich skorzystać.

Postanowiłyśmy też zmienić swój punkt widzenia i od tej pory nie używać sformułowania jest niemożliwe tylko jest trudno wykonalne. Od razu zrobiło się nam lżej na duszy. Jak za pomocą czarodziejskiej różdżki świat otworzył się na nowo, a my otworzyłyśmy się na świat.

Dobrze jest bowiem przekazywać sobie pozytywną energię i korzystać z rad mądrych ludzi. Bo życie ma w sobie różne palety barw. Tylko od nas zależy, jakimi kolorami je pomalujemy.




niedziela, 19 kwietnia 2015

Zaszaleć dla szczęścia

Nie mam co na siebie włożyć. Ten wyświechtany slogan towarzyszy nam przez całe dorosłe życie. Jedna szafa, druga, czasami i trzecia, szafki, szafeczki, opasłe półki zapełnione ciuchami, o których  często już zapomniałyśmy. A my ciągle podnosimy larum, że chodzimy w starych łachach.
Kobieca natura tak ma. Nic nie sprawia nam takiej frajdy, niż kupno czegoś nowego. 


Lubimy buszować po sklepach, szperać wśród  wieszaków, przymierzać, oglądać, dotykać.
Kobieta jak roślina wody, potrzebuje dwóch rzeczy, a mianowicie adoracji i nowego ciucha. W innym przypadku usycha. Oczywiście, że są odstępstwa, gdzie panie potrafią przechodzić całe życie w dwóch parach spodni i kilku bluzkach. Ale one stanowią mniejszość.

Płeć piękna lubi bieliźniany świat, kolorowe szmaty.

Nowy ciuch na chandrę, na poprawę nastroju, na poskromienie złości, na udowodnienie sobie czegoś. Każda okazja jest dobra, aby zaszaleć. Mężczyźni nawet nie starają się zrozumieć naszej psychiki. Jeden z moich znajomych przy każdej okazji wypowiada swoją maksymę, że lepiej napić się wódki niż zrozumieć kobietę. I jest w tym sporo racji.

Wypad  z małżonkiem na zakupy to wielka pomyłka. Nie odmówi, bo chce być z tobą. Ale, niestety nie dociera do niego, że ty masz ochotę poobcować z ciuchami, a nie z nim.

Ostatnio udałam się do centrum handlowego, oczywiście z drugą połówką, aby odświeżyć swoją garderobę. Dzień wcześniej pootwierałam szafy wypełnione ubraniami, które filuternie puszczały do mnie oko i kusiły, abym sobie o nich przypomniała. Nie dałam się skusić. Popatrzyłam na nie niechętnie, pomiętoliłam, kilka nawet przymierzyłam, żeby nie było, że nie jestem skora do współpracy. I doszłam do wniosku, że król jest nagi.

Sobota  miała być zakupowa. Córka widząc moje poczynania i narzekania, że nie mam co na siebie włożyć, profilaktycznie zapowiedziała, że woli zostać w domu. Mąż dzielnie mi sekundował.
Targałam wieszakami, mierzyłam spodnie, bluzki, nakładałam kurteczki. Poczułam ból w rękach, bo mierzenie to ciężka praca. Moje szczęście czekało przed sklepem, tak jak i inni panowie, których żony były w zakupowym szale. Patrzyli nieobecnym wzrokiem, widać było, że ich myśli błądzą w innych przestrzeniach. Bardzo się starali, chylę przed nimi czoła, oczywiście przed moim także, aby nie poczuł się gorszy. Zintegrowani w swej bezsilności.

Nie poganiali nas. Wiedzą, że szczęśliwa żona, choć to szczęście w tym przypadku różne nosi imiona, to żona skora do współpracy i święty spokój w domu. A nasz małżonek niczego więcej nie pragnie, jak świętego spokoju.

Minęło kilka godzin. W końcu zadowolona zwolniłam przymierzalnie, dając szansę innym kobietom, przebierającym z nogi na nogę i cierpliwie czekającym w długiej kolejce. Potem jeszcze odstałam swoje do kasy. Wyszłam obleczona pakunkami, które z widoczną ulgą i radością, że to już koniec, przejął ode mnie mój znudzony na śmierć małżonek. Nie dał po sobie poznać targających go emocji. Cieszył się, że ma w końcu to za sobą.

W domu od razu zaspokoił pragnienie kuflem piwa i czmychnął do swojej norki, aby odreagować stres. Dałam mu spokój, doceniałam jego poświęcenie i cierpliwość, bo to rzadki dar w dzisiejszych zwariowanych czasach.
Sięgnęłam także po złote pszeniczne, aby uzupełnić płyny. Wzięłam spory haust. Niecierpliwie rozpakowywałam pakunki, radosna oglądałam  ciuszki i wręcz czułam jak wzrasta we mnie poziom serotoniny. Byłam szczęśliwa, ogarnął mnie błogostan. Zmęczenie odeszło w jednej chwili. Wzięłam się za ponowne przymierzanie. Zawołałam córkę, chcąc pochwalić się nową garderobą.

Nie podzielała mojej radości. W tej materii dzieli nas niestety przepaść. Nasze światy odejmują przeciwstawne bieguny. Przymierzałam, jeszcze raz oglądałam w lustrze i pytałam niecierpliwie, czy się podoba. Potrzebowałam aprobaty. A usłyszałam zdawkowe może być. No cóż, dobre i to. W końcu zwolniłam córkę z obowiązku oglądania. Za chwilę już jej nie było.

Zadzwoniłam do koleżanki, by pochwalić się udanym wypadem. Wiedziałam, że w niej znajdę sojusznika. Bo rozmowa o ciuchach to dla nas chleb powszedni. Wystarczy tylko napomknąć, a rozmowa płynie jak rzeka.
Opowiadałam o nowej garderobie. Mirka dokładnie mnie maglowała wypytując o tkaniny, fason i krój. Miała świra na tym punkcie. O ciuchach mogła gadać godzinmi. Pytlowałyśmy, aż nas rozbolał otwór gębowy. Okazało się, że moja koleżanka zaszalała jeszcze przed świętami i też miała czym się pochwalić.

Wieczorem postanowiłam pochować ubrania. I tu pojawił się problem. Po pierwsze nie miałam wolnych wieszaków, a po drugie, w szafie najzwyczajniej brakowało miejsca. Dwoiłam się i troiłam, aby je wcisnąć . W końcu poddałam się i zaczęłam przeglądać garderobę z zamiarem pozbycia się niepotrzebnych rzeczy. I tu zaczęły się schody.

Przejawiam ogromny sentyment do moich ciuchów. Po prostu nie umiem się z nimi rozstać. Wciąż mi się wydaje, że jeszcze nadarzy się okazja, że to włożę. I tak wiszą sobie bezużyteczne latami i czekają, aż nadejdzie ich czas. Nie miałam wyjścia, przeprowadziłam wnikliwą selekcję. Wkładałam i wyciągałam z kartonów. W końcu podjęłam męską decyzję. Zapakowałam stare rzeczy i wyniosłam na strych. Bo może jeszcze kiedyś skorzystam.
Nowa garderoba zawisła w szafie. Oby tylko pogoda dopisała.

Pracowicie spędziłam sobotę. Oddałam się babskim przyjemnościom. Czasem trzeba pomyśleć o sobie.

Próżność może nie jest najlepszą cechą, ale gila nasze podniebienie. A jeżeli tego akurat nam w danym momencie potrzeba...

niedziela, 12 kwietnia 2015

Jej wszyscy mężczyźni

Życie Magdy nie było usłane różami. Wyszła za mąż zaraz po ukończeniu studiów z wielkiej miłości w przekonaniu, że wspólnie będą wieść szczęśliwe życie. Pracowała, rodziła dzieci i zajmowała się domem. Mirek zbyt szybko stygł w uczuciach. Rozwijał swoje pasje, a na dom i dzieci brakowało czasu.

Po latach zorientowała się, że wielka miłość zamieniła się w proch. Ogień szybko się wypalił, a w sypialni wiało chłodem. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęli żyć własnym życiem. Ona sobie, on sobie. Magda coraz częściej przebąkiwała o rozwodzie, on proponował, aby z oficjalnym rozstaniem poczekali do momentu aż dzieci dorosną. W domu dusiła ją atmosfera, przerażająca cisza i wiecznie naburmuszony małżonek, który nigdy nie miał dla niej czasu, ani miłego słowa. Nigdy nie przytulił, o nic nie zapytał. Traktował ją jak powietrze.
Nikt z rodziny ani też ze znajomych nie zauważył rozpadu ich małżeństwa. Byli doskonałymi aktorami. Wspólnie przyjmowali gości, wspólnie uczestniczyli w uroczystościach. Na pozór razem, a jednak osobno. Zawsze mili, uśmiechnięci, pełni zrozumienia i szacunku. Dobre, dobrane małżeństwo, tak o nich mówiono.

Magda męczyła się strasznie. Lata udawania i prowadzenia tej złudnej gry doprowadzały ją do szewskiej pasji. Zaciskała zęby i odliczała lata, kiedy dzieci zdadzą maturę i pójdą na studia. Wieczorami płakała w poduszkę. Samotność była nie do zniesienia.
Najpierw Andrzej, potem Monika i w końcu realizacja marzenia o własnym życiu. Córka wiadomość o rozwodzie rodziców przyjęła z niedowierzaniem. Wciąż pytała dlaczego, przecież nigdy nie kłócili się, zawsze byli razem. Nie zamierzała nic tłumaczyć. To była ich wspólna decyzja podjęta przed wieloma laty.
Andrzej wykrzyczał cały swój gniew. Miał charakter ojca, brakowało mu tolerancji i zrozumienia. Nie zaakceptował rozwodu rodziców, a co gorsza uznał, że winna jest mama. Nie odzywał się przez wiele miesięcy. Potem ostygł w emocjach, ale w kontaktach zachował dystans, nawet później jak już sam założył rodzinę.

Magda na szczęście nie za bardzo przejęła się opinią dorosłego syna. Nareszcie była wolna i chciała żyć dla siebie. Małżonek wyprowadził się zaraz po rozwodzie, a ona wzięła się za generalny remont. Kilkadziesiąt lat życia w klatce zrujnowało jej psychikę, którą chciała odbudować. Zamierzała jak najszybciej wrócić do życia. I właśnie remont był jej pierwszą samodzielną decyzją. Nie chciała żadnych wspomnień, wszystko miało być nowe. Stary rozdział zamknęła jak książkę. Chciała napisać nowy ze sobą w roli głównej.

Znajomi zareagowali pozytywnie. Tak się jej wydawało, ale szybko okazało się, że wokół jej powstała pustka. Zamężne koleżanki zaczęły jej unikać, potem zerwały kontakt. Magda z czasem zrozumiała, że bały się o swoich mężów. Rozwódka mogła stanowić zagrożenie, lepiej odgrodzić się zawczasu.
Gdy uporała się z remontem, postanowiła pojechać do sanatorium. Był to jej pierwszy samotny wyjazd. Chodziła na zbiegi, wieczorem na tańce. Tam poznała miłego pana, wdowca. Wspólne spacery, rozmowy, wspólne zainteresowania. Mile spędzała czas. Po powrocie do domu kontynuowali znajomość. Magda jeździła do Bogdana. Przez jakiś czas myślała, że to coś poważnego. Niestety znajomy okazał się wyjątkowym skąpcem. Gdy przyjeżdżała lodówka mroziła na pusto. Razem wybierali się na zakupy. Zauważyła, że Bogdan nie lubił wydawać pieniędzy. Kupował oszczędnie, a kończyło się na tym, że to Magda płaciła za większe zakupy. Nigdy nie zaprosił jej do teatru, kina czy kawiarni. Zawsze podkreślał, że jest domatorem i woli spędzać czas w domowych pieleszach. Ale gdy ona raz czy drugi kupiła bilety do teatru, nie oponował. Bogdan był skąpcem. Z takim mężczyzną Magda nie chciała spędzić swojego życia.

Przemka poznała u znajomych. Był przystojnym mężczyzną i naukowcem, swoimi historycznymi pasjami lubił się dzielić. Zupełnie oderwany od życia i codzienności. Magdzie imponowała jego elokwencja, poczucie humoru. Miał niestety jedną wadę, skupiał się tylko na sobie.
Magda zawsze dbała o swój wygląd, była niezwykle elegancką kobietą. I do tego mądra i oczytana. Każde spotkanie traktowała jak pierwszą randkę. Zawsze modny ciuszek, jakiś miły dodatek. Niestety Przemek nigdy tego nie zauważał, nie usłyszała od niego żadnego komplementu. Jakiś zdawkowy całus na powitanie i natychmiast opowiadał o sobie, o pracy przy książce. Nie interesowało go jej życie, jej oczekiwania. Nie widział w niej kobiety. Potrzebował słuchacza i rozmówcy, ale to on nadawał tok dyskusji. Magda ze swoimi tematami nie mogła się przebić. Zawsze bagatelizował je albo udawał, że nie słyszy. Ostatnie spotkania spędzali pracowicie. Za kilka tygodni oddawał książkę do druku, a ona robiła za sekretarkę. Przy maszynopisie siedzieli do późnej nocy. Magda wracała do domu zmęczona i wściekła. W końcu powiedziała dość.
Przemek nie rozumiał, dlaczego nie chce się z nim więcej spotykać. Przecież tak dobrze im się rozmawiało.

Pawła poznała na jakiejś wycieczce poza granicami kraju. Rzucał się w oczy. Taki, który oczaruje kobietę jednym spojrzeniem. Obdarzał komplementami, zagarniał do siebie. Magda w końcu poczuła się kobietą. Tylu komplementów co w czasie dwóch tygodni, nie usłyszała w ciągu całego życia. Typ zabawowy, a ponieważ okazji we Włoszech było mnóstwo, bawili się do białego rana. Paweł był rozwodnikiem, mówił że z żoną nie dobrali się. Nie chcieli uprzykrzać sobie życia, dlatego postanowili się rozstać. Na szczęście nie mieli dzieci.
Znajomość rozwijała się po powrocie do kraju. Magda kwitła, nareszcie poczuła motyle w brzuchu. Każda randka to była jedna zabawa, dużo alkoholu i dobrej muzyki. Rano jakieś winko, potem coś mocniejszego. Przemek wciąż krążył ze szklaneczką w ręce. Im więcej miał procentów, tym większą odznaczał się pomysłowością.
Magdę zaczęło męczyć hulaszcze życie. Paweł jednak tak najbardziej lubił spędzać wolny czas. Niepokoił ją nadmiar alkoholu.
W końcu zaprosiła Pawła do siebie. Przy okazji postanowiła przeprowadzić mały test. Nie kupiła żadnego alkoholu, przygotowała za to przepyszne jadło. Wkroczył do jej domu z ogromnym bukietem róż, skomplementował mieszkanie, docenił jej architektoniczny gust. Na stole pojawiły się wykwintne dania, pyszny deser. Paweł wyciągnął butelkę dobrego wina. Rozemocjonowany wypił szybko i czekał na jeszcze. Zaproponował, aby Magda wyciągnęła coś z barku. Gdy rozłożyła ręce i z uśmiechem oznajmiła, że barek jest pusty, początkowo nie wierzył. W końcu zrozumiał i w jednej sekundzie stracił cały swój urok szelmowskiego chłopca. Siedział przygnębiony, niechętny do rozmowy. W końcu przeprosił, że ma jeszcze coś pilnego do załatwienia. Pożegnał się pośpiesznie i już go nie było.
Na następnych spotkaniach Magda tylko się utwierdzała, że Paweł mam problem z alkoholem. Wielokrotnie czuła od niego mocny zapach trunków i to dziwne euforyczne podniecenie, które towarzyszyło mu, gdy w organizmie krążyły procenty.
Podjęła decyzję o rozstaniu, choć nie było łatwo. Wiedziała jednak, że życie z Pawłem w pewnym momencie stanie się jednym wielkim problemem.

Zniechęcona swoimi partnerami postanowiła pobyć trochę sama.

Niespodziewanie złapała ją grypa. Rano nie mogła zwlec się z łóżka. Umówiła się na wizytę lekarską i zasmarkana, z załzawionymi oczami poczłapała do ośrodka. Za stołem siedział niepozorny doktor, z widoczną nadwagą. Przepisał lekarstwa i nawiązał miłą rozmowę. Magda trawiona gorączką odpowiadała półsłówkami, marzyła tylko o ciepłym łóżeczku i herbacie z miodem i cytryną. W końcu ją wypuścił i ciepło pożegnał.
Wymazała to spotkanie z pamięci. Za dwa tygodnie zameldowała się u tego samego lekarza z prośbą o przepisanie leków.  Poznał ją od razu, choć w niczym nie przypominała tej zabiedzonej i schorowanej kobiety. I ponownie nawiązał sympatyczną rozmowę. Polubiła tego doktora, jego poczucie humoru, nietuzinkowość.
Gdy Adam zaproponował spotkanie, nie odmówiła.
Potem były następne. Przy każdej randce dawał się poznać z coraz lepszej strony. Czuły, delikatny, zatroskany. Zawsze z kwiatami, pytał jak chce spędzać czas i gdzie jechać. Liczył się z jej zdaniem i spełniał najskrytsze zachcianki. Zauważał każdą zmianę w jej ubiorze, każdy detal i jak nikt znał się na damskiej modzie. Zawoził i przywoził, pomagał schorowanym rodzicom. Nigdy nie odmówił żadnej prośbie.
Magda szybko zrozumiała, że jest to mężczyzna na dobre i na złe. Gdy założył na jej palec okazały pierścionek i poprosił o rękę, nie miała żadnych wątpliwości.
Z Adamem chciała spędzić swoje życie.