Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

sobota, 27 września 2014

Życie to nie romans

Czy ten związek ma szansę na przetrwanie? Dwoje ludzi z odległych światów i kultur, których połączyło gorące uczucie. Ona młoda już po przejściach, chciała kochać i być kochaną. On marzył o żonie z Europy. Na przekór rodzinie, tradycji, opinii, postawił wszystko na jednej szali. 


Ona Polka w Ameryce, której mąż okazał się homoseksualistą, a małżeństwo miało być tylko przykrywką dla rodziny.
On Hindus – absolwent prestiżowej angielskiej uczelni, na wysokim stanowisku. Dużo starszy wzbudzał zaufanie i wypełniał pustkę po ojcu, którego tak naprawdę nie uczestniczył w jej życiu.
Michalinę wychowywała babcia. Gdy się urodziła, jej mama miała zaledwie siedemnaście lat, a ojciec kilka lat więcej. Nie radzili sobie w życiu, wszystko zdarzyło się zbyt szybko. Szybka miłość, szybki seks i szybka ciąża.

Na szczęście była babcia Stefania, która  wnuczce oddała całe swoje serce. :) Matka fruwała po świecie, zarabiała pieniądze, córkę kochała na swój sposób, ale do macierzyństwa tak naprawdę nigdy nie dorosła. Nie miała czasu dla córki, zawsze zajęta sobą i swoim życiem. Drogie zabawki, ciuchy, podróże, miały zastąpić uczucie. Michalina, która ma dobry kontakt ze swoją matką, w dorosłym życiu zrozumiała, że zawsze najważniejsza była babcia.
To ona odprowadzała ją do przedszkola, potem do szkoły, wycierała zasmarkany nos, pomagała w nauce, słuchała uczuciowych zwierzeń nieszczęśliwie zakochanej nastolatki, to babci wypłakiwała się w rękaw.

Matka wyjechała z kraju i osiedliła się we Francji. Tam w końcu ułożyła sobie życie. Michalina zamieszkała z nią i jej partnerem.  Jej mąż okazał się dobrym człowiekiem i bardzo się starał, nawet bardziej niż rodzicielka. Nie odnalazła się jednak w nowych warunkach, a więź rodzicielska nie była na tyle silna, aby zatrzymać Michalinę na obczyźnie. Wróciła do babci, to ona stworzyła jej dom, w którym czuła się najlepiej. To było jej miejsce na ziemi. :)
Miała tylko dwadzieścia lat, gdy spotkała Henryego. Nie wiadomo,czym ją oczarował? - tym, że był  Amerykaninem, a może obietnicą zamieszkania w  Stanach. Nie chciała słuchać babci, która pragnęła ustrzec ukochaną wnuczkę przed zbyt pochopną i niedojrzałą decyzją. Nie pomogły prośby i groźby. Pół roku później była już -jak się jej wtedy wydawało-szczęśliwą mężatką. Po roku zza oceanu płynęły niepokojące wieści. Babcia instynktownie czuła, że Michalina nie jest tam szczęśliwa, ale dopiero po latach poznała prawdę.

Wtedy pojawił się Alik z Indii, starszy o dziesięć lat, wykształcony i bardzo bogaty, na prestiżowym stanowisku. Kupował, zapraszał, spełniał najskrytsze marzenia, zabierał w egzotyczne podróże. Traktował jak księżniczkę. :) Złota karta była do jej dyspozycji. Pomógł załatwić szybki rozwód. Stefania nie uległa czarowi i blichtrowi świata, bo nie jedno w życiu przeżyła i widziała. Była przerażona. Tłumaczyła, że będzie nieszczęśliwa, że hinduskie kobiety  są zależne od męża, że nie mają nic do powiedzenia. Zbyt wiele słyszała i czytała o tragedii kobiet z Europy, które wiązały się z mężczyznami ze Wschodu. Najpierw była wielka miłość, a potem ruiny i zgliszcza, poniżenie, okaleczona psychika i walka o dzieci. Zakochana Michalina pozostała głucha na prośby babci, uważała, że chce stanąć na drodze do jej szczęścia.

Matka od razu przyklasnęła, bo widziała tylko bogactwo, a w jej życiu najważniejsze były pieniądze. Tym bardziej Stefania była na przegranej pozycji.

Alik przyjechał do Polski. Bardzo się starał, próbował oczarować starszą panią. Mówił, że jest chrześcijaninem, co miało znaczyć, że należy do innego świata. Na każdym kroku podkreślał, że bardzo kocha Michalinę i nigdy jej nie skrzywdzi. Obiecywał jej szczęśliwe życie usłane różami. Michalina spijała słowa z jego ust, bo jak to w życiu niestety bywa, miłość jest ślepa i głucha. Stefania nie wierzyła. Bo tak obiecywali także inni.
 Nie chciała tego małżeństwa.
Gdy młodzi ustalali datę ślubu, urzędniczka poprosiła Stefanię o chwilę rozmowy. Nakłaniała, aby jeszcze raz spróbowała  porozmawiać z wnuczką. Aby młodzi nie spieszyli się ze ślubem i lepiej się poznali. Oni nie chcieli czekać.

W Polsce odbył się ślub cywilny, a potem w Indiach jak z bajki ślub kościelny. Rodzina pana młodego była nią zachwycona. Byli bardzo opiekuńczy. Jego matka sprawiała miłe wrażenie. Okazało się, że to tylko pozory. Niedługo potem Michalinie przyszło  poznać gorzką prawdę, ona nigdy nie zaakceptowała europejskiej żony. Marzyła, aby jej ukochany jedynak, ożenił się z hinduską ze swojej kasty.

Michalina wróciła do kraju, mąż pracował za granicą na terenach zagrożonych wojną. W Polsce
bywał kilka razy w roku. Z dalekiej Indii przyjechała teściowa i zamieszkała pod wspólnym dachem. Pod maską miłego uśmiechu kryła się bezwzględna i apodyktyczna kobieta. Wiecznie niezadowolona, wymagała ciągłego zainteresowania i usługiwania.  Pomimo, że przyjechała do Europy, od razu narzuciła swój styl i obyczaje. Michalina starała się być  miła i uczynna, ale ona wiecznie niezadowolona, nie szczędziła jej złośliwości i uszczypliwości. W codziennych wieczornych  rozmowach nadąsana skarżyła się synowi na niedobrą synową.
Szybko okazało się, że przyjechała do Polski, aby kontrolować Michalinę i informować o wszystkim Alika. Konsekwentnie dążyła, aby odsunąć synową o jej rodziny. Teściowa nie ukrywała, że Stefania jest niemiłym gościem w domu synowej.
Michalina przygasła, nie było błysku w jej oczach. Niewiele mówiła. Na pytanie zatroskanej babci, czy coś się dzieje, odpowiadała, że wszystko w porządku.
Młoda dziewczyna widząc wiecznie niezadowoloną teściową, ograniczyła do minimum spotkania z koleżankami. Zmieniła styl ubierania, bo tamtą raziły krótkie szorty i mini spódniczki.
 Alik był wierną kopią swojej matki. Polska mu się nie podobała, ludzie także. Opryskliwy i wyniosły wobec znajomych żony spowodował, że straciła wiernych przyjaciół. Chciał żyć tak jak w Indiach, nie akceptował kultury, zwyczajów, próbował przeszczepić hinduskie obyczaje i zachowania. Zero tolerancji. Najmniejszy sprzeciw Michaliny kończył się awanturą. Tak ja przestrzegała Stefania, do głosu dochodziła prawdziwa natura i wschodnia mentalność. Bo nie da się oderwać od korzeni.

Po roku na świat przyszedł pierworodny syn. I skrajnie inne spojrzenie na wychowanie syna. Pełne miłości i tolerancji z jej strony. Zimne, pełne wymagań i posłuszeństwa z jego strony. Z całym spisem kar, łącznie z cielesnymi za najmniejsze przewinienie. Dopiero zdecydowana postawa Stefanii i zagrożeniem konsekwencjami prawnymi,wymusiły na Aliku, zmianę postępowania. Ojciec w ogóle nie zajmował się synem. Na zadane pytanie, dlaczego nie bawi się z  dzieckiem, usłyszała że ojciec nie jest od zabawy, tylko od zapewnienia odpowiedniego statusu materialnego.

Potem był wyjazd do Indii. Roczny pobyt Michalina przypłaciła długą depresją.

Po powrocie do kraju Stefania silną perswazją zmusiła wnuczkę do podjęcia studiów. Co w przyszłości da jej szansę na podjęcie pracy i niezależność finansową. O prawo do nauki musiała walczyć ze swoim mężem, który początkowo nawet nie chciał o tym słyszeć.

Michalina godzi teraz wychowanie syna, z nauką i opieką nad wymagającą teściową. Każdy przyjazd Alika do Polski wywołuje prawdziwe trzęsienie ziemi. Liczy się tylko on. Już na początku zapowiedział jej, że uczyć się może po jego wyjeździe. Jedyną jej powiernicą jest babcia, której codziennie wypłakuje się w słuchawkę telefonu.

Michalina ma dopiero trzydzieści pięć lat. Czuje się wypalona i nieszczęśliwa. Ma wspaniałego syna, dom, pieniądze i rozdarte serce. Z wielkiej miłości pozostały skorupy, które trudno będzie posklejać. To kolejna młoda kobieta, która poszła za głosem serca.
 Zaślepiona uczuciem uwierzyła w harlekinową miłość.

Ale życie to nie wieczny romans.

sobota, 20 września 2014

Brzuch do wynajęcia

Jestem pod wrażeniem nowego odcinka programu “Kobieta na krańcu świata” Martyny Wojciechowskiej opowiadającym o matkach surogatkach w dalekich Indiach. W niewielkim mieście na północy kraju działa legalna klinika, w której kobiety z całego świata mogą skorzystać z usług matek zastępczych. Dla wielu par to jedyny sposób, aby ziścić swoje marzenia o własnym potomstwie. Gdy zawiodła fizjologia i medycyna, hinduska lekarka daje im szansę zrealizowania swoich największych pragnień -zostania rodzicami. 

Tam w Indiach pogardliwie o matkach zastępczych mówi się ''wysiadywajki' czy 'klacze zarodowe”. Każdego roku 25 tysięcy par z całego świata, z tego połowa to Europejczycy, zostaje rodzicami.
Matki zastępcze muszą posiadać własne potomstwo. Są to zazwyczaj proste kobiety, często niepiśmienne, które chcą odmienić życie swoje i najbliższych. W ciągu 9 miesięcy zarabiają 8 tysięcy dolarów, co stanowi równowartość ich 10-letnich zarobków. Pieniądze te przeznaczają na zakup domu i wykształcenie dzieci. To trudny okres dla surogatek. Przez całą ciążę mieszkają w zamkniętym ośrodku i nie mają kontaktu ze swoją rodziną. Muszą walczyć z tęsknotą, samotnością, a często i uczuciami do nienarodzonego, tłumacząc sobie, że to nie ich dziecko, którego bicie serca słyszą każdego dnia.

To także trudny czas dla przyszłych rodziców, którzy po wielu latach bezowocnych starań o dziecko z niecierpliwością odliczają dni do spełnienia ich marzenia.

Martyna Wojciechowska opowiada historię, która pomimo że dzieje się w dalekich Indiach, posiada wymiar uniwersalny i jest bliska każdej z nas. Do głosu dochodzą ogromne emocje. Jest wzruszenie, są łzy. Przekaz jakże sugestywny, oszczędny w komentarz. Bo nie o moralizowanie i dyskusję tutaj chodzi.
Świetna robota. Chylę czoła.
Ja także nie mam zamiaru oceniać żadnej ze stron.  Na szczęście jestem szczęśliwą mamą od lat szesnastu. A moja córka jest dla mnie największym skarbem i największą radością, jaka mnie w życiu spotkała.:)
Żadna z nas nie jest w stanie zrozumieć kobiet, którym nie dane było poznać smak macierzyństwa. Które każdą zarobioną złotówkę wspólnie ze swoim partnerem przeznaczają na kolejną, często bezowocną próbę zapłodnienia in vitro.

Nasze społeczeństwo, niestety, jest wyjątkowo nietolerancyjne w stosunku do par nie posiadających dzieci. Zakorzeniony od lat model matki Polki nakłada na nią obowiązek posiadania potomstwa. Znajomi i rodzina już kilka miesięcy po ślubie dopytują  o dzieci. Czynią złośliwe uwagi, gdy młodzi tłumaczą, że jeszcze mają czas. Wywierają presję i wpędzają w poczucie winy.

Moja koleżanka, która przez wiele lat starała się o dziecko, zaczęła wręcz unikać spotkań rodzinnych. Nikt z najbliższych nie wiedział, że ma problem z zajściem w ciążę. Każde spotkanie zaczynało się i kończyło pytaniami o potomstwo. Przez kilka następnych dni była rozbita i  toczyła walkę z niepotrzebnym poczuciem winy. Tonęła we łzach. Bolała psychika.
-Wyję do księżyca-zwierzała się Aśka. -Nie śpię po nocach. Łykam prochy. Tracę siebie. Jestem pusta w środku.
W końcu zbuntowała się i po kolejnych kąśliwych uwagach ciotki, odmówiła mężowi kolejnej wizyty. Rodzina się obraziła. A Aśka odetchnęła z ulgą.
 Dziś jest mamą czteroletniej Weroniki poczętej metodą sztucznego zapłodnienia.:) Udało się za piątym razem. Rodzina nie zna prawdy. Rafał- inżynier- aby zarobić na kolejne próby, zrezygnował z etatu w kraju i przez dwa lata pracował na budowie w Anglii. I tak nie starczyło, kredyty spłacają po dzień dzisiejszy. Weronika jest ich największym szczęściem, radością życia.
-Wiesz-powiedziała mi kiedyś Aśka ze łzami w oczach. - Pieniądze się nie liczą, są tylko celem do spełnienia marzeń. Dziś zrobiłabym to samo. Nasza Weronika przywróciła nam wiarę w życie. Jestem spełniona jako kobieta i jako matka. :)

Mam wśród swoich dalszych i bliższych znajomych pary, które nie mogły mieć dzieci. Niektóre  pogodziły się z tym faktem, większość jednak podjęła walkę o zostanie rodzicami. Wiele z nich po bezowocnych próbach leczenia i zabiegów, a także często z braku finansów, zdecydowały się na adopcję. Zanim jednak do tego doszło, kobiety  przeszły swoistą drogę przez mękę. W domu łzy, rozpacz, ból,obwinianie siebie i najbliższych. I proste pytanie, jakie najczęściej ciśnie się na usta.

Dlaczego ja?! 

Moi znajomi lekarze przez dziesięć lat starali się o maleństwo. Na szczęście mieli wspaniałą rodzinę, która wspierała ich w tych trudnych chwilach, zarówno psychicznie jak i finansowo. W końcu Andrzej zaczął przebąkiwać o adopcji. Helena bardzo chciała, ale bała się, że choroba stawów, może ją ograniczyć. Na szczęście zwyciężył instynkt. Trafiła do nich czteroletnia Sylwia, która wywróciła świat do góry nogami. A Helena odżyła. Miłość pozwoliła zapomnieć o bólu. :)

Gdy z kolei córka mojej koleżanki usłyszała od lekarza, że nie ma szans na zajście w ciążę, świat  zawalił  się w jednej sekundzie. Jeszcze się łudzili, bo może lekarz się pomylił. Każdy miesiąc z nową nadzieją, bo nadzieja umiera ostatnia. W końcu podjęli decyzję o adopcji. Prawie rok zajęły im procedury, gdy w końcu otrzymali telefon, że jest dla nich trzymiesięczny chłopczyk, szaleli z radości. Dwa tygodnie później Beata zorientowała się, że jest w ciąży. Niedowierzanie, radość i łzy. Chciała urodzić swoje i adaptować. Uznała, że otrzymała dar od losu. :) Ciąża od pierwszych dni była zagrożona, musiała leżeć przez dziewięć miesięcy. Nie miała wyboru, z ciężkim sercem zrezygnowała z adopcji. Urodziła córeczkę. Wiedziała jednak, że ma dług i musi go spłacić. Gdy Monika skończyła pięć lat, adoptowała sześciomiesięcznego Wojtusia.

Wokół z nas żyje wiele małżeństw, które przeżywają dramat niespełnionego macierzyństwa. Podejmują różnorodne próby, aby tylko zostać rodzicami. Gdy zawodzą legalne środki, szukają innych możliwości. Nikt nie ma prawa im tego odbierać, a tym bardziej osądzać.

sobota, 13 września 2014

Życie jak serial

Wybiła godzina ZERO.

Ruszyła serialowa machina. Przed nami kolejny sezon serialowego życia. Matki, żony, gospodynie i kochanki mają w końcu czas wypełniony po brzegi. I dzielą go pomiędzy jednym a drugim tasiemcem. Jak się nie pogubić w tym filmowym gąszczu miłości, namiętności, nienawiści,zdrad, intryg i przemocy. 

Świat kreowany przez bohaterów ma się nijak do codziennego życia. Jest iluzją. Wtapiamy się w nią bez zmrużenia oka i trwamy. Rozkoszujemy się każdą chwilą spędzoną z naszymi ulubieńcami i wrogami. :)
Gubimy się czasem wśród bohaterów, których to producenci z lubością obsadzają w kilku serialach na raz. Nie wiemy już czy to ksiądz, czy policjant, czy kolejny lekarz. Ale to nic. Mamy przecież przewodniki po serialach, które uporządkują nasze rozbiegane myśli.
Problemy bohaterów towarzyszą nam na co dzień, są pożywką do towarzyskich spotkań, stosunków międzysąsiedzkich i rodzinnych,  a nawet rozmów wielopokoleniowych. To także temat zastępczy, jak pogoda. Gdy brakuje tematu, zawsze możemy przywołać ostatnią kłótnię u Mostowaków czy problemy Kasi Górki, które spadają na nią jak plagi egipskie. W zanadrzu jest jeszcze pierwsza miłość, druga miłość i tylko miłość.:)
Gdy z jakiś powodów nie uda nam się obejrzeć kolejnego odcinka, telewizja zadbała o powtórki i powtórki powtórek. Choć byś nie chciała, zawsze trafisz na kolejną serię.

Seriale wymuszają na nas zmiany zachowań i ograniczają w pewien sposób kontakty. Życie rodzinne zamiera.
 Gdy po południu twój małżonek proponuje tobie spacer, jest na straconej pozycji, bo na drodze staje mu klan Lubiczów. Wieczorne słodkie sam na sam legło w gruzach z powodu   “Na krawędzi” i nie krawędź łóżka mam tu na myśli. :)
Niezapowiedziane sobotnie odwiedziny znajomych burzą sielski spokój, bo komisarz  Alex natarczywie dobija się do drzwi. We wtorek z kolei jednym uchem słuchamy swojej latorośli, bo właśnie sędzia Agata prowadzi kolejną zagmatwaną sprawę.

Środa to już prawdziwa bomba!
 Przeskakujemy z kanału na kanał. Basia i Róża z Zacisznej przygotowują się do balu, a tu już niecierpliwie puka profesor Falkowicz i kolejni pacjenci prowincjonalnego szpitala. Grabina musi poczekać!
Czwartek jeszcze gorszy, atmosfera gęstnieje. Złorzeczymy na telewizję, że puszcza seriale w tym samym czasie. Bo za diabła, nie da się zobaczyć wszystkiego. Ksiądz Mateusz wygra albo przegra z życiem uczuciowym przyjaciółek. A zza rogu czai się jeszcze blondynka w kaloszach zaglądająca krowie pod ogon.:)

Gdy nieopatrznie zadzwoniłam do mojej mamy w piątkowy wieczór, od razu wiedziałam, że to nie był ten czas. Akurat boski Valentino zaczął zdobywać Amerykę. Rozmowa absolutnie nie kleiła się. Zakończyłam ją czym prędzej, aby mama w spokoju mogła przeżywać losy włoskiego bohatera.
Ostatnio moja koleżanka, którą spotkałam w sobotnie popołudnie w centrum handlowym, zrezygnowała ze wspólnego wypicia kawy, bo spieszyła się na swój ulubiony serial.

Życie przegrywa z serialami.

BO
Jak żyć bez nieustannych problemów Marty Walawskiej?
Jak żyć bez kolejnej zbrodni w najbardziej bandyckim mieście w Polsce-Sandomierzu?
Jak żyć w domu Pawła Lubicza po stracie żony?
Jak żyć bez blondynki na Podlasiu?
Jak żyć bez dzielnego policjanta i Alexa -najdzielniejszego psa polskiej policji?
Jak żyć bez mieszkańców ulicy Wspólnej?
Jak żyć bez zawirowań w rodzinie Zduńskich i Marka Mostowiaka?
Jak żyć bez lekarzy w Leśnej Górze, którzy zawsze kierują się dobrem pacjentów?
Jak żyć bez problemów miłosnych i alkoholowych przyjaciółek?
Jak żyć bez rozpierduchy Magdy Gessler?
Jak żyć bez obrażania i poniżania uczestników w Piekielnej Kuchni?
Jak żyć bez białej rękawiczki perfekcyjnej pani domu?
Jak żyć bez amerykańskiego akcentu Dżoany Krupy?

Bez bełkotu Mozila, świętego Hołowni, uszczypliwości Wojewódzkiego, zaje....tej Chylińskiej  lukrowanej Foremniak, egzaltowanej Górniak.

Po prostu nie da się żyć!:)

sobota, 6 września 2014

Nie jestem dzidzia piernik


W drzwiach stała dzidzia piernik. Wyglądała tak samo, jak dziesięć lat temu, gdy odprowadzałam ją na lotnisko. Witała mnie szerokim uśmiechem i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, głośne całuski niczym wystrzał armatni, lądowały na mojej twarzy. 

-Cudownie cię widzieć- rzuciła na powitanie i zamaszystym krokiem wsunęła się do pokoju. Stanęła przed dużym lustrem, aby dokonać korekty swojego wyglądu. Na twarzy zagościł uśmiech.  Najwyraźniej własny look sprawiał jej przyjemność.:) 
Stanęłam z boku i patrzyłam z niedowierzeniem. Dla Moniki czas się zatrzymał. Twarz wzbogaciła się o kolejne zmarszczki, które -powiem uczciwie-nie były nachalne. Prezentowała się całkiem, całkiem. Za to fryzura i strój Moniki, były jej wyrazem miłości do pewnej postaci literackiej, którą bardzo lubię. To była żałosna, o zgrozo!, kopia Ani z Zielonego Wzgórza. Buntowałam się całą sobą. Jak można sponiewierać cudowną, rudowłosą bohaterkę, którą pokochały miliony czytelniczek na całym świecie.

Monika najwyraźniej przez całe swoje młode i już dojrzałe życie była pod silnym jej wpływem. Włosy mocno rude, burza loków, kokardki i piegi. Monika nigdy nie miała piegów. Jakim cudem je zdobyła, pozostanie słodką tajemnicą.
Żałosna kopia-pomyślałam. Ale moje myśli nie ujrzały światła dziennego. Zachowałam je dla siebie.
-No i jak wyglądam?- wyraźnie domagała się komplementów. -Zagęściłam trochę włosy, ale nie widać -przejechała palcami po burzy loków.
-No, super. Jestem pod wrażeniem – udawałam entuzjazm.:)
-A ty jak zawsze w spodniach – spojrzała krytycznie na moje legginsy. - Ja uwielbiam szerokie sukienki i spódnice – mówiła wyraźnie podekscytowana. I klika razy okręciła się wokół własnej osi.
Umościła się w końcu na fotelu, zsuwając z nóg niebotycznie wysokie obcasy.
Opowiadała o swoim życiu w Ameryce, tęsknocie do kraju. A przede wszystkim chwaliła się. Monika była posiadaczką, dla niej liczyły się dobra materialne. Gdy wyliczała swoje odbyte egzotyczne podróże, do pokoju weszła moja druga połówka, zaciekawiona, kto tak głośno konferuje.

Na jego dzień dobry, zwinnie zsunęła się z fotela i zawisła na szyi mojego zdumionego małżonka. Nie spodziewał się bowiem tak spontanicznego powitania.
Cudownie wyglądasz- rzucił kurtuazyjnie. -Jak zawsze oryginalna – otoczył wzrokiem całą sylwetkę. - Kogoś mi przypominasz, tylko nie pamiętam kogo-rzucił mi szelmowskie spojrzenie.

On wiedział.

Bo jeszcze kilka lat temu Ania z Zielonego Wzgórza często gościła w telewizji. I stała się ulubioną bohaterką naszej córki. Widocznie miłość do rudowłosego trzpiota przekazałam jej w genach.
-A te kokardki, to taka amerykańska moda :) -jak zawsze musiał być choć trochę uszczypliwy.
-A co nie podoba ci się-rzuciła kokieteryjnie.
-Wręcz przeciwnie -stwierdził. Dodaje kolorytu i podkreśla twoją osobowość.
Na szczęście Monika zajęta przyjmowaniem komplementów, nie zauważyła, że z trudem hamuję wybuch śmiechu.
-Jak wysiadłam z samolotu, wszyscy się na mnie patrzyli – chwaliła się. -Nie to, co u nas w Ameryce, nikt na nikogo nie zwraca uwagi.
Monika i tak miała wyjątkowe szczęście,pomyślałam, że obyło się bez złośliwości, bo niestety, pod względem tolerancji, plasujemy się na szarym końcu.

Gdy już przełknęłam wizytę mojej dawno niewidzianej koleżanki pod tytułem Ania z Zielonego Wzgórza, stwierdziłam że bardzo często wokół siebie widzimy takie swojskie dzidzie piernik.:) 
Kobietki w średnim wieku, które ubierając się w młodzieżowe ciuchy, krótkie spodenki, gołe brzuchy, mikroskopijne spódnice, sukienki -w ten sposób właśnie próbują odjąć sobie lat. Efekt znamy, bo widoczny jest na naszych ulicach. Nie raz nasze spojrzenie, mimo woli, zatrzymuje się na takiej dzidzi piernik.
Mnie też się, niestety, zdarza – biję się w piersi -choć jestem wyjątkowo tolerancyjna. Ale niekiedy widok jest tak kuriozalny, że nasze spojrzenie nie nadąża za pracą mózgu.

Szalone..

Nie zamierzam nikogo krytykować. Bo jeżeli ktoś dobrze się czuje się w takich ciuchach, to tylko pogratulować.
O odczuciach estetycznych nie będę pisać. Bo niekiedy mają się nijak do naszych gustów, nawyków i przyzwyczajeń.


Ja w swojej skórze czuję się świetnie i  nie jestem dzidzią piernik...