Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

niedziela, 22 lutego 2015

Dieta sobie życie sobie

Imieninowych gości postanowiłam przywitać wykwintnymi potrawami. Kilka dni wcześniej poszperałam trochę w internecie, koleżanki podsunęły mi kilka ciekawych pomysłów. Sięgnęłam do przepisów kuchni włoskiej i francuskiej. Napracowałam się nieziemsko. Trud się opłacał. Dania były smaczne, różnorodne i myślę, że mogły zaspokoić nawet najbardziej wyrafinowane gusta.
Odświętnie udekorowałam stół, zapaliłam świeczki i czekałam na gości.


Zjawili się punktualnie. Zabrakło Wandy. Nie wiedziałam dlaczego, bo jeszcze tydzień wcześniej zapewniała mnie, że na pewno przyjdzie. Zadzwoniłam na komórkę, ale sekretarka poinformowała mnie, że abonent poza zasięgiem.
Minął studencki kwadrans i zasiedliśmy do stołu. Podreptałam do kuchni po gorące dania. Aromatyczny zapach miło łaskotał podniebienie. Gdy wróciłam do pokoju, Ewa właśnie wyciągała swoje małe pudełeczka. Spoglądałam na nie zaskoczona. Zanim otworzyłam usta, wyjaśniała w czym rzecz.
- Jestem na diecie pudełkowej – oznajmiła.
- Dieta pudełkowa, a z czym to się je?- użyłam myślowego skrótu.
Dziewczyny natychmiast mnie zakrzyczały i jedna przez drugą próbowały zdradzić tajemnice diety pudełkowej, która jak się okazało, wzięła swoją nazwę właśnie od pojemników, w których jedzenie jest przechowywane lub dostarczane.

Ewa wyjawiła, że dietomanię uprawia od miesiąca i już zgubiła kilka kilogramów. Trzyma reżim, czasem z trudem pokonuje swoje łakomstwo, ale się nie daje. Tym bardziej, gdy widzi, że spódnica czy spodnie nie opinają już tak mocno talii, a brzuch staje się bardziej płaski. Ewka podniosła się z krzesła i dumnie zaprezentowała wyraźnie szczuplejszą sylwetkę. Niezła z niej laska pomyślałam.
Byłam ciekawa, bo jej lenistwo do gotowania było powszechnie znane, czy sama przygotowuje te swoje pudełeczka. I nie myliłam się.
- Co ty – oburzyła się. - Wyobrażasz mnie siebie w kuchni? - rzuciła retoryczne pytanie.
Rzeczywiście nie wyobrażałam sobie.
Mam swojego dietetyka, który przygotowuje mi posiłki. Nie śmiałam zapytać o cenę. Ale Ewa zaraz dodała, że na przyjemności ma teraz mniej kasy, bo pudełeczka kosztują ją dwa i pół tysiąca miesięcznie.
Przy stole rozległ się jeden wielki jęk nad rozpustną finansowo koleżanką.

Temat tak mnie pochłonął, że zapomniałam o obowiązkach pani domu. Ewa otworzyła swoje pudełeczka i z gracją nakładała warzywka, z dodatkiem niskokalorycznego jogurtu w oprawie maślanych ciasteczek.
Byłam zaskoczona, gdy moje koleżanki, które uwielbiały dobre jedzenie, nakładały na talerzyki mikroskopijne  porcje, dziubały z rozmysłem, jak Gesslerowa w kuchennym programie.
- Nie smakuje? - zapytałam z troską.
- Nie, wszystko bardzo pyszne i tak cudownie pachnie, ale ja także jestem na diecie – usprawiedliwiała się Justyna.
- Jaka dieta? – Ewa natychmiast się zainteresowała.
- Dukana – odparowała. -Trzeci tydzień, zgubiłam już trzy kilogramy.
- Stosowałam - odparła. - Ale, gdy po trzech miesiącach zaprzestałam, szybko nadrobiłam stracone kilogramy. Ale ty walcz – zachęcała.

Dziewczyny się rozgadały, oczywiście tematem głównym była dieta. Okazało się, że wszystkie moje koleżanki były albo są na diecie. Monika ma za sobą dietę kosmonautów. Efekty były, ale się skończyły, gdy wróciła do dawnego stylu życia. Monika bowiem uwielbia podjadać. Teraz na wiosnę przymierza się do diety kopenhaskiej, czyli nie więcej jak 500-800 kalorii dziennie.
Lidka z kolei przed laty miała do czynienia z dietą bananową. Szybko się zniechęciła i od tej pory znienawidziła banany. Potem przerzuciła się na dietę kosmonautów. Przez dwa tygodnie chodziła wściekle głodna i wyżywała na mężu i dzieciach. Atmosfera w domu była nie do zniesienia. W końcu mąż nie wytrzymał i zapowiedział, że albo on, albo dieta. Zagroził że się z  Lidką rozwiedzie. I będzie to rozwód z jej winy, z powodu diety.
Jestem ciekawa jak odniósłby się sąd do jego argumentów.

Towarzystwo nadał rozprawiało o dietach, na szczęście panowie z przyjemnością pałaszowali to, przed czym wzbraniały się odchudzone małżonki.
Sprzątnęłam ze stołu i podałam ciasta. Delikatny serniczek i ciasto biszkoptowe z owocami. Rzuciły tylko tęsknym okiem, ale żadna z nich nie odważyła się nawet na najmniejszy kawałek.
No cóż dieta wymaga poświęceń, pomyślałam.
Za to małżonkowie pałaszowali za dwoje, a nawet troje. Z przyjemnością patrzyłam jak pustoszeją talerze.

- Nareszcie coś słodkiego – Przemek był w siódmym niebie. - Odkąd moja Ewa jest na diecie, ciasta w domu nie uświadczysz. -Chyba się do ciebie wprowadzę – żartował.
Dziewczyny milczały i dłubały w prawie pustych talerzach, popijając obficie wodą małe kęski.
W końcu zapytałam, gdzie zapodziała się Wanda.
- To ty nic nie wiesz? - odpowiedziała pytaniem zdziwiona Mariola. - Wanda pojechała na rekolekcje z dietą św. Hildegardy - poinformowała. - Znalazła ogłoszenie w internecie, dzieci zostawiła pod opieką dziadków i za dwa dni już jej nie było.
- Żartujesz? -  w moim głosie zagościło niedowierzenie. Wszyscy zamienili się w słuch.
- Jestem całkiem serio. Zajrzyj do komputera, w sieci aż roi się od takich ogłoszeń. Odpoczynek w celi, dieta i uczestnictwo w modlitwach – zdradzała tajemnice. - Ma wyłączony telefon.
Patrzyłam zdumiona i trawiłam przekazane informacje. A więc nawet kościół idzie z duchem dietomanii. Owieczki chcą się odizolować od społeczeństwa, a przy okazji zgubić zbędne kilogramy. Tam za grubymi murami, z dala od cywilizacji nie mają szans, aby pofolgować swoim pokusom.

Imieninowe przyjęcie minęło w atmosferze liczenia kalorii. Pomimo to było całkiem miło. Dziewczyny się nie przejadły, żadna nie złamała jedzeniowego reżimu. Panowie z przyjemnością korzystali z dokładek, popijając dania wysokokalorycznymi napojami.
Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim gościem, usiadłam zmęczona w fotelu z głową nabuzowaną myślami.

Bo jeżeli chodzi o diety, to jestem zupełnie nie w temacie. Nigdy nie stosowałam żadnych diet.
Może nie idę z duchem czasu, gdzie albo się było, albo się jest, albo będzie na diecie.



niedziela, 15 lutego 2015

Walenty porywa do tańca

Święty Walenty zadomowił się na naszym padole. Pod płaszczykiem uczuć i miłości zagościła wszechogarniająca nas komercja. O nowej tradycji nie można zapomnieć, o co z powodzeniem zadbali handlowcy i mass media. Czerwone serduszka, kartki, mnogość kwiatów i inne walentynkowe cacka cieszą się powodzeniem zarówno u młodych oraz tych, którym lat przybyło.


Jakby nie patrzeć, to miły zwyczaj stanowiący odskocznię od prozy życia, codziennej szarzyzny. A ludzie choć na chwilę wykazują więcej życzliwości i zrozumienia.

Kilka dni wczesniej mój małżonek, który jest na bakier z walentynkowym świętem, nieoczekiwanie zaproponował, abyśmy pod płaszczykiem nowej tradycji zorganizowali sobie weekendowy wypoczynek poza domem. Oczywiście, że przyklasnęłam i napomknęłam o poszerzeniu wyjazdowego grona o dwie pary. Pomyślałam, że to świetna okazja do pielęgnowania przyjaźni i wspólnej zabawy.

Moja druga połówka niezwłocznie wykonała telefon do kolegów, by propozycja wyjazdu wyszła od nich. Zawsze to podbudowuje męskie ego i stawia w lepszym świetle przed małżonką.
Wieczorem podekscytowane dziewczyny zadzwoniły do mnie i szczebiotały, jakich to mają cudownych mężów. I tak trzymać, bo czasem nadmiar wiedzy szkodzi.

W piątkowe popołudnie zapakowani w samochód, w wyśmienitych humorach gnaliśmy do oddalonego o kilkaset kilometrów SPA. Buzie nam się nie zamykały, a panowie ciężko wzdychali bombardowani mnogością poruszanych tematów.
Hotel uroczyście przygotował się na przyjęcie walentynkowiczów. W holu przywitano nas lampką szampana, płeć żeńska otrzymała po czerwonej różyczce z dołączonym kuponem z serduszkiem na wybrane zabiegi kosmetyczne. Panowie mogli się sportować.

Udaliśmy się do swoich pokojów, gdzie po odświeżeniu i zmianie stroju na wieczorowy, zeszliśmy  na wykwintną kolację przy świecach. Pianista przygrywał sentymentalne melodie, delikatnie muskał klawisze, aby nie zagłuszać stolikowych rozmów.
Szybkim spojrzeniem omiotłam przystrojoną salę z dominującą czerwienią, wszystkie stoliki były zajęte. W blasku świec dostrzegłam eleganckie kreacje kobiet i wizytowe garnitury męskie. Panie wyfiokowane od stóp do głów. W powietrzu unosiły się nutki pomieszczanych ze sobą perfum.
Gdy uraczyliśmy nasze żołądki, z sali cicho wycofał się pianista, a jego miejsce zajął dyskdżokej.  Popłynęły włoskie melodie miłości, przy których towarzystwo bawiło się do późnych godzin nocnych.
Wytańczeni i zrelaksowani nie mieliśmy ochoty kończyć tak świetnie rozpoczętej zabawy.
Panowie postanowili pozbyć się toksyn w jacuzzi na przemian z kąpielą w basenie. My natomiast   oddałyśmy się ploteczkom, bo ostatnio zajęte pracą i domowymi obowiązkami, wyraźnie zaniedbałyśmy nasze babskie spotkania. Zabrałam butelkę wina i zagościłyśmy na dłużej w hotelowym pubie.
Za oknem przedzierał się świt, bolały szczęki, a  my wciąż nienasycone. Wykazałyśmy się wręcz niesamowitą zachłannością gadania. Elka przyszła w końcu po rozum do głowy twierdząc, że jutro, a właściwie dzisiaj też jest dzień.
W pokoju smacznie spał małżonek, wsunęłam się do ciepłego łóżka i przytuliłam do jego ramion.  Odfrunęłam w niebyt.

Sobota płynęła leniwie. W głowach szumiały jeszcze procenty, bolały nogi od szalonych podskoków, bo nie oszczędzałyśmy się i parkiet należał do nas. Bolały żuchwy od pytlowania. Zmęczone, poobijane, ale w doskonałych nastrojach. Nasze drugie połówki postawili na zdrowie i już od rana przemierzali długości basenu. Nas woda  nie kręciła. Postanowiłyśmy złożyć ciała pod opiekę wytrawnych rąk masażysty. Taneczne zakwasy pod zgrabnymi palcami odpuszczały, a ciało odzyskiwało swoją sprężystość. Po cudownym uzdrowieniu, przyszedł czas na zmianę fotela na kosmetyczny, gdzie kolejne ręce pracowały nad naszymi buziami.
Trwaj chwilo, zapragnęłam, gdy po masażu poczułam na twarzy kojąco odświeżającą maseczkę. Zniknęły znamiona nieprzespanej nocy, lico odzyskało zdrową rozświetloną barwę. Teraz wypięknione mogłyśmy udać się na spotkanie z naszymi samcami.

Czekali przy stoliku pochłonięci całkowicie męską rozmową. Przywitali nas trochę niezadowoleni, najprawdopodobniej przerwałyśmy w najbardziej ekscytującym momencie. Nie mieli czasu na oddech, gdy zaatakowały ich trzy łanie, bombardując opowieściami z porannego SPA. Uśmiechali się, ale widać było, że nasze klimaty nijak się mają do ich męskich rozmów.
Po obfitym obiedzie przyszedł czas na spacer. Ośrodek SPA położony w gęstym lesie, cisza i spokój zachęcały do kontaktu z naturą.

Wieczorem zmiana toalety i wspólna zabawa przy dyskotekowych rytmach. Zaspokojone tańcem poprzedniej nocy, bawiliśmy się spokojniej, co nie znaczy, że gorzej. Z przyjemnością popijając wino, nie oszczędzając się i dalej pytlując, bo tematów nie zabraknie nam na najbliższe pięć lat. Mężowie pili skromnie, na drugi dzień czekał nas powrót do domu i któryś z nich miał zasiąść za kierownicą.
Rozmowy, rozmowy i rozmowy, jeszcze długo stałyśmy pod drzwiami, bo wciąż nam było za mało. Jak byśmy chciały się  nagadać na zapas.
Poranek przywitałyśmy spacerując po lesie. Rześkie powietrze i lekki mróz zabrały resztkę snu, który nie chciał odpuścić. Śmiech i młodzieńcza beztroska wypełniały serca. Nasi partnerzy powtórzyli rytuał z poprzedniego poranka i przemierzali kilometry w basenie, jakby chcieli poprawić kondycję na najbliższe miesiące.

Szybki śniadanie, pakowanie walizek i tęskne spojrzenie rzucone z okna samochodu. Szkoda, że tak krótko.
Podróż do domu minęła nam w zawrotnym tempie.
Byliśmy zadowoleni, wypoczęci i naładowani pozytywnymi wibracjami.. Nasyceni kontaktami i rozmowami.

I tak nieoczekiwanie dzień świętego Walentego stał się pretekstem do wspaniałego wypoczynku w miłym gronie. Postanowiliśmy to powtórzyć jeszcze w tym roku, nie czekając aż Walenty zapuka do naszych drzwi.

niedziela, 8 lutego 2015

Kobieta last minute

To nie jest kraj dla starych ludzi. Ten filmowy tytuł pasuje znakomicie do rzeczywistości, która nas otacza. Nie zamierzam pisać o nieuniknionej starości, bo taka jest kolej rzeczy, niezależnie od tego, czy się na nią godzimy czy nie.


Nie pasuje mi wiele rzeczy, ale też nie mam zamiaru się z tego powodu umartwiać. Ot, żyję sobie po swojemu, buntuję się po swojemu i reaguję po swojemu. Wiek dojrzały niesie radość w innym wymiarze, pogoda ducha nie jest z kolei przypisana do wieku tylko do psychiki.
Starość nie musi być gorsza i nie musi oznaczać izolacji, zejścia do lamusa, zamknięcia się w czterech ścianach. A młodość nie jest wieczna, tak jak życie nie jest wieczne.
Zastanawiam się, skąd bierze się niechęć, a czasami wręcz wrogość do takich osób?  20, 30, 40, 50 i więcej to tylko kolejne kartki z kalendarza wyrywane z przezornością, bez możliwości zatrzymania czasu.

Za stary na telewizję, na takie ciuchy, na taką dziewczynę, na taki wygląd, na takie zachowanie, za stary na wszystko, za wszystko. Tak kilka dni temu napisał w swoim felietonie Kuba Wojewódzki wyraźnie oburzony oceną swojej osoby.
I tak to niestety wygląda. To nie jest wina młodych, którzy wiek dojrzały postrzegają z innej perspektywy. Za naście lat ich spojrzenie na pewno się zmieni. Muszą po prostu dorosnąć i dojrzeć.
Postawy kształtuje rzeczywistość, w której funkcjonujemy. Niejednokrotnie słyszałam, że starość jest niemodna i źle się sprzedaje. Ale na litość Boską! To nie ziemniaki, cukierki czy ciuch.

To między innymi massmedia kreują młodość. Okładki czasopism usiane młodymi twarzami, idealne jak spod sztancy. Dojrzała twarz zostaje poddana obróbce fotoszopa, która w niczym nie przypomina oryginału. Śmieszne i  groteskowe.
Niedawno pochyliłam się na moment nad takim zdjęciem. Patrzyłam uważnie i długo, rzeknę, że bardzo długo. Niby znajoma, a jednak nieznajoma. Lico bez zmarszczek, wysmuklone, kontury twarzy rozmydlone jak po podwójnym albo potrójnym botoksie. Przełączyłam mózg na turbo doładowanie i nic. Pustka  w głowie. Zupełna pomroczność. Twarzy nie umiałam z nikim skojarzyć. Przewertowałam kilka kartek i dopiero wtedy mogłam krzyknąć Eureka. Ach, to ona. To przecież zabawa w ciuciubabkę.
Niedawno Edyta Górniak wykrzyczała swoje niezadowolenie, widząc swoje zdjęcia zrobione przez fotografa do jakiegoś tabloidu. Jej zdaniem wyglądała zbyt staro. I tu lepiej przemilczeć niż komentować.
Na ekranie także rozsiadła się młodość. Młodość ma nas zachwycać i urzekać, jest przepustką do innego świata. To nic, że w głowie hula wiatr, a z inteligencją na bakier. Dojrzałych aktorów, prezenterów, dziennikarzy jak na lekarstwo.

Czterdziestka to  już wiek starczy. Według dyrektorów programów powinna oznaczać przejście do lamusa. Swoimi spostrzeżeniami na ten temat podzieliła się na łamach Agata Młynarska, której przyszło zmierzyć się z wiekową bezużytecznością. Granica, limes, kiedy musisz bezwarunkowo ustąpić miejsca młodym wilkom z niecierpliwością przebierającym nogami, aby zająć twoje miejsce.
Przed naszymi oczami jak w kalejdoskopie przesuwają się zabotoksowane twarze, bez wyrazu i jakiejkolwiek mimiki. Najważniejsze, że są młode, a młodość to towar, który bardzo dobrze się sprzedaje.

W kulcie młodości nastolatki reklamują kremy dla 40-to, 50-latków. Młodość pręży i pokazuje gładkie uda bez pomarańczowej skórki, po użyciu cudownych mazideł. Patrzę niechętnie na te reklamy i myślę sobie, że ktoś chce z nas zrobić idiotów. Próbuje się nas wciągnąć w ten wirtualny świat mając nadzieję, że z obłędem w oczach rzucimy się na  produkty.

Za starzy na grzech, za młodzi na sen, jak wyśpiewał Ryszard Rynkowski. Nic dodać nic ująć
Podobnym ocenom podlega również moda. Co wypada, a co nie wypada nosić w stosownym wieku  -czytaj dojrzałym- dyktują nam pseudoznawcy, którzy za wszelką ceną chcą wciągnąć nas w ubraniowy rygor.
Dlaczego mam nie nosić mini, jak lubię? Dlaczego, nie powinnam zakładać krótkich szortów czy obcisłej sukienki. Przecież to moje życie i nie chcę, aby ktoś w nie wchodził z butami i wyśmiewał się z moich upodobań modowych.

Wmawiają nam, że dojrzałość nakazuje zmienić swoje zachowanie. Tego też mój rozum nie ogarnia. Nie za bardzo wiem jak się mamy poruszać na tym poletku z napisem zachowanie i jakie kryteria obowiązują w tym względzie. Radosną, spontaniczną, dziewczęcą, lekko frywolną, pogodną, seksowną można być w każdym wieku. Tak jak zrzędą i upierdliwą w dwudziestej wiośnie życia. Bo młodość to nie metryka, ale stan umysłu.
Kiedyś czekając na autobus zauważyłam w pobliżu starszą parę, myślę że 60-tą kartkę z kalendarza można by śmiało oberwać. Trzymali się za ręce, przytulali, pan delikatnie muskał panią w uszko. Pani szeptała słówka. Patrzyłam z przyjemnością, na nie nachalne uczucie dwojga ludzi. Tuż obok przystanęła trochę starsza, a może w ich wieku kobieta. Nie kryła pogardy i obrzydzenia.
Nie oszczędziła im chamskiego komentarza. Na szczęście nie splunęła, co potrafią czynić inni.  Oni przecież nic złego nie robili. A więc i miłość ma tylko przyzwolenie młodości.

W naszym podobno tolerancyjnym społeczeństwie nie ma zgody na dużo starszego partnera czy starszą partnerkę. Nie raz widziałam zgorszone miny i ostre komentarze będące wyrazem potępienia. Przecież każdy ma prawo wyboru i nikt nie będzie mu układał prywatnego życia. Jest dorosły i wie co robi, a jeżeli owładnęła nim chuć, to nikt inny tylko on będzie musiał za to zapłacić. Ponoć całe życie uczymy się na błędach. Może czasem warto zrobić coś szalonego, a potem odpokutować. Choć niekiedy cena może być wysoka. Są to nasze wybory. Mój, twój, jego, jej, ich.

Żyjemy na swoją miarę, dla siebie, a nie dla innych, którzy tylko czekają, aby przykleić nam kolejną łatkę.

Już dawno przyjęłam zasadę, by nie dać  się zapędzić w kozi róg. Ci ziejący nienawiścią, którym nic nie pasuje, zawsze będą psioczyć i gadać,bo taka ich natura.

I tu wypada spuścić tylko zasłonę dymną.


niedziela, 1 lutego 2015

Kocham cię życie jak Ż

Mój alfabet nieuchronnie zbliża się do końca. Zabawa z literami przez ostatnie tygodnie pobudziła moją wyobraźnię i zmusiła do  refleksji. Niespodziewanie odkryłam, że dobrze znane mi słowa na przestrzeni lat zmieniły swoja tożsamość i stały się wyznacznikiem postrzegania życia i rozumienia wielu rzeczy. Dobrze się czułam w towarzystwie mojego alfabetu. Litery wykonały niezłą woltę, o którą nigdy bym ich nie podejrzewała. Myślę, że udało nam się w końcu znaleźć wspólny mianownik pod nazwą dojrzałość.

 

To właśnie pani D. zadecydowała o znaczeniu poszczególnych słów. I niech tak zostanie

S
Słowo - zawsze mnie fascynowało. Lubię bawić się słowem i często doszukuję się w nim drugiego dna. Słowa to magia, czar, namiętność. Cała gama znaczeń i odczuć. Zaraziłam nim moją córkę.
Spokój- teraz bardzo go cenię. Zwolniłam tempo, co nie znaczy, że utkwiłam w marazmie. Spokój ogarnia mój umysł i ciało.
Samotność – lubię pobyć sama ze sobą i oddawać się własnym przemyśleniom. Z natury jestem osobą towarzyską, ale są chwile, kiedy samotność puka do mych drzwi.
Siłownia – kiedyś biegałam z ochotą. Ale fanką nie byłam. Teraz sportuję się już mniej nachalnie.
Solarium – nienawidzę solarium. Lubię naturalną opaleniznę.
Słońce – kocham wprost proporcjonalnie do mojej opalalenizny. Słońce nastraja mnie pozytywnie,  daje radość. Uwielbiam wylegiwać się na słońcu. Chyba powinnam zamieszkać w ciepłych krajach.
Sex - na ten temat powiedziano już bardzo dużo, ale jak się okazuje wciąż za mało. Jest dla mnie ważny.
Stres – nie da się, po prostu nie da żyć bez stresu w tych zwariowanych czasach. Stres mnie dopada, ale radze sobie z nim nie najgorzej. Pozwalam się dopaść, ale nie na długo.
Sen - lubię śnić. Sny pobudzają moją wyobraźnię.
Singiel – bycie singlem stało się modne i wręcz pożądane. Ja wolę być w związku.
Sushi – lubię to!

T
Tabloid– nie zaprzątam sobie nimi głowy. Zdecydowanie nie lubię. Denerwują mnie ploty i głupoty.
Kręcą mnie przyjemniejsze rzeczy.
Teatr – obok filmu kolejna moja pasja. Kocham teatr. To niezwykłe misterium, które wyzwała we mnie pokłady uczuć. Zawsze mam za mało i za krótko.
Tradycja – jestem przywiązana do tradycji. Zauważam, że wiek dojrzały spowodował u mnie większy pęd do tradycji, o co nigdy wcześniej bym siebie nie podejrzewała.
Tort – tylko mojej mamy. Z dużą ilością bitej śmietany i owocami.
Testosteron – wpasował się we mnie i odzywa się dość często, co bardzo nie odpowiada mojej drugiej połówce. Mnie się z nim żyje całkiem całkiem. Przywykłam i zaakceptowałam.
Telewizor – uzależniacz. Mogę się obyć bez szklanego ekranu.
Torebka – obowiązkowy niezbędnik osobisty. Nieodzowna część garderoby.

U
Usta – szaleńcza moda na pompowane usta nie podoba mi się. Przerysowane i karykaturalne. Ale pokochały to miliony kobiet.
Uśmiech – nic nie kosztuje i leczy rany. Lepiej się z nim żyje. Nie znoszę ponuraków.
Uroda – to nie tylko wygląd zewnętrzny, ale stan ducha i bogate wnętrze. To drugie cenię sobie najbardziej.

W
Wycieczka – w każdej chwili mogę na nią wyruszyć. Mój apetyt na podróżowanie wciąż jest ogromny. Decyzję podejmujęw jednej sekundzie, chwilę potem jestem spakowana.
Wiosna- czekam na nią z taką sama radością jak na lato. Daje impuls do życia i działania. Zawsze pytam: wiosno, czy to w końcu ty?
Wena- moja najlepsza przyjaciółka. Bardzo o nią dbam i pielęgnuję. Żyjemy w pełnej harmonii.
Włosy – lubię długie. Od wielu lat takie same. Nie lubię eksperymentować z włosami.
Wino – lubię to! I białe i czerwone. Zdecydowanie wytrawne i pół wytrawne. Mam swoje ulubione gatunki. Lubię odkrywać nowe smaki. Szczególnie wtedy, gdy wyjeżdżam w dalekie podróże.

Z
Związek- bycie w związku to fajna rzecz, choć nie raz iskrzy i parzy. Bardzo sobie cenię ten związkowy stan. Miło wracać do domu wiedząc, że ktoś na ciebie czeka. Cudownie być kochanym i kochać.
Zdrada – bardzo boli, gdy ktoś jej doświadczył. Chwila zapomnienia i nieprzemijający kac.
Zabobon – nie wierzę. Ale jestem ostrożna, gdy drogę przebiegnie mi czarny kot.
Zmarszczki – najbardziej irytowały te pierwsze. Potem je oswoiłam tak jak wcześniej oswoiłam lustro. Mimo wszystko, gdzieś tam głęboko nie do końca je akceptuję. Ale walka z nimi to jak walka z wiatrakami.
Zazdrość – emocje, które niszczą związek i przyjaźń. Słowo dla mnie obce.

Ż
Życie – piękne jest. Ma tyle odcieni. Kocham cię życie, uparcie i skrycie, jak śpiewała Edyta Geppert