Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Noc życzeń noc marzeń

Tegoroczny Jan był wyjątkowo smutny. Solenizant także nie tryskał humorem. Początkowo atmosfera bardziej przypominała stypę niż imieniny. Co roku o tej porze spotykaliśmy się na działce przeuroczej gospodyni Ani, która słynęła z mistrzowskiej organizacji imprez. Chętnie korzystałam z zaproszenia, mój małżonek odliczał dni do wyjazdu.  Goście z niecierpliwością przebierali nogami, gotowi w jednej chwili dojechać do magicznego zakątka.


W tym roku zbieraliśmy się niemrawo. Co spojrzałam za okno, tym bardziej mój nastrój posępniał. Granitowe chmury z szybkością błyskawicy przewalały się po nieboskłonie, wiatr targał drobnymi gałązkami obleczonymi świeżą zielenią, jakby chciał ukarać ich intensywność. Delikatne, nie broniły się, poddawały się ostrym podmuchom żywiołu. Nie skarżyły się, tylko pozwalały tarmosić niszczycielskiemu żywiołowi. Jęknęłam razem z nimi. Na dodatek lunęło z taką intensywnością, że szyby zalały się łzami.

Głęboko westchnęłam i spojrzałam posępnie na moją drugą połówkę. Co robimy? - pytały moje oczy. Najchętniej zaszyłabym się pod kocem z dobrą książką i zapomniała o bożym świecie.
Wiedziałam jednak, że nie możemy zawieść naszych przyjaciół. Bywały naprawdę ciężkie chwile, a my zawsze jak w wojsku na rozkaz, meldowaliśmy się na mazurskiej wsi.
Zadzwoniłam jeszcze do Krysi i Justyny. Zresztą niepotrzebnie, bo zamiast radosnych tonów usłyszałam zawodzenie. Tak jakbym słyszała siebie. Ale oczywiście jechały, bo przecież Jan i jego żona czekają.
Zamiast w piątkowe popołudnie, wyruszyliśmy w sobotni ranek. Oczywiście w strugach deszczu, bo jakże mogło być inaczej. Lało całą drogę. Im byliśmy bliżej tym deszcz stawał się bardziej intensywny. Milczałam, coś tam mruczałam pod nosem. Małżonek również nie przejawiał ochoty do konwersacji.
Dotarliśmy ostatni. Towarzystwo zdążyło już opróżnić butelkę whisky. Zaraz w progu wręczyli nam pełne szklaneczki. Mój bez żadnych ceregieli łyknął zdrowo i poprosił o jeszcze.
Impreza odbywała się w domu. Z kuchni dobiegały ostre zapachy smażonego mięsiwa i wędzonej rybki, którą Jan kupował zawsze od zaprzyjaźnionych rybaków. Na stolę piętrzyły się różnego rodzaju kolorowe sałatki, dzieło złotych rąk Ani.

W rogu buzował kominek dający przytulne ciepełko.
Nie pamiętam, abym kalendarzowe lato witała przy kominku. Patrząc jednak na ostatnie anomalia pogodowe, może być tak, że zamiast byczyć się nad jeziorem, będziemy grzać się przy rozpalonych drwach.
Spojrzałam na moje koleżanki. Bez werwy, w grubych swetrach i spodniach. Gdzie się podziały przewiewne sukienki, gołe plecy i krótkie szorty.
Gospodyni zaciągnęła mnie na oszkloną werandę, cały stół przyozdobiony był misternie wyplecionymi wiankami. Kolorowe kwiatki oplecione mirtem, ozdabiały zielone gałązki. Każdy inny, niepowtarzalny, utkany z ogromną maestrią. Wzięłam do ręki jeden, potem drugi i rzuciłam pełne podziwu spojrzenie na autorkę.

Wianki to była taką nasza babska tradycja. Miałyśmy w nosie, że wianku puszczają tylko panny. A dlaczego nie miałyby tego robić dojrzałe kobiety, wypowiadając po cichu swoje marzenie. Bo marzyć możemy w każdym wieku. Marzenia dają nam impuls i chęć do działania, odrywają od marazmu. Nasi mężowie na nasze wiankowanie patrzyli z przymrużeniem oka i widać było, że dobrze przy tym bawią.

Solenizant, który po kilku szklaneczkach odzyskiwał dawny wigor, zakazał jakichkolwiek rozmów o pogodzie. Ma być miło, zażyczył sobie. Przytaknęliśmy zdecydowanie z postanowieniem, że natura nie będzie nami rządzić. Nie poddamy się paskudnemu nastrojowi i na przekór wszystkiemu, zafundujemy sobie dobrą zabawę.
Panowie uciekli w tematy samochodowe. Za chwilę już ich nie było, gdyż poszli oglądać ostatnie zakupowe cacko Adama. Nawet deszcz był im nie straszny.

Damska część dzieliła się ploteczkami. Było o rodzinie, o znajomych, najmniej o pracy. Spokojnie, bez pośpiechu. Eliza miłośniczka zabiegów kosmetycznych prezentowała nam piękną, wyraźnie odmłodzoną twarz i nie było to broń boże operacja plastyczna.
Bardzo mi się podobała i pomyślałam, że warto by jeszcze przed urlopem odwiedzić kosmetyczkę. Wypytałam szczegółowo o tajniki zabiegu, skrzętnie w pamięci zapisałam jego nazwę i od razu humor poszybował w górę.
Z kolei Justyna zainteresowała się makijażem permanentnym Krysi. Przy jej jasnych włosach i karnacji twarz wyraźnie zyskała i stała się bardziej wyrazista.
-Bolało? - zapytała z troską Anka.
-Jak cholera – odparła z uśmiechem. -Ale znosiłam już gorszy ból – dodała.
Przyznam szczerze, że wyglądała świetnie.
Elżbieta, która całe życie walczyła z nadwagą, zdołała zrzucić siedem kilo. Była dumna z siebie, a my z niej, choć wiedziałyśmy, że w przyszłym roku Ela podejmie kolejną próbę.

Okazało się, że każda z nas wykonała już pierwszy krok do słońca. Byłyśmy przygotowane na przyjęcie promieni słonecznych i bardzo zniecierpliwione spóźniającym się latem, które zadrwiło sobie z nas i poddało ciężkiej próbie.
Gdy zapadł zmrok, Ela zapytała nas, czy podtrzymamy tradycję i idziemy nad jezioro puszczać wianki.
Byłyśmy zwarte i gotowe na noc kupały.

Każda zabrała swój wianek. Wdziałyśmy kalosze i peleryny i udałyśmy się nad wzburzone jezioro zdumione naszymi wesołymi nawoływaniami. Przekomarzałam się z ciemną taflą wody ochlapującą mnie potężnie wodą, jakby chciała oczyścić moją duszę.
Stanęłam na pomoście, obok mnie dziewczyny. Zapanowała cisza przerywana groźnym poszumem wody. Każda z nas była ze swoimi marzeniami. Duże dziewczynki, które chcą przez chwilę być w innej rzeczywistości. Puściłam swój wianek. Natychmiast porwał go wir jeziora. Za moim pomknęły pozostałe. Gdy zniknęły z oczu, wróciłyśmy do domu.

Panowie zajęci sobą nawet nie zauważyli naszej nieobecności.
Zmarznięte i wygłodniałe zatopiłyśmy zęby w kruchutkiej aromatycznej karkówce. Zerknęłam jeszcze na kaszankę, która bezwstydnie mnie kusiła. Nie oparłam się wędzonej sielawie. Popiłam czerwonym winem.
Zerknęłam na przyjaciółki. Nie żałowały sobie ani jadła, ani picia.
Uśmiechnęłam się do własnych myśli.

Noc kupały okazała się całkiem znośna.


Wystarczyło tylko zmienić nastawienie.

niedziela, 21 czerwca 2015

Dziewczyna z plakatu

Agnieszka jest dziewczyną z plakatu. Poszukiwaną przez wiele tygodni przez zakochanego do szaleństwa Rafała. Po raz pierwszy zobaczył ją na stacji benzynowej. Pomógł uporać się z niesfornym wężem, który żył własnym życiem i za nic w świecie nie chciał skierować strumienia paliwa we właściwe miejsce. Jednak co facet to facet. Zamienili kilka słów, aby za chwilę stanąć w ogonku do kasy. Niezobowiązujący uśmiech i miłe słowa na do widzenia.


Nic więcej nie powinno się wydarzyć. Ile to osób spotykamy na swojej drodze i za moment nie pamiętamy twarzy, ani jednego szczegółu. Ot, zwykłe spotkanie jakich wiele. Ta przypadkowa znajomość miała swoje dalsze życie, o której Agnieszce nawet się nie śniło.
Zaraz zapomniała o co dopiero poznanym chłopaku. Nawet nie wiedziała jak ma na imię. Twarz zlała się z innymi i gdyby go spotkała niespodziewanie na ulicy, najprawdopodobniej nie rozpoznałaby go. Wracała spokojnie do domu. Wieczorem miała randkę, właściwie to za dużo powiedziane, spotkanie z kolegą. Widzieli się już kilka razy. Marcin był miły, przystojny. Lubiła takie typy. Wysoki niebieskooki blondyn, wysportowany, z miłym uśmiechem. Nie miała nic przeciwko temu, aby w przyszłości byli razem. Nie chciała niczego przyspieszać, poddała się czasowi. On wszystko poustawia na miejscu i pozwoli się zadziać.
Agnieszka podchodziła do życia z dystansem. Tak samo było z mężczyznami. Nie pozwalała sobie na szaleństwa. Miała wszystko poukładane i uporządkowane. Jakiekolwiek odstępstwa burzyły jej harmonię i wprowadzały chaos. Nie umiała inaczej. Z zazdrością patrzyła na koleżanki, które natychmiast wchodziły do gorącej wody, nie czekając aż wystygnie. Były rozedrgane i niecierpliwe. Chciały mieć natychmiast i bezwarunkowo.

W sobotnie popołudnie rozłożyła na kanapie sukienki i niezdecydowana mierzyła wzrokiem każdą z nich. Marszczyła śmiesznie piegowaty nosek i wpatrywała się w delikatną materię, aby za nią dokonała wyboru. W końcu zdecydowała się na błękitną zwiewną szatkę. Wokół szyi przewiązała fantazyjnie apaszkę. Jeszcze tylko pociągnięcie rzęs, trochę różu na policzki i różowa pomadka na pełne apetyczne usta. Wypięła policzki, rzuciła szelmowskie oko i dokładnie obejrzała w lustrze. Była zadowolona. W uszy wpięła srebrne kolczyki z drobnymi kamyczkami, rękę przyozdobiła cieniutkimi pobrzękującymi bransoletkami. Byłą gotowa do wyjścia.

Na sobotnie popołudnie Rafał nie miał żadnych planów. Może jakieś piwo i film na komputerze. Mijający tydzień dał mu się we znaki. Liczne spotkania, nerwowa atmosfera, bo właśnie kończyli projekt. Szef się wściekał, że wszystko nie jest dopięte na ostatni guzik. Oni warczeli na siebie, chcąc zatrzymać mijające godziny. Do domu wrócił nad ranem. Zmęczony, ale projekt został odfajkowany. Zamierzał się pobyczyć. Poniedziałek miał wolny i myślał o wyjeździe do rodziców, z którymi ostatnio tak rzadko się widywał.
Już w drodze powrotnej Rafał przywołał w pamięci twarz nieznajomej. Miły głos, perlisty uśmiech i słodkie dołeczki, gdy się śmiała. I te piegi...Widział jak odgarniała z twarzy niesforne blond loki, które żyły własnym życiem. Klatka zatrzymana w kadrze, jak zdjęcie schowane do portfela.
Wieczorem, gdy oglądał ulubioną sensację pociągając pszeniczne z dużego kufla twarz nieznajomej ponownie stanęła mu przed oczami.
Mijały kolejne dni, a piękna nieznajoma towarzyszyła mu o różnych porach dnia i nocy. Twarz stawała się coraz bardziej wyrazista i kusiła. Wciąż zajmowała jego myśli. Przywoływał eklektyczne wspomnienia, króciutką rozmowę. Pamiętał każdy szczegół jej twarzy. Wymalował jej portret pamięcią.
Po tygodniu wspomnienia nie odpuściły. Nabrały intensywności, były świeże jak poranek po rosie. Rafał je pielęgnował i pobudzał wyobraźnię. Każdego popołudnia zajeżdżał na stację benzynową z nadzieją, że spotka tam Agnieszkę. Mijały godziny, dni, tygodnie, niestety nie zauważył znajomej smukłej sylwetki i burzy loków. Pewnego dnia wydawało mu się, że znajoma twarz mignęła w jednej z galerii handlowych. Zerwał się do lotu z przyśpieszonym biciem serca. Niestety, był to fałszywy alarm.

Rafał zakochał się. Nigdy nie przeżył czegoś takiego. Miłość od pierwszego wejrzenia. Jeszcze do niedawna śmiałby się z takiego uczucia. Teraz to jego poraziła strzała amora.

Gdy w końcu opowiedział kumplowi o swoich rozedrganiach i bezowocnych poszukiwaniach pięknej nieznajomej ze stacji , ten potraktował stan zauroczenia jak najbardziej serio. Zadumał się na chwilę i zapytał.
-Chcesz ją odnaleźć? - było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
Rafał zdecydowanie przytaknął głową.
-Mam pomysł – wstał z krzesła i zaczął chodzić po pokoju. To znaczyło, że jego mózg pracuje na najwyższych obrotach. - Dobrze pamiętasz jej twarz?
-Jakbym widział ją przed chwilą – odparł Rafał i czekał na konkrety.
-Zrobimy plakaty i rozwiesimy w najważniejszych punktach miasta – podniecał się projektem. -Na pewno ktoś ją rozpozna.
Emil był grafikiem komputerowym. Od razu zabrali się do pracy. Rysował twarz nieznajomej pod dyktando Rafała. Kilkakrotnie zmieniali układ oczu, kształt podbródka i ust. Poprawiali linię brwi. Najłatwiej poszło z włosami.
Rafał był zaskoczony, że po miesiącu pamięta wszystkie te szczegóły.
-No bracie, ale cię wzięło – Emil patrzył z podziwem na portret dziewczyny namalowany słowami Rafała.
Agnieszka była jak żywa. Wypisz wymaluj ta dziewczyna ze stacji benzynowej.
Późnym wieczorem Rafał wrócił do domu, podczas gdy kolega przenosił obraz do komputera. W niedzielny ranek niecierpliwie czekał na telefon od kumpla. Gdy w końcu rozległ się dzwonek, biegł do niego jak na skrzydłach.
Rafał spoglądał zdumiony, rysunek nie wymagał żadnych poprawek. Wydrukowali kilkadziesiąt arkuszy. U góry umieścili napis ,,Piękna nieznajoma, spotkaliśmy się w sobotę na stacji benzynowej tu padła data, od tej pory nie przestaję o tobie myśleć. Zadzwoń, proszę i numer telefonu. Rozwiesili plakaty w kilkudziesięciotysięcznym mieście. Pozostało tylko czekać. Rafał zdawał sobie sprawę, że poszukiwania mogą zakończyć się fiaskiem, bo to szukanie igły w stogu siana. Tliła się w nim jednak iskierka nadziei.

Kilka dni później brat Agnieszki pojechał zatankować na stację benzynową. Spojrzał na szybę. Twarz wydawała mu się znajoma. To nie mogła być pomyłka. Z plakatu patrzyła na niego jego siostra. Zrobił zdjęcie telefonem i pojechał załatwiać swoje sprawy. Przemieszczał się z miejsca na miejsce, w różnych punktach miastach wisiały te same plakaty, z których patrzyły na niego oczy Agnieszki.
Wieczorem zadzwonił do Agi i poinformował, że całe miasto oplakatowane jest jej portretami. Jako dowód przesłał zdjęcie z telefonu.

Patrzyła zdumiona. To była ona. Nie potrafiła jednak odnieść tej sytuacji do konkretnego zdarzenia.
Kilka dni biła się z myślami. W końcu ciekawość zwyciężyła. Wykręciła jego numer.
-Podobno mnie szukasz? Kim jesteś?- Rafał usłyszał zmysłowy głos.
A więc jednak. Udało się! Cieszył się jak dziecko. Nie potrafił zebrać myśli. Serce waliło jak oszalałe. Miał jej tyle do powiedzenia. Po kilku próbach nieskładnych wypowiedzi zaproponował spotkanie następnego dnia. Nie chciał dłużej czekać i ponownie jej stracić.
Czekał w kawiarni z bukietem pąsowych róż. Nie mógł opanować wzruszenia, gdy zobaczył jak wchodzi. Podbiegł rozrzucając po drodze kwiaty.
Agnieszka patrzyła na niego zdumiona. Pamiętała tego mężczyznę ze stacji benzynowej. On też się jej podobał, ale już dawno wymazała go z pamięci.
Rozmawiali, jak gdyby znali się od zawsze.
-Nie chcę cię stracić – wyszeptał przy pożegnaniu. -Wiem, że to za wcześnie, ale chcę żebyś została moją żoną.
Agnieszka uśmiechnęła się. Nie brała słów na poważnie.
Spotykali się często. Dobrze się czuli w swoim towarzystwie. Byli jak dwie połówki tego samego jabłka. Po miesiącu Rafał poprosił ją o rękę. Wiedziała, że to jest jej mężczyzna, z którym chce iść przez życie.
Niedługo potem odbył się ich ślub, na którym świadkował Emil. To on przyczynił się przecież do odnalezienia dziewczyny.
Agnieszka i Rafał są razem ponad dziesięć lat. Wciąż szaleńczo w sobie zakochani. W domu przechowują plakaty z jej podobizną. A tankują oczywiście na tej samej stacji, na której spotkali się po raz pierwszy.

A wszystko zaczęło się od niesfornego węża...

piątek, 12 czerwca 2015

Ojciec też człowiek

Nareszcie namiastka lata. Spoglądam w błękitne niebo, gdzie uśmiecha się do mnie słońce. Jeszcze nie wierzę. Bo może to tylko cisza przed burzą. Promienie zataczają coraz szerszy krąg i rozświetlają nowy dzień. Szybko pakuję torbę, koniecznie krem z filtrem, leżak i pędzę na plażę spragniona ciepełka jak sucha ziemia dżdżu.


Wyciągam się beztrosko na mięciutkim piasku, wystawiam lico, zamykam oczy i oddaję rozmyślaniom. Lubię ten stan pomiędzy jawą a snem, kiedy delikatny szum morza wycisza myśli i wprowadza mnie w lekki stan odrętwienia. Trwaj chwilo. Czuję jak spokój ogarnia moje ciało i duszę.
I nagle jak grom z jasnego nieba zwala się na mnie jazgot, coraz głośniejszy, wręcz zapalczywy boleśnie wwiercający się w moje jestestwo, zakłócający mój mir. Próbuję odsunąć od siebie negatywne emocje, odizolować od otoczenia i zatopić się w moim małym świecie.
Głos jest coraz bliżej mnie. Zrezygnowana podnoszę głowę i patrzę na młodego mężczyznę, który miota się i wylewa całą swoją złość przez telefon. Wściekłość, frustracja, nienawiść, bezradność, uczucia przenikają się jak pioruny z błyskawicami. Używa ostrych słów, wyrzuca kalumnie niczym karabin maszynowy.

Staję się mimowolnym świadkiem intymnej i bolesnej spowiedzi. Już za chwilę wiem, że to ojciec, któremu była żona utrudnia kontakty z kilkuletnim synem. Smutna historia jedna z wielu. Słucham z zaciekawieniem. Plażowicz z sąsiedztwa opowiada koledze koleje swojego małżeństwa, które rozpadło się z powodu zdrady żony z jego najlepszym kumplem. Zapadł wyrok z orzeczeniem winy kobiety. Teraz ona mści się na byłym mężu i nie pozwala na kontakty z synkiem. Nie odbiera telefonów, oszukuje. Nie puszcza chłopca na umówione spotkania. Słyszę, że nie widział syna od ponad pół roku. Jest bardzo wzburzony. Przyjechał specjalnie nad morze, aby spędzić tydzień z maluchem. Tak się cieszył na ten wyjazd. Była żona kolejny raz go oszukała. Rano zadzwoniła z informacją, że zmieniła plany i zostają w domu. Bo podobno chłopiec chory. On wie, że to kolejny wybieg, kolejne oszustwo.

Współczuję i rozumiem bezsilność i złość, bo nie ma nic gorszego niż wykorzystywanie dzieci do rozgrywek między dorosłymi.

Przypomniałam sobie historie z własnego podwórka. Niestety, także bez happy endu, gdzie wykształceni i inteligentni ludzie stworzyli sobie piekło na ziemi wciągając w nie dzieci.
Mój znajomy nie widział córki od pięciu lat. Żona kuta na cztery nogi prawniczka wiedziała, jak poprowadzić sprawę, aby puścić męża w przysłowiowych skarpetkach i odseparować od dziecka. Miała to być zemsta, jak stwierdziła, za nieudane życie.
Marek wybaczył, że zabrała cały majątek, którego wspólnie się dorobili, bo jak twierdzi pieniądz rzecz nabyta. Nigdy jednak nie wybaczy jej odseparowania go od dziecka, do czego swoją dłoń przyłożyła także teściowa. W sądzie próbowała z niego zrobić degenerata i pijaka. Zarzucała, że ma zły wpływ na córkę. Przyprowadziła fałszywych świadków. Koledzy po fachu pomogli. Wygrała w sądzie stawiając na szalę dobro córki. Przeszedł gehennę i musiał udowadniać, że jest dobrym ojcem. Walczył z nienawiścią byłej żony, która zrobiła z niego potwora. Był na przegranej pozycji. Ograniczono mu prawa rodzicielskie. Długą batalię sądową przypłacił załamaniem nerwowym. Długo podnosił się z upadku. Chodził na terapię. Nie poddawał się, słał odwołania. Dwa krótkie spotkania w miesiącu z dzieckiem w obecności matki, rozdzierały mu serce i wywoływały histerię córki, która nie rozumiała, dlaczego nie może zostać z tatą. Aż pewnego dnia życzliwy znajomy byłej żony poinformował go, że wyjechała z córką za granicę. Od tego momentu nie widział dziecka.

Łukasza za odejście do innej kobiety żona ukarała zakazując kontaktów z Marysią. Ola była pieklicą, nawet jej rodzice trzymali stronę zięcia. Dziwili się, że on znosi codzienne awantury i pozwala się tak poniżać. Dlatego też, gdy dowiedzieli się, że odszedł do innej, nie byli za mocno zdziwieni.
Marysia bardzo kochała ojca i głeboko przeżyła rozwód rodziców. Nie rozumiała, dlaczego nagle nie może się widywać z tatą. Dlaczego on nie może odbierać jej ze szkoły?. Mama nie chciała na ten temat rozmawiać. Nienawiść zabiła w niej zdrowe odruchy i odebrała rozum Olka wręcz karmiła się nienawiścią. Dziecko opuściło się w nauce, zaczęło się moczyć. Psycholog nakazał zmianę nastawienia matki do ojca dziecka i oczywiście częstsze z nim spotkania. Ale ona była jak głaz, który przyrósł do ziemi i którego nie można ruszyć. Wybrała najbardziej okrutną karę, zabraniając mu spotkań z Marysią. Kiedyś podczas ostrej sprzeczki z matką, stwierdziła, że córka o nim kiedyś zapomni. A Łukasz za zdradę musi zapłacić najwyższą cenę.
Wielokrotnie, gdy dziewczynka spędzała wakacje i ferie u babci, starsza pani w tajemnicy przed córką zapraszała zięcia do domu. Płakała widząc ogromną więź ojca i córki. Marysia każde rozstanie bardzo przeżywała. Wiedziała również, że nie może wspomnieć mamie o wizytach ani słowa, bo ona będzie się denerwować. Małe dziecko na które spadła tak wielka odpowiedzialność.

Olka pielęgnując w sobie przez lata nienawiść do męża, robiła wszystko, aby córka znienawidziła ojca. Nieustannie opowiadała jej, jakim to złym człowiekiem jest tata, jak ją oszukuje. Mówiła, że jej nie kocha, bo ma nową rodzinę i syna. Marysia nie wierzyła i walczyła o miłość taty. Niestety, widywała się z nim coraz rzadziej, gdyż mama nie zgadzała się na jej pobyt w nowej rodzinie. Nie pozwalała także Łukaszowi zabierać córkę na wakacje. Kłamała przy tym, że to tata jej nie chce i że nie ma dla niej czasu.
W końcu Marysia uwierzyła, że tata jej nie kocha.

Łukasz poddał się i już nie walczy. Ma jednak nadzieję, że gdy córka dorośnie, powie jej całą prawdę.

Prawda nie przywróci niestety miłości i nie odbuduje relacji, które zostały zburzone przez nieodpowiedzialną matkę.