Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

wtorek, 27 maja 2014

Plażowy lans



LATO SŁOŃCE PLAŻA
Długo oczekiwana przyjemność.
Lato to prawdziwe wyzwanie dla naszego kobiecego ciała i naszej psychiki. To niewyobrażalny STRES
Jak sprostać coraz to dziwniejszym wyzwaniom estetycznym, kosmetycznym, modowym?! Jak być
TRENDY

Już kilka miesięcy przed sezonem z każdej strony jak ciężkiego kalibru artyleria atakują nas reklamy nawołujące do pozbycia się nadmiernych kilogramów. Pięć, dziesięć, piętnaście mniej -to jak pstryknięcie palcem. Kilka tygodni i po bólu. Z ekranu telewizora pręży się młode jędrne ciało udające 40-, 50-latkę, dodatkowo jeszcze poddane obróbce fotoshopa. :)
W radiu relaksującą audycję przerywa piskliwy głos z reklamy. Koleżanka namawia koleżankę na opalanie. Nici z plażowania!
Na drodze niczym buldożer stanęła NADWAGA. Ona stała się naszą obsesją. Burzy szczęście rodzinne, zżera kobiecą psychikę. Odbiera radość życia.  Ale jest na to sposób. Panienki z reklamy wmawiają nam, że slimy, koktajle, kapsułki, kapsuły, batony udające normalne jedzenie  rozwiążą wszystkie problemy. Reklamowane specyfiki zdają się jedyną receptą na bolączki naszego ciała. Dwa tygodnie – zapewnia, chichocząc przy tym głupkowato opalona  na heban modelka z widoczną niedowagą i plaża twoja. :)

Złudzenie. Iluzja.
Ale ziarno niepokoju zostało już zasiane w naszych umysłach. Kult ciała staje się naszą obsesją. Nie ważne jaka jesteś, co myślisz. WAŻNE JAK WYGLĄDASZ.
Nie myślałaś o nadwadze. Zapomnij. To było wczoraj.
Dziś twoim problemem i  obsesyjnym wrogiem  są nadmierne kilogramy. Zrywasz się z fotela. Nadeszła godzina, co ja mówię, chwila prawdy. Stajesz przed lustrem i w skupieniu oglądasz swoje odbicie. Z przodu, z tyłu, z jednego boku, z drugiego i jeszcze raz. No tak, zimowe lenistwo, ciasteczka, cukiereczki , torciki, dwie minuty na ustach i na zawsze w biodrach.
Czar prysnął.
Tu fałdka, tam fałda. Umościły się wygodnie, dotąd skrywane skrzętnie pod swetrami i spodniami. Próba wciągnięcia brzucha, nic nie daje. Po prostu jest. Nasz niewielki brzuch urasta do monstrualnych rozmiarów. Staje się problemem numer jeden. Decyzja natychmiastowa. Na obiad warzywa, kolacja szklanka wody. Od jutra slim albo koktajl. :)

DIETA 

W domu piekło. Matka i żona się odchudza.  Walczy z głodem, ze swoimi słabościami, maksymalnie wk......na. Nie rusz, nie dotykaj, nie mów, omijaj szerokim łukiem bo w każdej chwili może wybuchnąć. Ale my kobiety zdolne jesteśmy do największych poświęceń, aby tylko zadowolić siebie i swoje wyobrażenie. A niech ta zołza z naprzeciwka nam zazdrości!
W końcu jest długo oczekiwany efekt. Wskazówka wagi odejmuje nam kolejne kilogramy. Gotowe na lans. O nie! To dopiero połowa drogi.

Gdy twój małżonek w słoneczną niedzielę proponuje wyjście na plażę, nieświadomie budzi demona. Nie rozumie twojej irytacji. Nie pojmuje odmowy. Im bardziej naciska, tym słyszy dosadniejsze NIE!  Twoje stalowe spojrzenie przeszywa go niczym błyskawica.
Jest zaskoczony gwałtowną reakcją. Nic nie rozumie. Chciał dobrze. Przecież to tylko wyjście na plażę. On bierze koc, leżak, spodenki, krem z filtrem i relaks. I po chwili zaleguje.
A my biedne niewolnice reklam, otumanione kremami, żelami, olejkami, maseczkami, piankami, zanim wyciągniemy swe ciało na leżaku, musimy poddać się obróbce.

A więc gruntowna depilacja – łydki, uda, pachy, bikini i gdzie się tylko da. Wnikliwy wzrok naszej kosmetyczki dostrzeże wszystko. Nawet ten drobny meszek pod nosem, który do tej pory nie przeszkadzał, urasta w jej oczach do paskudnego wąsiska, który natychmiast trzeba usunąć.:)
Twarz musi być przygotowana na przyjęcie promieni słonecznych. Oczywiście punkt numer  jeden to głęboki peeling twarzy, aby nasza skóra opalała się równomiernie. Następnie maseczka  ujędrniająca, liftingująca, nawilżająca. Jeden krem, drugi, peeling, piping i nie wiadomo co jeszcze.

Skóra naszego ciała wymaga zabiegów upiększających, a więc masujemy, rano nakładamy krem, wieczorem krem i krem na krem. I jeszcze uda i ta cholerna pomarańczowa skórka, z którą walczymy przez całe dojrzałe życie. A ta pinda z reklamy obiecywała efekt po czterech tygodniach. Wcieramy, masujemy, efektów brak. Nie poddajemy się. Bo tak trzeba.
Henna na brwi i rzęsy to absolutne minimum, którą powinniśmy witać upragnione lato. Najlepszy będzie jednak makijaż permanentny, bo niestety, lico 50-latki bez makijażu, delikatnie mówiąc, pozostawia wiele do życzenia.
Paznokcie. Równo opiłowane, pomalowane na modny kolor. Zakładamy przecież sandałki i odkrywamy kolejną część naszego ciała.
Nadchodzi chwila prawdy.
Ostatni look.
Twarz rozjaśniona uśmiechem.
GOTOWE NA LANS


piątek, 23 maja 2014

Męski punkt widzenia

-Znowu sprzątasz? - to raczej stwierdzenie niż pytanie mojej drugiej połówki. -Jakie znowu-rzucam mimochodem krzątając się w kuchni. - Przecież dopiero co sprzątałaś – odpowiada odrywając nieprzytomny wzrok od ekranu komputera. -To było tydzień temu -spoglądam w jego stronę.
Ale on już  nie słyszy.
Znam to spojrzenie.
Głęboko nieobecne.
Cienka nić porozumienia.                                                                                        
Słuchawki na uszach.
Męski świat.
I mój kobiecy pomiędzy jednym a drugim machnięciem ścierą.

-Jeżeli potrzebujesz mojej pomocy, to powiedz – pada kurtuazyjne zapewnienie. Cisza. Po czym następuje natychmiastowy powrót do poprzedniego stanu.
Mój znajomy mówi bez owijania w bawełnę: MĘŻCZYZNA JEST PROSTY JAK KONSTRUKCJA MŁOTKA. Doszukiwanie się w tym wszystkim drugiego dna nie ma najmniejszego sensu. I jest to niezaprzeczalna prawda. :)
Żyjemy w innych wymiarach czasu. Męski punkt widzenia skłania się w kierunku odsuwania o siebie spraw niewygodnych. ON wraca do domu, czytaj nasz małżonek i chce mieć po prostu święty spokój. Czyli w następującej kolejności: jedzonko, piwo, kapcie, kanapa lub wygodny fotel, komputer.
Już sama zapowiedź jakichkolwiek porządków  wprowadza zamieszanie w jego spokojne i poukładane życie. Burzy słodką idyllę.

Pytanie
-Może ci pomóc kochanie? - to maksimum inicjatywy, którą w tej chwili przejawia nasz małżonek. I jeżeli przyjmiemy zaoferowaną pomoc, nie zwracajmy uwagę na jego zaskoczony wyraz twarzy. On to wykona. Pamiętajmy jednak, że w skrytości ducha potraktuje jak niewdzięczny małżeński obowiązek. :)
Nie skupiajmy się więc nad ułomnością męskiej natury. Postarajmy się go zrozumieć. Nie będzie łatwo. Ale próbujmy....

wtorek, 20 maja 2014

Znowu dopadła ją depresja

My kobiety po pięćdziesiątce uwielbiamy depresję.
Rozkoszujemy się byciem w depresji.
Mościmy gniazdo na godne przyjęcie depresji.
Depresja nas zniewala, kopie, szturcha, bodzie.

Zawinięte w kokonie DEPRESJI. Stan permanentnej depresji stał się modny. Teraz nawet na tę okoliczność wymyślono swojską twarz depresji – DEPRECHĘ
Depresja dopada nas rano, w dzień, w nocy, o północy.

-Masz  ochotę na chwilę zapomnienia-przymilnie mruczy w ucho nasz małżonek, z nadzieją na miły wieczór. Kiedyś w takiej sytuacji atakował nas straszny ból głowy. - Mam depresję -odpowiadamy teraz zbolałym głosem.  On już wie. Z depresją nie wygra. Depresji nie oswoi. Może... przeczeka.

Depresja jest tą drugą, z którą musi walczyć o tę pierwszą.

Interesującą lekturę przerywa ostry dźwięk telefonu. Po kilku słowach już wiem. Magdę  zaatakowała depresja związana z przesileniem wiosennym. Przesilenie wiosenne może mieć właśnie skutek uboczny w postaci deprechy. Słowa lecą z prędkością wodospadu. Magda chce jak najszybciej wyrzucić z siebie wszystko, a ja robię za muszlę klozetową.
Ewka też w szponach depresji, bo jej 30-leni syn postanowił wylecieć z domowego gniazdka i założyć rodzinę. Ewa nie będzie miała więc komu gotować, prać i prasować koszul.
I Lońka też w depresji. Ją akurat rozumiem. Ślubny z dnia na dzień postanowił zamienić ją na nowszy model. Kogo teraz zapyta: -Kochanie może kawusi, osłodzić? Zupa nie za zimna, nie za ciepła? Nie jest tobie za zimno... za gorąco?
Marta z kolei lubi się obnosić ze swoją depresją.
 Uważa, że jest to coś, co wyróżnia ją spośród innych i daje fory. Pielęgnuje tę swoją depresję, nadaje jej ludzką twarz, oswaja. Według Marty życie bez depresji jest nic nie warte. Uruchamia ją błyskawicznie, jak kierowca rajdowy swój samochód. Mąż Marty zakochany w niej nieprzytomnie od kilkudziesięciu lat, zabrał ja niedawno na egzotyczne wakacje. Ona cała w skowronkach, przeszczęśliwa. Wspaniały apartament, widok na ocean. I nagle zaszło słońce. I już puka DEPRESJA.

Moja nastoletnia córka ostatnio także zaczęła szukać pomocy w depresji. Ma ''alergię”  na sprzątanie. Gdy ostatnio kazałam jej zrobić porządek, usłyszałam, że dopadła ją depresja.
Oby tylko nie rosło nam nowe pokolenie ogarnięte depresją.

poniedziałek, 19 maja 2014

Życie zaczyna się po 50-ce

Ze zdziwieniem patrzyłam, jak moja znajoma tuż po pięćdziesiątce odcina kupony dzielące ją od wcześniejszej emerytury. -Jeszcze trzy, jeszcze dwa i kilka miesięcy – wdychała wiecznie zmęczona. -Już za chwilę zacznie się moje prawdziwe życie. Ot, styrana życiem młoda prawie emerytka, której najważniejszym celem w życiu było wieczne narzekanie i EMERYTURA.

Alicję poznałam na kursie. Dokształcałyśmy się, my panie w wieku 50 lat. Byłyśmy najstarsze w grupie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie nadspodziewana energia życiowa Alicji. Mogłaby nią obdzielić tabun młodych wilków. Ona nie znała słowa niemożliwe.

 -Jest tylko trudno wykonalne – ripostowała, gdy ktoś zaczął poddawać wszystko w wątpliwość. Alicja poczuła wiatr w żagle na kilka lat przed półwieczem. Zazdrościłam jej determinacji, określonego celu. Bezrobocie nie zwaliło jej z nóg, dało przysłowiowego kopa. Była jak samotny okręt na wzburzonym ocenianie, który pomimo przeciwności losu, szczęśliwie dobija do brzegu. Łamała wszelkie stereotypy, kolokwialnie mówiąc jej chciało się chcieć.

Rozpoczęła studia licencjackie o profilu medycznym. Nie było łatwo. Ile razy buczała w słuchawkę, że nie ma siły, że nie da rady. Ale to było na chwilę. Szła jak taran. Obroniła licencjat z bardzo dobrym wynikiem. Zdopingowała swojego męża.
Gdy zapisała się na studia magisterskie, jej mąż pisał maturę. Kolejne dwa lata nauki, nieprzespane noce, stres. I pewnego dnia obudziła się jako pani magister. Ale to nie był koniec jej edukacji. Znalazła kolejną niszę i ukończyła studia podyplomowe, potem jeszcze jakieś kursy. Wiktor poszedł za ciosem i rozpoczął licencjat.

Dwoje wspaniałych ludzi podążających własną drogą. Po studiach Alicja przebierała w ofertach pracy. Jej wiek -54 lata- nie był żadną przeszkodą.
Teraz tylko martwi się, że ma za mało czasu dla siebie...

Bohaterki drugiego planu

W mojej bibliotece kilka razy w roku odbywają się spotkania z ludźmi teatru, filmu,znanymi  dziennikarzami. Okazją do spotkań jest napisana przez nich książka. Zawsze jest to oczywiście przyjemność obcowania z osobami, które mają coś interesującego do powiedzenia.

 Ale tak naprawdę, to zachwyca mnie stałe grono słuchaczy - ,,studentek” Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Te panie z drugiego planu po 60-, 70- i 80-ce są dla mnie głównymi bohaterkami. :) One  tworzą  klimat, dają dobrą energię  Eleganckie, zadbane, młode duchem i pomysłów na życie,  Twarze obleczone gęstą siateczką zmarszczek, ale pogodne i pełne ciepła. Pogodzone z przemijaniem, ale codziennie wykonujące krok do przodu.

Zawsze przychodzę dużo wcześniej przed spotkaniem, siadam bliziutko i próbuję wtopić się w klimat i uszczknąć jak najwięcej z ich mądrości. Mają wiele talentów, rozwijają swoje pasje. Z podziwem patrzę na przepięknie wykonane pisanki, haftowane serwetki, malowane obrazy. Czasem popełnią jakiś wiersz. Wspólnie jeżdżą do kina, teatru, na wycieczki, Dzielą swe smutki i radości. Zawsze blisko, zawsze obok siebie. Tworzą zwarty, silny krąg. :)

Są bardzo aktywne fizyczne.  Słyszę jak umawiają się na poranną marszrutę z ,,kijkami'' czy niedzielne wypady za miasto. Myliłby się ktoś, gdyby stwierdził, że przychodzą tylko dla siebie i są biernymi uczestniczkami. Zawsze świetnie  przygotowane do spotkania, już po lekturze książki, z wieloma pytaniami i chęcią do dyskusji. Dla nich życie się nie kończy, dla nich życie trwa.

A każdy kolejny dzień to nowe wyzwanie. Bo przecież jest jeszcze tylko do zrobienia.

Jak nie wstać lewą nogą?

Leje.

Gęste krople deszczu z głuchym łoskotem spadają na szybę. Miarowe dudnienie majowego deszczu przerywa natarczywy dzwonek telefonu. Pora wstawać.

 Liczę do pięciu, jeszcze raz i jeszcze. Ciężkie powieki niczym opad za oknem nie dają się okiełznać. Wraca mi spojrzenie. Szaruga, beznadzieja... Uciekam od posępnych myśli, aby nie wstać lewą nogą. Zamykam oczy i przywołuję obrazy, kadr po kadrze jak w moim ulubionym filmie.
Nabierają intensywności kolorów, rozgrzewają. Pomrukuję z zadowolenia, czuję dobrze znajomy dreszczyk wyzwań.

Jeszcze kilka rozluźniających oddechów i słowa, które powtarzam każdego ranka. Śpiewnym i pełnym głosem: wstawaj kochanie, dzisiaj przeżyjesz kolejny piękny dzień. Dla jednych być może banał, dla mnie słowa niczym mantra. Zgodnie z zasadą, że następny dzień jest lepszy od poprzedniego.

Każdą moją rozterkę i jakiekolwiek zwątpienie natychmiast obłaskawiam. Nie daję im szansy, aby rozpanoszyły się w moim ciele. Ja jestem panią sytuacji i ja rozdaję karty. To, że czasem przegrywam.. .cóż, takie jest życie.
Zbieram się i idę do przodu, nie oglądając za siebie. Spoglądam w okno. Deszcz ustał.. Zza chmury wyłania się słońce. Szybko przewracam się na prawy bok i wstaję prawą nogą...

Historia pewnej znajomości

Od rana wszystko szło nie tak.

 Emocje buzowały jak bąbelki w szampanie. Atmosfera gęstniała i   spowijała zdrowy rozsadek. Podwójna melisa wyciszyła tylko na chwilę. Sprzeczka z córką o byle pierdołę, w ulubionych rajtuzach niewielka dziura urosła do monstrualnych rozmiarów. Ale prawdziwe piekło rozpętało się, gdy w łazience pękła rura. Na szczęście znajomy hydraulik – o wyjątkowej uczciwości – rozprawił się w kataklizmem w przysłowiowe pięć minut.

 Poczułam, że natychmiast muszę opuścić cztery ściany i odreagować. Nic mnie tak nie relaksuje, jak kino. Akurat grali “Nietykalnych”. Spojrzałam na zegarek, do seansu jeszcze pół godziny. Zdążę. Wpadłam do kina tuż przed osiemnastą. :)
 -Tylko trzy osoby chętne – lakonicznie rzuciła bileterka. -Seans odwołany.
-Jak to odwołany – burzyłam się. Z granitowych chmur tryskała fontanna. Nie mam parasolki, jestem w trampkach. Szaro, nijako. Krótko mówiąc, beznadzieja. Rozglądam się bezradnie i mój wzrok przykuwają pomarańczowe martensy. Podnoszę oczy i widzę sympatyczną twarz. Przede mną stoi kobieta w średnim wieku.
 -Jakie ma pani śliczne buty – mówię zachwycona.
 -Dziękuję, miło z pani strony – pada odpowiedź. Zaczynamy rozmowę i wychodzimy razem. - A może wypijemy herbatę – proponuję. - Za rogiem jest sympatyczna herbaciarnia. :)
-Czemu nie-   wyraża swoją aprobatę.
Za chwilę siedzimy przy stoliku przy cynamonowym napoju i rozmawiamy jak  dobre znajome. Ewa jest na wczasach, przyjechała z Ameryki, gdzie mieszka od lat. Każdego roku  odwiedza ten nadmorski kurort, aby odpocząć. Czas płynie, a my gadamy i gadamy. Umawiamy się na następny dzień i  następny. Po tygodniu wyjeżdża. Na pożegnanie obdarowuje mnie ulubioną książką z pięknymi podziękowaniami za rozmowy przy herbacie. Wymieniamy się adresem skypa.  Uwielbiamy ten nasze wieczorne pogaduszki, które łączą Amerykę z Polską. W następnym roku Ewa melduje się nad morzem. Rok później jest już gościem w moim domu i przyjacielem rodziny.

Święta Bożego Narodzenia spędzam w Bostonie, nasi mężowie mają wspólną pasję – motory. Nam także tematów nie brakuje. W wakacje odwiedza nas  syn Ewy z żoną. Moja córka Hania składa rewizytę. Tysiące pokonanych kilometrów jeszcze bardziej nas zbliżyły. Ile jeszcze przed nami A wszystko zaczęło się od pomarańczowych martensów i cynamonowej herbaty. :)

Boże, daj faceta na chwilę.

Jak wyglądają babskie spotkania, każda z nas wie.
Różnią się tylko rodzajem i ilością wypitego alkoholu, dodatkami w postaci sałatek, opowieściami przygotowanymi na tę okoliczność i intensywnością ich przeżywania.
Od  lat spotykamy się w niezmienionym gronie, my kobiety z przeszłością, którym życie – często na własne życzenie – dało w kość.
Boże! - jaka ja byłam głupia, aby nie powtarzać w kółko ten wyświechtany banał, Anka o wyjątkowych zdolnościach plastycznych, namalowała go na dużej kartce papieru i powiesiła na ścianie. A zatem nie strzępimy niepotrzebnie języka, tylko patrzymy wymownie na Boże....

Radosny nastrój zakłóca Maryla. Pojawia się cała w łzach i pretensjach.
 - Chcę męża, chcę wyjść za mąż – buczy permanentna 50-letnia panienka. Beztroską atmosferę szlag trafia. Bo Marynia jest jak najbardziej serio, a rozmowa z nią – posłużę się tu nomenklaturą rolniczą - to orka na ugorze. -Tego pola jeszcze nam się nie udało przekopać – myślę jędzowato. -Po co tobie mąż -  rzuca retorycznie Wanda, dwukrotna rozwódka.

 -Jeśli facet, to na chwilę – wyśpiewuje swoją arię Aśka. - Żeby był tylko od czasu do czasu.   Pojawia się i znika. Zobacz, jaka jestem radosna, kiedy pogoniłam mojego fajtłapę. W końcu stanowię sama o sobie.
A ja, a ja -przepycha się słownie Danka -marnowałam życie przy nieobliczalnym zazdrośniku. Już myślałam, że nie wyślizgnę  się z tej klatki. A ty chcesz męża!!??
 -Tak, właśnie chcę męża - pociąga duży łyk wina singielka, ale nie z wyboru. - Chcę męża, chcę białej sukni. Wy to już miałyście Ja też chcę s p r ó b o w a  ć.

 -Czyli, że co – myślę sobie -teraz zajmiemy się poszukiwaniami męża na próbę. A znając wymagania Maryni, nie zmieścimy się w następnej dziesięciolatce.

50-ka to nie wyrok. Jak oswoić 50-kę?

Pięćdziesiąt, po pięćdziesiątce, pięćdziesiątkę, z pięćdziesiątką

– odmieniałam tę zaklętą liczbę przez przypadki. Obce słowo, które siłą woli wypychałam z mojej świadomości.
 Stan trwa, burzy mój spokój.
Nie sprawia mi przyjemności bycie kobietą w średnim wieku.
Wiem, wiem – trzeba starzeć się z godnością.
 Anka moja przyjaciółka, gdy po raz kolejny z uporem wracam do dręczących mnie pytań związanych z przemijaniem, puka się w czoło i powtarza jak mantrę: żyj tak jakby wszystko co  najlepsze było jeszcze przed tobą.
 Pięćdziesiątka zbliża się nieubłaganie. Próbuję zignorować datę urodzin przypadającą na początek wiosny. Wszystko budzi się do życia, a ja trwam w oczekiwaniu. Na kilka tygodni przed magiczną datą, dopada mnie stan zwątpienia. Odliczam.. Jak to będzie za dzień, miesiąc, rok...

-Wariatka -kwituje Anka, która cztery lata temu hucznie i z przytupem świętowała półwiecze na tym łez padole. - Zobacz jak rozkwita kobieta po pięćdziesiątce - pokazuje to i owo, rzucając przy tym szelmowski uśmiech. Najważniejszy jest stan ducha, a nie metryka.

I w końcu pewnego dnia budzę się jako kobieta pięćdziesięcioletnia.

Nic się nie zmieniło. Nic nie pękło. Wstaję, ubieram się. Robię staranny makijaż, jeszcze tylko ostatnie pociągnięcie ust pomadką. Z lustra spogląda na mnie miła twarz, w oczach intensywność światła, wciąż ta sama ciekawość. Wpatruję się w swoje odbicie z uwagą.
Czy ja naprawdę mam 50 lat?