Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

wtorek, 19 stycznia 2016

Dlaczego kobiety kłamią

Monika zaprosiła nas do siebie. Było to spotkanie co najmniej dziwne, gdyż wizyty u niej można by policzyć na jednej ręce. I to nie dlatego, że nie lubiła odwiedzin koleżanek. Wręcz odwrotnie. Jako osoba bardzo towarzyska lubiła bywać i lubiła gościć u siebie. Na przeszkodzie stał jej gburowaty małżonek nie znoszący obcych w domu.


Jeszcze na początku małżeństwa Monika próbowała z nim walczyć. Zwłaszcza, że przed ślubem był bardzo rozrywkowy. Lubił bywać. Lubił towarzystwo. Aż tu nagle z dnia na dzień wyszło szydło z worka. Szybko okazało się, że okazał się oszustem matrymonialnym. Tak oceniła go Monia. Bo żeby tak od razu pokazać swe prawdziwe oblicze. Nic nie zostało z miłego, spontanicznego chłopaka. Na jego miejscu pojawił się zgorzkniały ponurak. Na dodatek jeszcze pełen złośliwości.

Monika skrzyknęła nas szybciutko, gdyż mężulek udał się na dwudniową delegację. Dzieci sprzedała do ukochanych dziadków.
Chata wolna. Stawiłyśmy się ochoczo wiedząc, iż szykuje nam się miły wieczór. Tym bardziej, że nie wiadomo, kiedy taka następna okazja się trafi. Trzeba korzystać.

Widok trochę nas zdziwił. 
Kanapa, fotele, krzesła, a nawet stół były okupowane przez ciuchy. Całą furę ciuchów. Spodnie, bluzki, sukienki i inne fatałaszki. Od razu rzuciłyśmy się jak sępice do oglądania. Wyrywałyśmy je sobie z rąk. I zaraz zabrałyśmy się za przymierzanie. W stercie ciuchów wypatrzyłam moją wymarzoną kieckę. Wyciągnęłam ją z bałaganu i z zazdrości nie mogłam powiedzieć ani słowa. Spojrzałam z wyrzutem na Monikę. Elektryzowałam ją wzrokiem. Ciskałam gromy. Pałałam ogniem. Zajęta rozmową nie zauważyła mojego wzroku bazyliszka.
Polowałam na nią przed świętami. Jednak cena wydawała mi się zbyt wygórowana. Czekałam na przeceny. Zaraz po nowym roku wybrałam się na wyprzedaże z nadzieją kupna sukienki. Niestety nie było po niej śladu. Ktoś mnie ubiegł. Nie wiedziałam tylko, że to moja koleżanka.

-Co na to Jarek? Co powiedział na te zakupy?- zapytałam z zainteresowaniem.
-Żartujesz – nie było to pytanie, raczej mocne stwierdzenie. I puknęła się wymownie w czoło. -Ten sknerus dostałby zawału. Uważa, że ciuchów mam za dużo i powinniśmy oszczędzać. Choć na swój samochód pieniędzy nie żałuje.
Monika swoje zdobycze trzymała u mamy. Teraz, gdy wyjechał, przyniosła ciuchy do domu.
-Schowam do szały i tak się nie zorientuje. On nie ma do tego głowy. Na modzie się nie zna. Siedzi w tych swoich komputerach. Gdy pyta mnie, czy to nowe, okłamuję go i wciskam kit, że mam to od dawna. I mam święty spokój.

Wanda odwróciła się od lustra, gdzie podziwiała swoją smukłą sylwetkę wystrojoną w ciuchy Moniki robiąc przy tym głupie miny.
-Wiecie, ja to robię już od dawna. Udaję, że nie ma sprawy. To takie małe nieszkodliwe kłamstewka - stwierdziła. Czasem im mniej się wie, tym lepiej. A i w domu mam święty spokój.

I w ten oto sposób narodził nam się nowy temat do rozmowy. Zaspokoiłyśmy swoją ciuchową ciekawość trochę zazdroszcząc Monice upolowanych okazji.
Spojrzałyśmy na siebie wymownie i wybuchnęłyśmy śmiechem.
Tylko Jolka patrzyła na nas podejrzliwie i postanowiła wziąć w obronę nasze połówki.
-W małżeństwie powinna być szczerość – powiedziała bardzo poważnie. Ja swojego Wojtka nie oszukuję.

Nie przyjęłyśmy wyciągniętej rękawicy i zignorowałyśmy jej słowa. Każda z nas wiedziała swoje. Siadłyśmy przy stole racząc się przyniesionymi trunkami. Monika wyjęła z barku kolejną butelkę. Po co chodzić dwa razy. Zapowiadała się niezła dyskusja. Temat wspomagany procentami mógł doprowadzić do zaskakujących wniosków.
-Gdzieś kiedyś wyczytałam, że kłamstwo mamy zapisane w genach – przytoczyłam cytat. -Kłamią zarówno kobiety jak i mężczyźni. Z tym, że my to robimy częściej – kontynuowałam.
Dziewczyny przytaknęły ochoczo głowami i posłały wymowny uśmiech. Zapewne każda z nich zobaczyła oczami wyobraźni swoje kłamstwa. Póki co usta zasznurowały na supełek. Ale tylko na chwilę. I już rozwiązały się języki.
Oczywiście, nie mogło być inaczej. Od razu weszłyśmy na temat seksu, który karmi się największą ilością kłamstw.
Monika miała w tej materii dużo do powiedzenia. Lubiła zaglądać na babskie strony i teraz dzieliła się z nami wiedzą.
-Wiecie, że ponad 40 procent kobiet udaje orgazm – zdradzała szczegóły. -Ponad 50 procent wykręca się od seksu przysłowiowym bólem głowy.
W tym momencie pomyślałam sobie, ile razy w moim małżeństwie przechodziłam ból głowy dosłownie rozwalający mi czaszkę. Z tymi orgazmami też różnie bywało.
Na to dictum Edytę parsknęła śmiechem. Nie mogła przestać. Dostała od Moniki potężnego kuksańca, przy okazji rozlewając czerwone wino na biały obrus. I tak nie pomogło.
-Właśnie wczoraj posłużyłam się tym drobnym kłamstewkiem – wyznała. - I to nie pierwszy i ostatni raz.
Wszystkie jak jedna miałyśmy za uszami. No cóż. Takie jest życie.

Edyta przytoczyła jeszcze inne sytuacje, w których posługujemy się zmyśloną prawdą.
Chodzi oczywiście o naszych małżonków.
Chcą być macho, chcą być twardzi, silni i nieustępliwi. I my ich utwierdzamy w tym przekonaniu, że tacy właśnie są. Niech usłyszą to, co chcą usłyszeć. Każdy z nich chce być silnym tygrysem, a nie kogucikiem. Tak naprawdę do dobrze wiemy jacy oni są. A prawda mogłaby być okrutna i bolesna.
Dobrze przecież mieć w domu takiego macho, choć jest on tylko wymyślony, tak jak mój udawany ból głowy.

Do późnej nocy plotkowałyśmy jeszcze na tematy damsko – męskie. Już bez zagłębiania się w szczegóły. Alkoholu ubywało, tematów przybywało.




poniedziałek, 4 stycznia 2016

Przetańczyć całą noc

Ten Sylwester zaplanowałam kilka miesięcy wcześniej. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Grube swetry i spodnie czekały w szafie. W szafce połyskiwały wyścielone kożuchem buty. Tym razem balowa suknia była dodatkiem. W górach wynajęta chata.


Już na początku grudnia zaczęły ogarniać nas pogodowe wątpliwości. Ignorowałam niepokojące informacje. Zaklinałam deszcz. Cały czas karmiłam się nadzieją, że co jak co, ale w górach śniegu nie zabraknie. I wyobrażałam sobie tę moją sannę z pochodniami i grzańcem, przykryta ciepłym kożuchem. Już widziałam oczami wyobraźni woźnicę poganiającego konia. Słyszałam stukot końskich kopyt. I skrzypiący śnieg pod naporem ciężaru sań.
Taki był mój wymarzony śnieżny Sylwester. Drzewa przykryte puszystą pierzynką. Delikatne płatki śniegu zwilżające twarz. Rozgwieżdżone niebo i księżyc rzucający poświatę na górskie przełęcze. Po sannie górskimi szlakami, pełnymi zakrętów, wąskich dróg i pagórków czekać nas miała zabawa w góralskiej chacie przy góralskiej kapeli.

Tuż przed świętami przestaliśmy się łudzić. Nasze plany topniały w tempie porównywalnym do topniejących resztek cennego śniegu na górskich stokach.
Szybko trzeba było zmienić plany. Z łezką w oku, ciężko wzdychając upchnęłam głęboko w szafie gruby sweter i spodnie. I zaczęłam dumać. Tuż po świętach zebrałyśmy się z dziewczynami w moim domu, aby przedyskutować problem. Drugie połówki zostały w domach, gdyż wiadomo było, że zaakceptują każdą naszą propozycję. Choć oni także cieszyli się na ten górski wypad.
Do głowy nie przychodził nam żaden pomysł. Od razu na początku odrzuciłyśmy domówkę. Bal także odpadał. Ostatnio zraziłam się to tej formy zabawy. Zawsze było coś nie tak. A to kiepski zespół, marne jedzenie, za duży ścisk. Co to za zabawa, gdy na swoich plecach czujesz oddech nieznajomego i nie masz gdzie postawić stopy.

Siedziałyśmy więc przy stole ze skwaszonymi minami. Nawet wino nam nie smakowało. Słychać było jak nam tryby pracują. Powolne skrzypienie nienaoliwionych zębatek. Jedna na drugą spoglądała z nadzieją, że stanie się cud i ktoś z góry odwali za nas robotę. Milczenie przedłużało się w nieskończoność.
Nieoczekiwanie Magda uśmiechnęła się promiennie. Znałyśmy tę minę zwiastującą zwycięstwo. Wlepiłyśmy w nią gały próbując wyczytać cokolwiek z jej twarzy. Nie wydała z siebie ani jednego słowa. Trzymała nas złośliwie w napięciu przedłużając do granic możliwości kującą w uszy ciszę.
W końcu zlitowała się nad biednymi owieczkami.
-Mam koleżankę, której mąż jest leśniczym – zdradzała powoli szczegóły. - Mieszkają daleko od miasta w głuszy. Wśród lasów i zwierząt. Tylko oni i natura. Mają dużą leśniczówkę. Zadzwonić do niej? - zadała retoryczne pytanie.
-Bierz słuchawkę do ręki. Natychmiast – krzyknęłyśmy gremialnie.
Magda z komórką w ręce przeszła do drugiego pokoju. Długo konferowała. Czekałyśmy w napięciu na odpowiedź. Propozycja była kusząca. Tylko czy gospodarze nie mają innych planów.
Magda przydreptała z radosną nowiną. Leśniczanka zgadza się przyjąć naszą ośmioosobową grupę. Tak się szczęśliwie złożyło, że Sylwestra organizują właśnie u siebie. Z nami będzie równa trzydziestka.
-To już większa impreza – pomyślałam.

Ewa leśniczanka miała się odezwać następnego dnia, aby poinformować nas, co mamy przygotować. Obowiązywały balowe kreacje. Nowy Rok miał być witany przy ognisku, przy blasku żarzących iskier. Przewidziano pieczone kiełbaski. A zatem mój gruby sweter i spodnie przydadzą się jeszcze.
Nasi małżonkowie bardzo się ucieszyli. Następnego dnia udali się na alkoholowe zakupy.
Ewa przesłała meilem listę dań do przygotowania z informacją, że oczekuje nas o dziewiętnastej. Rozdzieliłyśmy między siebie zakupy. Ja wzięłam się za mięsiwa. Magdzie przypadły oczywiście ryby, w przyrządzaniu których była mistrzynią.

W tym roku wyjątkowo postanowiłam nie kupować sobie kreacji sylwestrowej. W końcu żadna ze mnie celebrytka i świat się nie zawali, gdy wystąpię w tej samej sukience.
W czwartkowe popołudnie w wyśmienitych nastrojach wyruszyliśmy na sylwestrowy bal. Mieliśmy do pokonania ponad 150 kilometrów.
Dobrze, że w samochodzie była nawigacja, bo inaczej trudno byłoby w tej leśnej głuszy znaleźć leśniczówkę. Po zjeździe z głównej drogi skręciliśmy wąską dróżką w gęstym lesie. Po kilkunastu kilometrach droga rozjaśniła się udekorowaną świecidełkami bramą. Wjechaliśmy na podwórko. Wszystkie okna były rozświetlone. W progu przywitała nas głośna muzyka. Towarzystwo bawiło się w najlepsze.

Ewa zaprowadziła nas do dużej kuchni, gdzie rozstawiłyśmy wiktuały. Tam gospodyni zorganizowała bufet. Panowie wyciągnęli butelki i poustawiali w pokoju na stoliku. Szybka prezentacja. I tak za chwilę nie pamiętałam żadnego imienia.
Tuż po jedenastej męska część zajęła się przygotowaniem ogniska. A my zmianą kreacji. Niespodziewanie ścisnął siarczysty mróz. Założyłam drugą parę skarpet i otuliłam grubym wełnianym szalem. Jeszcze tylko rękawiczki i kaptur na głowę. Przy ognisku strzelały korki od szampana. Za chwilę już jadłyśmy gorące kiełbaski, które parzyły usta. Tańce, wyginańce, a nawet hołubce aby nie zamarznąć.

Dobrze po północy Ewa zaproponowała powrót do domu. Szybko pobiegliśmy do leśniczówki. Ręce miałam zmarznięte, a palce u stóp pomimo dodatkowej pary skarpet zesztywniały.
Gorąca herbata, akohol i ognista samba rozgrzały nas w szybkim tempie.
Leśniczówka była duża. Zmęczeni zabawą mogli zaszyć się w ciemny kąt i odpocząć, aby potem dołączyć do wirujących.

Dopiero po szóstej najbardziej wytrwali tancerze kładli się spać. Miejsca było dosyć. Nikt nie spieszył się z powrotem do domu. Dobrze po ósmej do kuchni zaczęli schodzić się pierwsi goście otuleni jeszcze snem. Wyciszeni, spowolnieni, przygaszeni. Energetycznie opustoszali. W południe leśniczy zaproponował nam trzeźwiący spacer po lesie. Trzaskający mróz szybko mnie obudził i dotlenił. Czułam się rześka i wypoczęta. Choć przytupywałam zmarzniętymi nogami.

Do domu wróciliśmy przed północą. Zadowoleni, wytańczeni i naładowani pozytywną energią.

Mogę powiedzieć, że był to jeden z moich najlepszych Sylwestrów.