Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

niedziela, 30 listopada 2014

Gołe biusty górą

Patrzenie na kobiece piersi wydłuża życie, taki slogan reklamowy funkcjonował w latach dziewięćdziesiątych. Jeżeli potraktujemy hasło dosłownie i odniesiemy do czasów współczesnych, to mężczyźni będą żyli wiecznie. Nie wiem tylko, czy fakt ten ich ucieszy, czy raczej zasmuci.


Gołe biusty to temat numer jeden dzisiejszych mediów. Świat kręci się wokół cycków. Wszyscy się na nich znają i chętnie o tym rozprawiają.
Patrzę na biustowe szaleństwo z przymrużeniem oka, podobnie jak na ogłupiające reklamy cudownych kremów które z mocą skalpela w błyskawicznym tempie odmładzają naszą twarz o dziesięć, a nawet dwadzieścia lat.
No cóż,pomarzyć zawsze można, ale na pewno nie dam się wciągnąć w spiralę szaleństwa.

Ostatnio bezpośrednio na adres mojej internetowej poczty przyszedł meil, który mnie wyprowadził z równowagi.
Powoli oswajam się z propozycją pożyczek, okazji wyprzedażowych, wyjazdowych, upiększających. Drażni mnie jednak forma, z jaką zwracają się do mnie firmy i osoby prywatne. Aby zdobyć moje zaufanie piszą do mnie po imieniu, czasem dodając pani. To znaczy, że zostały przełamane wszelkie lody i od tej pory jestem już ich dobrą znajomą. Odczytuję tę ich nachalność jako próbę naruszenia mojej prywatności, ale walka z nimi to jak walka z wiatrakami.

Ostatni meil, o którym wspomniałam, wprawił mnie w zdumienie, gdyż dotyczył mojej własności cielesnej pod nazwą piersi. Otóż jakiś, pożal się doktor, zwracając się do mnie jak do koleżanki, po imieniu, oferował mi zabieg powiększenia piersi z rozłożeniem płatności na raty.
Ludzki pan chce mi pomóc - choć ja akurat absolutnie takiej pomocy nie potrzebuję - spełnić marzenie, ale nie moje - o cyckach w rozmiarze, każda tu sobie może dopisać jaki chce. Poczułam się w tym momencie jak przedmiot, który ktoś chce modelować udając przy tym, że  rozwiąże mój finansowy problem.

Moje piersi zawsze mi się podobały, choć nie spełniają norm obowiązujących w dzisiejszych czasach. Nie są ani za małe, ani za duże, dla mnie w sam raz. Mój małżonek również twierdzi, że biust mam owszem, owszem, choć nie są to balony, które nachalnie wyzierają z każdej strony kolorowych pisemek.

Ostatnio oglądałam program poświęcony aktualnym modowym trendom. Dziennikarze, udający że znają się na wszystkim, poruszyli temat, którego nie można ominąć- a mianowicie damskich biustów. Przysłuchiwałam się z ciekawością dywagacjom i akurat ich stwierdzenia były rzeczowe i trafne.
Świat oszalał na punkcie piersi. W kraju nad Wisłą jak zawsze stajemy na czele peletonu. Musimy być najlepsi. Prowadząca program stwierdziła, iż sprzedaż kolorowych gazet i wszelkich tabloidów wzrasta proporcjonalnie do ilości wyeksponowanych cycków, im więcej widać tym lepiej. Najlepiej sprzedają się gołe piersi, reszta może być zakryta. Zasłonięty biust to klęska na całej linii. Wszystkie celebrytki i pseudo gwiazdki prężą się więc do kamery, ściskają te swoje atrybuty kobiecości udoskonalonymi biustonoszami. Im bardziej ściśnięte i podniesione, tym lepiej. Opancerzone, muszą być oszczędne w ruchach, aby nie zdeformować z trudem ułożonych piersi. Jeden nieprzewidziany gest może spowodować, że wyskoczy ona z  krepującej materii i zacznie  żyć własnym życiem.

Sukienki są tak szyte, aby pokazać jak najwięcej, wraz z brodawką, a potem udawać, że przypadkowo się odsłoniła. W świecie celebrytek panuje moda na operacje powiększenia piersi. Jeszcze do niedawna, przyznanie się do zabiegu, było wstydliwe. Mówiono raczej o cudownych masażach, kremach, teraz powiększenie biustu należy do dobrego tonu i nobilituje. Dobrze się takim zabiegiem pochwalić.
Prowadząca dodała, że gwiazdka nie istnieje, jeżeli nie pokaże piersi. Stąd też te wielkie dekolty do pasa z różnymi wcinkami i zapinkami. Niedawno na przykład Dżoana zaprezentowała nam nowe możliwości pokazania piersi. Ostatnia ekspozycja biustu Kingi Rusin przyćmiła nawet polityczne perturbacje za miedzą. Może to i sposób na zaistnienie w tym szalonym świecie.

Moda golizny i dużych dekoltów zawładnęła również codziennością. Ulica eksponuje biust. Nie ważne, czy to pociąg, autobus, galeria handlowa. Gołe biusty górą. Na nogach kozaczki i ciepłe spodnie, ale piersi muszą być odkryte. Dekolt duży, aby odsłonić jak najwięcej. Trzeba iść na całość.

Niedawno mój znajomy, który pracuje w urzędzie, opowiadał, że jego biurowe koleżanki powariowały. Wszystkie jak jedna eksponują piersi. Gdy ostatnio jedna z nich - właścicielka dorodnego biustu -  pochyliła się nad biurkiem, gołe piersi prawie dotykały jego twarzy.
- Czułem się zażenowany i zniesmaczony – mówił. - Gdy delikatnie zwróciłem jej uwagę, żeby może nie zakładała takich bluzek i nie wciskała mi swoich piersi pod nos, nie dość że mnie ofuknęła, to jeszcze się obraziła. Na dodatek potem rozpaplała, że jestem seksista. Podobają mi się kobiece piersi i nie mam nic przeciwko, kiedy na przykład są one eksponowane w odpowiednich miejscach, na spotkaniach towarzyskich czy balach – widać było, że pobudził swoją wyobraźnię.
Jarek oznajmił, że jego koledzy także borykają się z podobnymi problemami w pracy. Ostatnio nawet męska część rozmawiała z szefem. Ale też już na wstępie zaznaczył, że nie piśnie na ten ten temat ani słowa. Z damską stroną nie zamierza w ogóle rozmawiać, aby nie zostać posądzonym o złe intencje. Choć, jak przyznał, jego także drażni ta moda.

A zatem mój kolega i inni również muszą się liczyć, że nachalnie eksponowane cycki mogą im obrzydzić życie. Ale homo sapiens zniesie wszystko, aby nie zepsuć wzajemnych relacji damsko-męskich.

Mój małżonek tak, jak każdy mężczyzna lubi popatrzeć na ładne piersi.
- Ładnie i subtelnie wyeksponowane cieszą męskie oko i podnoszą nasze libido -ocenia. - Natomiast epatowanie biustem w codziennych relacjach budzi niesmak, albowiem wszystko ma swój czas i miejsce - konkluduje.

niedziela, 23 listopada 2014

Teściowa zmarnowała mi życie

Wielka miłość. Piękny ślub. Przysięga przed ołtarzem deklarująca miłość aż po grób. Wiara w szczerość uczuć i intencji. Anielski uśmiech panny młodej, radość w oczach jej oblubieńca. A potem życie usłane różami. Sen, jawa i gdzieś pomiędzy proza życia.


Rafał i Ewa poznali się na urodzinach wspólnych znajomych. Porozmawiali, pożartowali, ale pierwsze spotkanie nie przyniosło książkowego żaru, nie rozbudziło nawet płomienia. Po kilku miesiącach wpadli na siebie w jednym z centrów handlowych. Rafał zaproponował kawę w pobliskiej kawiarni. Krótka niezobowiązująca rozmowa, bo czekały na nich obowiązki. On kurtuazyjnie poprosił o numer telefonu, Ewa nie odmówiła.
O dziewczynie przypomniał sobie pod koniec roku. Zbliżał się Sylwester, narzeczona, a właściwie już była narzeczona, wyjechała do Anglii i nie zamierzała wracać. Uczucia Rafała osiągnęły temperaturę zimową. Tamten związek uznał za zakończony.

Kolega organizował wypad noworoczny w góry. W Szczyrku miał przytulny dom. Szykowała się świetna zabawa połączona z krótkim wypoczynkiem. Znajomi tylko przyklasnęli, zażyczyli sobie koniecznie kulig z ogniskiem i grzanym winem. Emil kusił. Rafał miał ochotę, ale był sam. I wtedy przypomniał sobie o urodzinowej dziewczynie.
Nie musiał jej długo przekonywać, a odmowy obawiał się najbardziej. Ewa nie miała sylwestrowych planów. Kilka dni później mknęli całą grupą trzema samochodami wypchanymi po brzegi świątecznymi przysmakami.
Szampańska zabawa do białego rana, slalom po górach gęsto przykrytych białą pierzynką. I godzina po godzinie, dzień po dniu, kiedy rodziła się ich miłość. Do domu wracali już jako para, zakochani i szczęśliwi.

Gdy Rafał poprosił o  rękę Ewy, przyszli teściowie nie kryli rozczarowania. To był mezalians. Nie takiego zięcia sobie wymarzyli. To nie wyśniony książę, który miał zaprowadzić ich córkę do ołtarza. On kiedyś wybitny trener, ona żona znanego męża korzystająca lekką ręką z jego pieniędzy i z uroków życia. Teraz żyli skromnie, ale pociąg do blichtru i przepychu wciąż tlił się w ich umysłach.
Córeczka tatusia bywała na salonach, ale ku rozpaczy rodziców żaden z bywalców nie zapałał do niej uczuciem.
Oni wciąż wierzyli i czekali.
Rafał świetnie zarabiał, był dobrym i uczciwym człowiekiem. Wartościowy facet, ale to nie ten świat.

Wesele musiało być wystawne, na pokaz. Tak zażyczyli sobie teściowie. Za życzeniami nie szły, niestety, pieniądze. Przyszły pan młody ubrał do ślubu nie tylko swoją ukochaną, ale i rozkapryszoną świadkową -siostrę Ewy. Na wesele poszły wszystkie oszczędności Rafała, który uznał, że miłość nie ma ceny.  Był zakochany do szaleństwa, a pieniądze... rzecz nabyta.

Prawie setka gości bawiła się wyśmienicie, a teściowa i tak niezadowolona kręciła nosem.
Na początku zamieszkali wspólnie z rodzicami Rafała. Duże mieszkanie, każdy miał swoją przestrzeń. Mama Rafała, przemiła kobieta, dała synowej wolną rękę. Nie mieszała się do młodych i żyła własnym życiem. Szczęśliwy małżonek zajął się zarabianiem, aby jego ukochanej nie zabrakło ptasiego mleka. Ale Ewa już po miesiącu nie kryła irytacji. Krępowali ją teściowie, nie podobało mieszkanie. Wszystko było nie tak. Coraz częściej przebąkiwała o przeprowadzce. Rafał prosił, aby dali sobie czas, bo jego na razie nie stać na zakup nowego lokum.
Ewa całe dni spędzała u rodziców. Wracała do domu przed powrotem męża. Obiadami zajęła się mama Rafała.

Gdy dowiedział się, że zostanie ojcem, był najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Przyszła matka stała się opryskliwa. Chodziła nadąsana, cała w pretensjach. Nieustannie użalała się nad swoim losem. Mama uspokajała Rafała i tłumaczyła, że winne są hormony, a wszystko zmieni się po narodzinach dziecka.
Rafał zakochał się w córce od pierwszego wejrzenia. Ewa powoli zbierała siły po ciężkim porodzie. On z babcią Julki przejął wszystkie obowiązki. Czas mijał, a Ewa nadal tkwiła w zamkniętym świecie. Niespodziewanie  zażyczyła sobie powrotu do rodziców.
Na nic zdały się tłumaczenia. Rafał nie miał nic do powiedzenia. Zresztą nie po raz pierwszy i ostatni.
Szybką przeprowadzkę do dużego domu zorganizowali teściowie. Ewa odzyskała zdrowie, ale w uczuciach powiało chłodem. Cały czas spędzała z rodzicami, którzy nie mieli nic do roboty. Nowy zastrzyk gotówki - przecież dobrze zarabiający zięć nie odmówi – podniósł nie tylko ich standard życia, ale obudził dawne wspomnienia. Zaczęły się przyjęcia, życie ponad stan, zabawa.
Ewa zmieniła się na niekorzyść. Była pod wyraźnym wpływem matki. Burczała, wymagała, narzekała  i nie dawała nic w zamian. Rafał z przerażeniem zauważył, że jego żona zaczyna przypominać teściową.

Rano, tuż przed wyjściem do pracy, na stole czekała długa lista zakupów, bo wieczorem przychodzili goście. Po południu zmęczony zakasywał rękawy i brał się za sprzątanie,  gdyż  domownikom nie przeszkadzały kłęby kurzu i brudne łazienki. W nocy żona smacznie spała, a Rafał wstawał do płaczącej Julii. Brakowało czasu na sen. Dom tętnił życiem, a on marzył o ciszy i spokoju. Za to Ewa błyszczała, szczęśliwa jak nigdy, brylowała w towarzystwie, gdy on po cichu wycofywał się do swojego pokoju, aby złapać kilka godzin snu. Pochłonięta wielkopańskim stylem życia, zapomniała o mężu.

Rafała spotkałam jesienią. W pierwszej chwili go nie poznałam. Skurczył się w sobie, poszarzała twarz z wyraźnymi oznakami zmęczenia. Nie było w nim radości życia.
Zaszyliśmy się w kącie malutkiej kawiarenki. Rozmowa nie kleiła się. Nie chciałam pytać, on najwyraźniej nie chciał mówić.
Otwierał się powoli. Przecież facet się nie żali, radzi sobie z problemami.
-Wszystko mnie przerosło. Nie mam już siły – do głosu doszły emocje. - Nie wiem, co robić. Kocham Ewę, ale nie mogę tak żyć. Teściowie traktują mnie jak skarbonkę do zarabiania pieniędzy. Lekceważą. Moja żona zawsze trzyma ich stronę. Nawet nie chce ze mną rozmawiać. Stała się oziębła – głos mu się łamał.
Z przerażeniem patrzyłam na rozsypującego się Rafała. Chodząca dobroć, której najbliżsi nie potrafią uszanować.
Zastanawiałam się przy okazji, jak to się dzieje, że los stawia na drodze dobrych ludzi różnych popaprańców.
 -Wyprowadźcie się. Zaraz. Natychmiast – namawiałam Rafała do podjęcia zdecydowanych działań. - Jeśli chcesz ocalić małżeństwo, musisz ją zabrać od matki
-Ewa się nie zgodzi – znam ją. - Nie zapewnię jej takich warunków.
- Co ty mówisz-  rozzłościł mnie swoją naiwnością. -To ty zapewniasz im te luksusy. Ty dajesz kasę. Oni nie mają nic oprócz żądań. Jeśli się nie zgodzi, to znaczy, że jej na tobie nie zależy. Wtedy odejdź. Daj jej czas na ochłonięcie. Niech przewartościuje swoje życie i zrozumie, co dla niej ważne.

Propozycja zmiany miejsca zamieszkania, zakończyła się wielką awanturą. Dom trząsł się w posadach. Ewa krzycząc i płacząc zapowiedziała, że nigdzie się stąd nie ruszy.
- W takim razie, ja się wyprowadzam – zagroził Rafał.
Ewa nie wierzyła w pogróżki. Do tej pory nigdy się jej nie przeciwstawił. Była pewna, że Rafał będzie śpiewał tak, jak ona zagra.
Jakież było jej zdziwienie, gdy po pracy nie wrócił do domu. Wysłał esemesa, że wynajął sobie mieszkanie. A Ewa, jeśli zmieni zdanie, może do niego zadzwonić.
Nie za bardzo przejęła się nową sytuacją. Była pewna, że po kilku dniach wróci do domu.  Spokojnie czekała.
Po miesiącu zdenerwowana zadzwoniła, żeby się nie wygłupiał i wracał.
Potem były kolejne telefony już mniej kategoryczne, bardziej proszące.
Wszystko się zmieni. Wróć – zapewniała.
- Chcę być tylko z tobą, a nie z tobą i twoimi rodzicami. Dorośnij – rozłączył się.
Matka Ewy nie zostawiła na zięciu suchej nitki i wciąż buntowała córkę.
- Jak on mógł tak się zachować i jeszcze wydziela ci pieniądze -  skrzeczała. Widać było, że najbardziej boli ją brak gotówki.
Natomiast ojciec wykazał się dojrzałością i przekonywał, że nie powinna rezygnować z Rafała, bo to dobry mąż i ojciec.
Po kilku miesiącach, gdy zrozumiała, że nic nie ugra, zadzwoniła do Rafała, że chce zacząć wszystko od nowa i przeprowadzi się do niego.

Pierwsze tygodnie nie były łatwe. Musieli się z powrotem nauczyć być razem. Zapomnieć o tym, co było i wybaczyć. Powoli odbudowywali swoją miłość i zaufanie.

Dziś nadal są razem. Julka kończy właśnie studia. Tworzą zgrany tandem i nie pozwalają nikomu mieszać się w swoje życie.

niedziela, 16 listopada 2014

Wieczny synuś mamusi

Krysia wypiła małą czarną dwoma dużymi łykami, parząc sobie przy okazji niemiłosiernie usta. Nie była skora do rozmów. Zbywała mnie półsłówkami. Bardzo się spieszyła. Myślami była już w domu, gdzie czekał na nią niedokończony obiad. Jej prawie 30-letni synuś wracał niebawem z pracy, a ona z przygotowaniami tkwiła daleko w lesie.


Dla Krystyny Wojtek, nazywany wciąż Wojtusiem, był synem mamusi, malutkim chłopczykiem, o którego nieustannie trzeba dbać. Rano na starego chłopa czekało śniadanie przygotowane do pracy. Po powrocie i obowiązkowym prysznicu zasiadał jak basza do stołu, a mama spełniała jego każdą zachciankę.  Potem wychodził do swojej narzeczonej i wracał późną nocą. Krysia za każdym razem obowiązkowo dzwoniła do syna z pytaniem, czy przygotować kolację.  Ona także prała i prasowała synkowi koszule, sprzątała pokój, w którym walała się porozrzucana bielizna i papierki po słodyczach.

Wojtek niczym wybitny aktor czarował Krysię słowami.
 -Nikt tak nie gotuje, jak moja mama – wychwalał ją pod niebiosa przy każdej okazji.
- A jakie pyszne kanapeczki mi przygotowuje – czule patrzył w oczy swojej rodzicielki i posyłał komplement za komplementem.
Krysia chodziła dumna jak paw. A na jakąkolwiek krytykę ze strony swojego męża, reagowała furią.

Stanowili świetną parę, doskonałe się rozumieli. Niestety, syn był powodem wiecznych kłótni.
Marcin nie mógł znieść, że żona całe swoje życie podporządkowała synowi, że jest na każde jego zawołanie. Gdy mówił o nieodciętej pępowinie, Krystyna z pianą na ustach atakowała go słowami. Wszelkie uwagi ignorowała. Miłość do syna przyćmiła jej zdrowy rozsądek. Rozpostarła nad nim skrzydła jak kwoka nad kurczętami.

Marcin wielokrotnie przeprowadzał męską rozmowę z synem. Mówił o dorosłości, odpowiedzialności i samodzielności. Wojtek niby się z nim zgadzał, ale i tak robił swoje. Ostatnia ostra dyskusja, kiedy to nakazał synowi wyprowadzkę, zakończyła się karczemną awanturą i histerią Krystyny, która nie wyobrażała sobie pustego gniazda. Walczyła o niego jak Rejtan.
Marcin poszedł za ciosem i spotykał się również potajemnie z narzeczoną Wojtka.
Byli parą od wielu lat, a o ślubie nawet nie wspominali. Weronika twierdziła, że ona chce mieć męża, wiele razy proponowała, aby z nią zamieszkał. On jednak migał się z odpowiedzią i wciąż tylko obiecywał. Ostatnio dziewczyna postawiła Wojtka pod ścianą i dała mu miesiąc na podjęcie decyzji. Albo ślub, albo rozstanie. Na razie synuś mamusi korzysta z matczynej opieki, cudownie czuje się pod jej skrzydłami. Którą opcję wybierze? - czas pokaże.

Inna moja znajoma, właścicielka biura architektonicznego, jest matką dwóch dorosłych synów. Obydwaj mieszkają pod rodzicielskim dachem. Są po studiach i nadal korzystają z dobrodziejstw mamy. Starszy jest bardziej odpowiedzialny i nawet przebąkuje o kupnie mieszkania, do którego Iwona chce się dołożyć. Poza tym jego narzeczona, mała drobną kobietka delikatna i krucha z zewnątrz, o wewnętrznej sile Herkulesa, nie pozwala sobie w kaszę dmuchać. Ona rządzi w związku i nie uznaje półśrodków, z czego Iwona bardzo się cieszy.

Drugi młodszy, rozpuszczony przez babcię, pomimo 25 lat, jeszcze nie dorósł. Nie przywiązuje się ani do pracy, ani do dziewczyny. Jest skrajnie nieodpowiedzialny. Gdy mama po kolejnej awanturze i niespełnionych obietnicach wyrzuca go z domu, ten pakuje się bez zmrużenia okiem i przeprowadza dwie przecznice dalej, do babci. W małym mieszkanku o każdej porze dnia i nocy czeka na niego pokój z czystą pościelą, smaczny obiadek. Babcia też nie odmawia grosza kochanemu wnukowi, który potrzeby ma duże, a z kieszeni wieje pustką. Ostatnio na przykład zatankowała mu samochód, bo wybierał się na wycieczkę. Babcia pomimo osiemdziesięciu lat na karku jest jeszcze dziarską staruszką i co najważniejsze ma wysoką emeryturę, o której my w przyszłości będziemy mogli tylko pomarzyć.
Co zrobi Łukasz, gdy pewnego dnia babcia zejdzie z tego padołu? Będzie to dla niego bardzo bolesne lądowanie.
Łukasz jest teraz wolny jak ptak, wyleguje się na kanapie i jak na absolwenta filozofii przystało, oddaje się filozoficznym rozważaniom, poszukując nowej teorii usprawiedliwiającej jego nieróbstwo. Po kilku miesiącach porzucił pracę, która rzekomo nie spełniała jego oczekiwań. Jest póki co na etapie poszukiwań, tak jak Ferdek z Kiepskich.

Znam wiele rodzin, gdzie niestety dorośli synowie funkcjonują niczym święte krowy. Matki z całych sił próbują przedłużyć dzieciństwo swoim malutkim, w ich mniemaniu, synkom, a stare byki – posłużę się dosadnym określeniem mojej wiekowej ciotki- chętnie wykorzystują  ich dobre serce.

Zauważyłam, że córki - płeć przecież słabsza, szybciej dorastają, usamodzielniają i chętniej opuszczają rodzinne gniazdo. Chcą żyć, w przeciwieństwie do swoich braci, na własny rachunek.

Model włoski tzw. mammone, gdzie dorośli synowie za społecznym przyzwoleniem bardzo długo nie opuszczają rodzicielskiego gniazda, coraz częściej  znajduje naśladowczynie w kraju na Wisłą.

Cudownie jest być wiecznym dzieckiem swojej zapracowanej mamusi.

niedziela, 9 listopada 2014

Samotność jest przereklamowana

Popularna i mocno reklamowana singielka ostatnio jest w defensywie. Życie w samotności, okazuje się puste, jałowe i niespełnione. Bo troski, które dzielimy z drugą osobą, są dwa razy mniejsze, a radości dwa razy większe.



Na ostatnie babskie spotkanie wybrałyśmy październikowy weekend. Halina wyszła z pomysłem, aby pożegnać na chwilę domowe pielesze i oddać się pełnemu relaksowi. Udostępniła nam swój letni dom na mazurskiej wsi, który o tej porze roku stoi pusty.
Małżonek Haliny pojechał tam dzień wcześniej, napalił w kominku, przytargał drzewo na opał.  Gdy dotarłyśmy na miejsce w piątkowe popołudnie, ogień rozkosznie buzował i otulał miłym ciepłem drewniane wnętrze. Na stole stała butelka naszej ulubionej whisky z życzeniami miłej zabawy.
Wypiłyśmy po małej szklaneczce, wiktuały zostały włożone do lodówki i poszłyśmy się rozpakować.

Plan był taki – dużo spacerów po pobliskim lesie, byczenie się i to, co lubimy najbardziej – wieczorne rozmowy do świtu. I nie przeszkadza nam, że budzimy się zachrypnięte z mocno nadwyrężonymi strunami głosowymi.

Zauważyłam, że nasze drugie połówki przychylnym okiem patrzą na dziwną niedyspozycję żon. Szczególnie mój mąż, który przy każdej okazji stwierdza, że za dużo mówię. Baba  im nie zrzędzi, mają swoja ulubioną ciszę. A, gdy rzucamy groźne spojrzenie, a z naszego zmaltretowanego gardła wydobywa się niewyraźny charkot, nasz małżonek z uśmiechem padalca, ciepłym głosem mówi:
-Głośniej kochanie, nie wiem, o co tobie chodzi.
Stać nas wtedy tylko na wiejący mrozem kontakt  wzrokowy, machnięcie ręką i wycofanie się do swojej  dziupli. Bo wypoczynek jest nam w tym momencie niezbędny.

W sobotnie południe nasze gardła funkcjonowały na najwyższych obrotach, jak silnik sportowego samochodu. Kilkugodzinny spacer, symbioza z jesienną naturą i ostre powietrze, zaostrzyły nasze apetyty. Lodówka pustoszała w zastraszającym tempie. Pożerałyśmy smakowite kąski i alkoholizowałyśmy się, ale rozważnie, oszczędzając nasze siły na późniejszą porę.

Organizm nieprzyzwyczajony  do takiej aktywności i podwojonej dawki świeżego powietrza, odmówił posłuszeństwa i domagał się chwili odpoczynku. Każda z nas zaszyła się w swojej dziupli. Wieczór, a w następstwie noc wymagały od nas pełnej dyspozycyjności zarówno fizycznej jak i psychicznej. Te godziny były dla nas najważniejsze.

Gdy zapadł mrok, zasiadłyśmy na kanapie. Ogień wesoło buzował w kominku. Podrzucone drwa smagały białą szybę i trzaskały jak sztuczne ognie nad nadmorskiej plaży.

Gdy rozebrałyśmy na części z zegarmistrzowską precyzją bieżące tematy, a przez miesiąc nazbierała ich się pełna sakwa, Anka pociągając  duży łyk szlachetnego trunku ze swojej szklaneczki, nagle stwierdziła:
-Uważam, że bycie singlem jest przereklamowane- i chwyciła za flaszeczkę, aby uzupełnić niedobór  powstały wskutek wzmożonej ochoty na procenty.
Wiedziałam, że to jedno zdanie wywoła małe trzęsienie ziemi,gdyż w naszej grupie były dwie zatwardziałe singielki, prawie od urodzenia. I jedna ex singielka,  którą ze skorupy samotności wyrwała strzała Amora o imieniu Ignacy. Imię mało romantyczne, ale miłość płynąca z jego serca zapisała się złotymi zgłoskami, nie tylko w sercu Luśki, ale i w naszym, jako przykład heroicznej walki o swoją oblubienicę. Dziś Luśka żałuje, że Ignacy do jej serca zapukał tak późno.

-Widocznie lubisz spędzać czas na praniu, sprzątaniu, gotowaniu i słuchaniu marudzeniu swojego faceta – odpaliła pierwsza singielka.
Dla Marioli bycie w związku równało się tylko z obowiązkami, nakazami i zakazami. Żadnych przyjemności.
-Dobrze się czuję sama ze sobą i nikogo do szczęścia nie potrzebuję. Mam świetną pracę, swoje pasje. Nikt mi nie przeszkadza. A gdy dopada mnie seks, zawsze na podorędziu mam kilku samotnych, którzy nie uznają zobowiązań – dodała z triumfem.
-A miłość?- zapytałam. - Dzielenie radości i smutków? - dociekałam.
-To tylko problemy. Miłość to ból, cierpienie, niespełnienie i wieczna tęsknota – wyliczała wyświechtane frazesy druga singielka.
-Ale są też szczęśliwe związki. Miłość, która sprawia radość, dodaje skrzydeł – w obronie uczuć wystąpiła Emilka.
-Naoglądałaś się filmów i naczytałaś harlekinów – podsumowała złośliwie.
Ty i Mariola boicie się bliskości, macie problem same ze sobą- odezwała się wyraźnie wkurzona Luśka. -Weszłaś w tę swoją skorupę, schowałaś się za sztywnym pancerzem i bronisz go jak dziewica orleańska. -Mnie kiedyś też się wydawało, że najlepiej samotnie maszerować przez życie. Marszruta jednak mnie zmęczyła. Ignaś jest przede wszystkim moim przyjacielem. Żyje mi się łatwiej, mam poczucie bezpieczeństwa. Miło wieczorem po męczącym dniu wesprzeć się na męskim ramieniu i podzielić radości i smutki na dwoje -westchnęła i uśmiechnęła się do swoich myśli.
- Z nikim, niczym nie muszę i nie chcę się dzielić - przerwała Mariolka. - Żyję po swojemu.

Dyskusja nie przyniosła żadnych rozstrzygnięć. Wiadomo było, że żadna z nas nie przekona drugiej strony do swojej racji.
Wybieramy swoją drogę i każda podążą nią w wybrany przez siebie sposób.

Pomyślałam, że ja też żyję po swojemu w moim związku. Trochę rodzinnie i trochę samotnie, bo samotności też potrzebuję. A mój małżonek nie przeszkadza mi ani w mojej pracy, ani w realizacji moich pasji.

niedziela, 2 listopada 2014

Jesienna melodia miłości

Nie lubię jesieni. Szarość za oknem, gęste krople deszczu rytmicznie uderzające o parapet intensyfikują moją melancholię. Drzewa ogołocone z liści pozbawione życia. Puste gałęzie złowrogo wywijają na wietrze. A jeszcze kilka tygodni temu zachwycałam się feerią barw, spektaklem kolorów w delikatnych promieniach odchodzącego lata. 


Jesień od zawsze kojarzy mi się z przemijaniem, odejściem kogoś bliskiego. Nagła strata i tęsknota za kochankiem, który znika i pozostawia nas w rozsypce.  Pustka, której nie sposób wypełnić. Kolejne dni nie przynoszą ukojenia, potęgują uczucie osamotnienia.

Pada.
Kolejny deszczowy dzień. Szyby płaczą deszczowymi łzami.
Kap, kap, kropla za kroplą. Szukają się, uderzają w siebie, przenikają nawzajem. Niebo spowite granitowymi chmurami.
Spieszę się do pracy. Okutana szalikiem, z parasolką w ręku podejmuję heroiczną walkę z silnym wiatrem. Kieruję się do przejścia podziemnego. Gdzieś z oddali dobiegają dźwięki muzyki. Są coraz bardziej wyraziste.
Skąd tu radio? -zadaję sobie pytanie. Intensywnie wsłuchuję się w dźwięki. Są coraz jaśniejsze. Melodia staje się czytelna, a jej ciepła fala wypełnia każdą cząstkę zmarzniętego ciała.
Nagle przy ścianie dostrzegam młodego mężczyznę. Jego zwinne palce tańczą po strunach gitary, jakby dotykały kochankę. Oddają całą gamę uczuć. To melodia miłości. Struny drżą, szepczą, łkają, krzyczą, buntują się. Jak kobieta w ramionach swojego oblubieńca. Muzyka porywa swoją lekkością, delikatnością i sugestywnością. Zatrzymuję się. Zamykam oczy.

TRWAJ CHWILO.
Wokół mnie coraz więcej osób. Stoją zadumani i zasłuchani. Skupieni w swoich myślach, lekko kołyszą się w rytm melodii.

Zaczarowana muzyka.

Zaczarowany świat.

Zimne ascetyczne miejsce wypełnia ciepło dźwięków. Nagle z pięknego snu wyrywa mnie stukot nadjeżdżającego pociągu. Z oporami wracam do rzeczywistości. Inni też nie chcą się rozstać się z ulotną chwilą. Przyspieszam kroku. Muzyka jest we mnie. Czuję jej zapach, smak, który drażni podniebienie i przenika do serca. Delektuję się nią jak wykwintnym daniem. Nucę  fragment. Cała jestem muzyką.

Smutek odchodzi. Uśmiecham się.

Dzień mieni się barwami jesieni. Szaro bure liście przybierają złocisty odcień,  a gałęzie tańczą w rytm zasłyszanej melodii. Nawet deszcz przestał padać.
Z kłębiących  ciężkich chmur wypuszcza delikatne promienie jesienne słońce i ociepla moją twarz. Z przyjemnością mrużę oczy. Widzę świat w innych barwach.

Muzyka pachnie odchodzącym babim latem.