Mimozami jesień się zaczyna. Czesław Niemen śpiewał swoją sztandarową piosenkę, a ja ze smutkiem patrzyłam w zapłakane okna. Szaro, buro, nijako. Nastrój pieski. Pomiędzy gęstymi kroplami deszczu zieleniły jeszcze liście, powoli ubierając się w jesienne barwy.
Ziewnęłam rozdzierająco,
przeciągnęłam rozleniwione ciało i ciężkim krokiem poczłapałam
do kuchni, aby nastawić wodę na kawę. Jej intensywny aromat
pobudza moje zmysły, a kawa kawusia, kaweczka, oczywiście czarna
jak smoła i gorzka, dodaje mi skrzydeł. Miałam nadzieję, że i
tak będzie dzisiaj.
Ogarnęła mnie nostalgia. Jeszcze
kilka tygodni temu tryskałam humorem i zanurzałam ciało w
spienionej chłodnej wodzie Bałtyku.
Jak zawsze jesień zawitała do mojego
serca zdecydowanie za szybko nie pytając, czy jestem gotowa na jej
przyjęcie.
Nigdy nie byłam gotowa. Kocham lato,
kocham słońce i nawet prawdziwa złota polska jesień tego nie
zmieni. Drobne niteczki babiego lata nie scalą mojej rozdartej psychiki.
Zanurzyłam się w fotelu próbując
uporządkować myśli. Kawa parzyła usta, a ja słuchałam Niemena.
Myśli buzowały niczym geizer, każda w swoją stronę wbrew mojej
naturze.
Czułam przez skórę, że to będzie
miałki dzień. Jeden z tych nijakich, kiedy ciężko zrobić ze sobą
porządek.
Smutek wypełniał każdą cząstkę
mojego ciała. Tęsknota za czymś nieokreślonym. Moja dusza wyła z
rozpaczy.
Miałam do wyboru albo się pogrążyć
w jesiennych barwach, albo stawić czoła i zawalczyć wbrew
nastrojowi o pogodę ducha.
Wybrałam drugie rozwiązanie.
Wystukałam numer telefonu i
przyłożyłam komórkę do ucha.
Wiatr przegonił deszcz i spod ciężkich
chmur wyjrzało słońce puszczając do mnie łobuzerskie oko.
Zlitowało się i postanowiło ogrzać mnie resztkami ciepła.
-Magda ratuj – zawyłam w słuchawkę.
- Dopada mnie deprecha.
-Mnie też- odparła. -Nie łam się –
pocieszała. - Zaraz u ciebie będę. Razem damy radę. Urwiemy jej
łeb - rozłączyła się.
Długi przenikliwy sygnał dzwonka
wyrwał mnie z otępienia. W progu stała moja koleżanka. Elegancko
ubrana i umalowana jakby wybierała się na randkę, a nie w
odwiedziny do znajomej.
Spojrzała na mnie z politowaniem.
Szczelnie zawinęłam się w szlafrok i wsunęłam stopy w
przyklapnięte kapcie.
-Zrób coś ze sobą – zarządziła.
-Wyglądasz jak siedem nieszczęść. I popchnęła mnie do łazienki.
Guzdrałam się. Nie wiedziałam co na siebie włożyć. Nie chciałam
być gorsza od Magdy. W końcu wciągnęłam dżinsową sukienkę i
zrobiłam perfekcyjny makijaż z pomadką na ustach włącznie.
Z kuchni dobiegał hałas. Magda była
w swoim żywiole. Na chandrę miała wypróbowany sposób. Dobre
wymyślne jedzonko, które natychmiast poprawiało nastrój. Była
mistrzynią smaków, a pomysłami kulinarnymi sypała jak wiatr
piaskiem w oczy. Każde danie łaskotało podniebienie, a organizm
domagał się więcej i więcej.
Dyskretnie zajrzałam do kuchni nie
chcąc jej przeszkadzać. Czujne oko zaraz mnie zauważyło.
Pozytywnie skwitowała mój wygląd i zagoniła do roboty. Niechętnie
wzięłam się za krojenie warzyw. Natychmiast z głowy wyleciały
głupie myśli.
Gdy zaspokoiłyśmy pierwszy głód, na
naszych twarzach zagościł uśmiech. Koniak zmiksował nas pozytywną
energią.
Siedziałyśmy w milczeniu i słodkim
nieróbstwie. Dobrze nam było. Leniwie i nieśpiesznie.
Słońce intensywnie otulało nas
promieniami, jakby chciało przekazać nam energię na smutne
jesienne dni.
-Już zaczęłyśmy walczyć z jesienną
chandrą – oznajmiła.
-Jak to?! - nie wiedziałam o co jej
chodzi.
-Kawa i dobre jedzenie. To na początek.
Poskromimy jesienną depresję – zapewniła.
Spojrzałam na nią rozbawiona. Co też
zakiełkowało w jej głowie.
Magda zdradziła, że kilka dni temu w
jednym z czasopism znalazła artykuł na temat jesiennych nastrojów
i przykładami na pozbycie się depresji. Temat był jak najbardziej
gorący. A autorka udzieliła kilka interesujących rad jak sobie
radzić ze buntowaną psychiką, która nie chce przestawić się na
jesienne tory.
Moja koleżanka także była w nie
najlepszej formie, dlatego też postanowiła zastosować się do
cennych wskazówek.
Wyciągnęła słowo drukowane z
torebki i podsunęła mi pod nos.
-Czytaj, bo warto – zachęcała. -
Samo życie. Trzeba z nim brać się za bary zamiast narzekać i
marudzić, że nic mi się nie chce, że nie ma po co.
Pogrążyłam się w lekturze. Kawa
była. Morfeusz zawsze bierze mnie mocno w objęcia. Śpię dobrze
bez wspomagaczy. Zgodnie z zaleceniami autorki wyginam śmiało ciało
i sportuję się pół godziny dziennie. Niestety nie otwieram okna, gdyż
jestem zmarzluch.
Skrzywiłam się na zalecenie picia
zielonej herbaty, która ma odprężać i zmniejszać stres. Po
prostu nie lubię. Odetchnęłam z ulgą, że zieloną można
zastąpić ziołami. Herbatki ziołowe piję z przyjemnością.
Zrobiłam przerwę w lekturze, aby
zaparzyć rumianek. Już za chwilę zapach łąki wypełnił
mieszkanie. Wyciągnęłam z szafki gorzką czekoladę, która
poprawia humor. Nie chodzi tu broń boże o obżeranie się, ale
smakowanie z umiarem. Choć tak myślę, że w gorszych chwilach pół
tabliczki skonsumowanej za jednym posiedzeniem, nie spowoduje
przyrostu wagi, za to pozwoli dostrzec otaczającą rzeczywistość w
kolorowych barwach. Czasem warto, a nawet trzeba złamać zasady.
Czekolada oczywiście znalazła się na liście.
Gorącą kąpiel w aromatycznych
olejkach zostawiłam sobie na wieczór. Świece i czytanie książki
w wannie odrzuciłam, gdyż z lekturą wolę wylegiwać się w łóżku.
Autorka zalecała zwiększoną dawkę seksu. Już widziałam jak mój
małżonek się ucieszy.
A co z zagospodarowaniem wolnego czasu?
Im więcej zajęć, tym mniej mamy czasu na próżne myślenie i
rozmienianie się na drobne, twierdziła autorka. I ja się podpisuję
pod tym dwiema rękami
Idąc za ciosem Magda wyjęła z torby
bilety do teatru na dzisiejszy wieczór. Wybrała lekką sztukę, dla
poprawy nastroju.
Ucieszyłam się bardzo, bo kocham
teatr. A ostatnio, niestety rzadko w nim bywam . Postanowiłyśmy, że
częściej będziemy odwiedzać przybytki kultury i może zapiszemy
się na jakiś kurs. Rozważałyśmy różne możliwości. Z
ostateczną decyzją wstrzymamy się jeszcze, gdyż chcemy dokładnie
prześledzić propozycje.
Nagle zapomniałyśmy o jesiennej
chandrze, jesiennej słocie i dżdżystym poranku. Miałyśmy tyle
pomysłów. Na pewno nie będziemy się nudzić.
Wiedziałyśmy, że damy radę.
Depresję zamiotłyśmy pod dywan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz