Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

sobota, 10 października 2015

Jak przetrwać jesień

Mimozami jesień się zaczyna. Czesław Niemen śpiewał swoją sztandarową piosenkę, a ja ze smutkiem patrzyłam w zapłakane okna. Szaro, buro, nijako. Nastrój pieski. Pomiędzy gęstymi kroplami deszczu zieleniły jeszcze liście, powoli ubierając się w jesienne barwy.


Ziewnęłam rozdzierająco, przeciągnęłam rozleniwione ciało i ciężkim krokiem poczłapałam do kuchni, aby nastawić wodę na kawę. Jej intensywny aromat pobudza moje zmysły, a kawa kawusia, kaweczka, oczywiście czarna jak smoła i gorzka, dodaje mi skrzydeł. Miałam nadzieję, że i tak będzie dzisiaj.

Ogarnęła mnie nostalgia. Jeszcze kilka tygodni temu tryskałam humorem i zanurzałam ciało w spienionej chłodnej wodzie Bałtyku.
Jak zawsze jesień zawitała do mojego serca zdecydowanie za szybko nie pytając, czy jestem gotowa na jej przyjęcie.
Nigdy nie byłam gotowa. Kocham lato, kocham słońce i nawet prawdziwa złota polska jesień tego nie zmieni. Drobne niteczki babiego lata nie scalą mojej rozdartej psychiki.

Zanurzyłam się w fotelu próbując uporządkować myśli. Kawa parzyła usta, a ja słuchałam Niemena. Myśli buzowały niczym geizer, każda w swoją stronę wbrew mojej naturze.
Czułam przez skórę, że to będzie miałki dzień. Jeden z tych nijakich, kiedy ciężko zrobić ze sobą porządek.
Smutek wypełniał każdą cząstkę mojego ciała. Tęsknota za czymś nieokreślonym. Moja dusza wyła z rozpaczy.
Miałam do wyboru albo się pogrążyć w jesiennych barwach, albo stawić czoła i zawalczyć wbrew nastrojowi o pogodę ducha.
Wybrałam drugie rozwiązanie.

Wystukałam numer telefonu i przyłożyłam komórkę do ucha.
Wiatr przegonił deszcz i spod ciężkich chmur wyjrzało słońce puszczając do mnie łobuzerskie oko. Zlitowało się i postanowiło ogrzać mnie resztkami ciepła.

-Magda ratuj – zawyłam w słuchawkę. - Dopada mnie deprecha.
-Mnie też- odparła. -Nie łam się – pocieszała. - Zaraz u ciebie będę. Razem damy radę. Urwiemy jej łeb - rozłączyła się.
Długi przenikliwy sygnał dzwonka wyrwał mnie z otępienia. W progu stała moja koleżanka. Elegancko ubrana i umalowana jakby wybierała się na randkę, a nie w odwiedziny do znajomej.
Spojrzała na mnie z politowaniem. Szczelnie zawinęłam się w szlafrok i wsunęłam stopy w przyklapnięte kapcie.
-Zrób coś ze sobą – zarządziła. -Wyglądasz jak siedem nieszczęść. I popchnęła mnie do łazienki. Guzdrałam się. Nie wiedziałam co na siebie włożyć. Nie chciałam być gorsza od Magdy. W końcu wciągnęłam dżinsową sukienkę i zrobiłam perfekcyjny makijaż z pomadką na ustach włącznie.

Z kuchni dobiegał hałas. Magda była w swoim żywiole. Na chandrę miała wypróbowany sposób. Dobre wymyślne jedzonko, które natychmiast poprawiało nastrój. Była mistrzynią smaków, a pomysłami kulinarnymi sypała jak wiatr piaskiem w oczy. Każde danie łaskotało podniebienie, a organizm domagał się więcej i więcej.
Dyskretnie zajrzałam do kuchni nie chcąc jej przeszkadzać. Czujne oko zaraz mnie zauważyło. Pozytywnie skwitowała mój wygląd i zagoniła do roboty. Niechętnie wzięłam się za krojenie warzyw. Natychmiast z głowy wyleciały głupie myśli.
Gdy zaspokoiłyśmy pierwszy głód, na naszych twarzach zagościł uśmiech. Koniak zmiksował nas pozytywną energią.
Siedziałyśmy w milczeniu i słodkim nieróbstwie. Dobrze nam było. Leniwie i nieśpiesznie.
Słońce intensywnie otulało nas promieniami, jakby chciało przekazać nam energię na smutne jesienne dni.
-Już zaczęłyśmy walczyć z jesienną chandrą – oznajmiła.
-Jak to?! - nie wiedziałam o co jej chodzi.
-Kawa i dobre jedzenie. To na początek. Poskromimy jesienną depresję – zapewniła.
Spojrzałam na nią rozbawiona. Co też zakiełkowało w jej głowie.

Magda zdradziła, że kilka dni temu w jednym z czasopism znalazła artykuł na temat jesiennych nastrojów i przykładami na pozbycie się depresji. Temat był jak najbardziej gorący. A autorka udzieliła kilka interesujących rad jak sobie radzić ze buntowaną psychiką, która nie chce przestawić się na jesienne tory.
Moja koleżanka także była w nie najlepszej formie, dlatego też postanowiła zastosować się do cennych wskazówek.
Wyciągnęła słowo drukowane z torebki i podsunęła mi pod nos.
-Czytaj, bo warto – zachęcała. - Samo życie. Trzeba z nim brać się za bary zamiast narzekać i marudzić, że nic mi się nie chce, że nie ma po co.

Pogrążyłam się w lekturze. Kawa była. Morfeusz zawsze bierze mnie mocno w objęcia. Śpię dobrze bez wspomagaczy. Zgodnie z zaleceniami autorki wyginam śmiało ciało i sportuję się pół godziny dziennie. Niestety nie otwieram okna, gdyż jestem zmarzluch.
Skrzywiłam się na zalecenie picia zielonej herbaty, która ma odprężać i zmniejszać stres. Po prostu nie lubię. Odetchnęłam z ulgą, że zieloną można zastąpić ziołami. Herbatki ziołowe piję z przyjemnością.
Zrobiłam przerwę w lekturze, aby zaparzyć rumianek. Już za chwilę zapach łąki wypełnił mieszkanie. Wyciągnęłam z szafki gorzką czekoladę, która poprawia humor. Nie chodzi tu broń boże o obżeranie się, ale smakowanie z umiarem. Choć tak myślę, że w gorszych chwilach pół tabliczki skonsumowanej za jednym posiedzeniem, nie spowoduje przyrostu wagi, za to pozwoli dostrzec otaczającą rzeczywistość w kolorowych barwach. Czasem warto, a nawet trzeba złamać zasady. Czekolada oczywiście znalazła się na liście.

Gorącą kąpiel w aromatycznych olejkach zostawiłam sobie na wieczór. Świece i czytanie książki w wannie odrzuciłam, gdyż z lekturą wolę wylegiwać się w łóżku. Autorka zalecała zwiększoną dawkę seksu. Już widziałam jak mój małżonek się ucieszy.
A co z zagospodarowaniem wolnego czasu? Im więcej zajęć, tym mniej mamy czasu na próżne myślenie i rozmienianie się na drobne, twierdziła autorka. I ja się podpisuję pod tym dwiema rękami
Idąc za ciosem Magda wyjęła z torby bilety do teatru na dzisiejszy wieczór. Wybrała lekką sztukę, dla poprawy nastroju.
Ucieszyłam się bardzo, bo kocham teatr. A ostatnio, niestety rzadko w nim bywam . Postanowiłyśmy, że częściej będziemy odwiedzać przybytki kultury i może zapiszemy się na jakiś kurs. Rozważałyśmy różne możliwości. Z ostateczną decyzją wstrzymamy się jeszcze, gdyż chcemy dokładnie prześledzić propozycje.

Nagle zapomniałyśmy o jesiennej chandrze, jesiennej słocie i dżdżystym poranku. Miałyśmy tyle pomysłów. Na pewno nie będziemy się nudzić.
Wiedziałyśmy, że damy radę.

Depresję zamiotłyśmy pod dywan.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz