Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

niedziela, 17 maja 2015

Miłość jest przereklamowana

Zanurzyć się trzy razy w tej samej wodzie i jeszcze zamoczyć nogi po raz czwarty, to nieustanne poszukiwanie czy akt desperacji. Być biernym – źle, szukać za wszelką cenę na przekór sobie-jeszcze gorzej. Jak odnaleźć właściwą receptę i poskładać porozrzucane puzzle życia.


Teresa należała do kobiet, które nigdy się nie poddają. Szybko leczyła rany, rozwijała skrzydła i osiągała wysoki lot. W przestworzach potrafiła wznieść się bardzo wysoko, zahaczyć przy okazji o linię wysokiego napięcia, a potem było już powolne spadanie.
Ile było tych wzlotów i upadków, nie zliczę. Podziwiałam ją za upór, konsekwencję, niespożytą energię i wiarę, że teraz na pewno będzie już lepiej.
I tu niestety wiara Teresy rozmijała się z życiem, które za każdym razem dawało jej prztyczka w nos. Och, życie, życie, robisz z nami co chcesz.

Cztery razy stawała na ślubnym kobiercu. W welonie, tiulowej sukni, zawsze z promiennym uśmiechem i nadzieją, która odbijała się w jej migdałowych oczach, jak tafla jeziora.
Pierwszy był Marek. Poznali się jeszcze w liceum. Miłość zagościła w jej sercu tuż przed maturą i ogarnęła całe ciało. Uczucie zaczarowało nastolatków tak bezwzględnie, że chłopak oblał egzaminy na politechnikę. Teresa dostała się na wymarzoną polonistykę. Było trochę żalu i pretensji, zwłaszcza ze strony rodziców. Ale młodzi jak to młodzi widzieli świat w barwach tęczy. Marek się pozbierał i rok później odbierał upragniony indeks. Po drugim roku zdecydowali się na ślub. Rodzice prosili, aby poczekali do ukończenia studiów. Ale oni byli niecierpliwi, tak niecierpliwi, że niedługo potem Teresa bawiła pierworodnego. Dziadkowie pomogli. Potem była praca, coraz więcej pracy i coraz mniej czasu dla siebie.
Nawet nie wiadomo kiedy zaczęli oddalać się od siebie. Mniej rozmów, mniej uczuć i seks bardziej przymuszony, bez spontaniczności i dawnego żaru. Próbowali ratować związek, ale ognisko zgasło i żadna iskra nie chciała wzniecić płomienia. Po pięciu latach zdecydowali się na rozwód. Spokojnie, bez żalu. Rozstali się jak dobrzy znajomi.

Nie długo cieszyła się wolnością. Witka poznała na urodzinach swojej przyjaciółki. Może karuzela zbyt szybko wzniosła się w górę i zakręciła jedno kółko za dużo.
Po miesiącu byli już parą. Witek roztaczał wokół siebie magię. Był szalony, pełen uroku, a co najważniejsze mocno chodził po ziemi. Jakże inny od Marka. Wziął ją zachłannie w mocne ramiona i już nie puścił. Czuła się bezpieczna i znów miała motyle w brzuchu, których trzepot czuła w każdym kawałku ciała. Witek parł do ślubu. Nie przyjmował argumentów, że mogą poczekać i lepiej się poznać. Teresa pragnęła żyć w wolnym związku. Miała już jeden ślub, nieudane małżeństwo. Tłumaczyła, że papierek nie jest jest drogą do szczęścia. Witek nie przyjmował argumentów, zmęczony i zniechęcony postawił sprawę jasno. Albo ślub albo rozstanie.
Teresa zgodziła się, bo kochała i chciała dzielić z nim życie. Nie minęło pół roku, gdy na jej palcu pojawiła się obrączka.
Szczęśliwy małżonek obsypywał ją kwiatami, kochał miłością szaleńczą i gwałtowną. Cudowne chwile, które zamieniły się w lata. Wspaniałe małżeństwo, które świetnie się dogadywało. Ot, dwie pasujące do siebie połówki jabłka. Było słodko, cały czas na wysokim c i ten błogostan najwyraźniej Teresę uśpił.
Witek awansował i coraz więcej czasu spędzał poza domem tłumacząc się nadmiarem pracy. Wracał zmęczony, rozdrażniony i szybko zasypiał. Teresa poczuła dziwny chłód i postanowiła przeczekać.
Pewnego dnia urwała się z pracy, gdyż miała umówioną wizytę lekarską. Nagle w oknie kawiarni mignęła jej znajoma twarz. Nie wierzyła własnym oczom. Witek trzymał za rękę obcą kobietę. Teresa znała to spojrzenie pełne miłości i oddania. Świat runął w jednej sekundzie.
Gdy wieczorem wrócił do domu, napadła na niego od progu. Nie bronił się, spuścił głowę i po prostu oznajmił, że się zakochał i chce rozwodu. Nie chciał rozmawiać.
Rozwód Teresa przypłaciła głęboką depresją. Miłość na przekór rozsądkowi, nie zamierzała jej opuścić i trzymała w niewoli przez długie miesiące.

Pewnego dnia stanęła na nogi z postanowieniem, że nigdy więcej. Trwała w tym postanowieniu dosyć długo, aż drogę przeciął jej Damian.

Poznali się w pociągu. Długa podróż i tylko ich dwoje w przedziale. Przegadali kilka godzin. Opowiedzieli trochę o sobie. Okazało się, że mają wspólne zainteresowania. Jechali do tej samej miejscowości. Teresa na szkolenie, Damian w odwiedziny do znajomych. Poprosił o telefon.
Zadzwonił następnego dnia. Umówili się na kawę. Potem była druga, trzecia i kolejna. Mieszkali niedaleko siebie. Często wpadał, włóczyli się po kawiarniach, jeździli na wycieczki rowerowe. Chodzili do kina. Dobrze się czuli w swoim towarzystwie.
Teresa nie chciała się zakochać. Miała za sobą dwa nieudane związki i bała się następnego. Uczucie zwyciężyło, rozsądek mogła schować do kieszeni. Zwłaszcza, że Damian traktował ich znajomość jak najbardziej serio.
Po dwóch latach złamała swoje zasady i zapragnęła stałego związku. Doskwierała jej samotność, krótkie spotkania nie wystarczały. Czuła pustkę i pragnęła Damiana na co dzień, a nie od święta.
Zdecydowali się na ślub. Jej syn Bartek bardzo polubił ojczyma i cieszył się, że mama jest szczęśliwa.
Damian w prowadził się do jej domu. I odtąd wiedli szczęśliwe życie. Tak chciałoby się powiedzieć. Kilka następnych lat rzeczywiście należało do udanych Niestety, Damian miał jedną wadę, która zaczęła niszczyć ich związek i wprowadziła turbulencje. Był strasznym zazdrośnikiem. Każde ich wyjście, odwiedziny znajomych czy późniejszy powrót do domu, kończyły się awanturą. Najchętniej schowałby ją do kieszeni i nie wypuszczał na zewnątrz. Teresa czuła się jak w klatce, brakowało powietrza. Zaczęła się dusić. Rozmowy, prośby nie skutkowały. To była już choroba, która niczym bakteria zżerała ją od środka. Musiała zawalczyć o siebie, bo czuła, że za chwilę oszaleje.
Rozwód zamienił się w pole bitwy. Damian się nie poddawał, walczył i niszczył wokół siebie wszystko. Zostały ruiny i zgliszcza. Gdy tragifarsa zakończyła się, Teresa poczuła, że może znów żyć, na przekór doświadczeniom i złym myślom.

Wyleczyła się z miłości na długie lata. Odbudowała swoje życie, polubiła samotność. Bartek dorastał, zdał maturę i wyjechał na studia. I tu dopadł ją syndrom pustego gniazda.
Samotność nagle ją przeraziła. Jak to tak, już do końca tylko ona i cztery ściany. Nic już w jej życiu się nie zdarzy.
I się zdarzyło. Jak to z miłością bywa, przyszła niespodziewanie, roztoczyła baldachim i zamknęła drzwi na klucz.
Paweł był artystą. Poznali się na wernisażu, na który zaprosili ją znajomi. Poszła z ochotą, aby wypełnić pustkę mijających dni. Niepozorny okularnik, z apetytem na życie, pełen pasji wniósł w jej życie trochę szaleństwa i wyrwał z wszechobecnej monotonii.
Teresa zachłysnęła się. I jak to ona szybko dała się oczarować. Ślub z Pawłem miał być na resztę życia. Była pewna, że tym razem nie da się oszukać losowi. Cieszyli się jak dzieci.
Nieświadoma stąpała po grząskim gruncie. Ale co tam. Liczyło się tylko tu i teraz. Każdy dzień był wielkim spełnieniem. Życie stało się nie kończącym się filmem. Brakowało oddechu, ale to nic na wypoczynek przyjdzie czas.
Paweł jak to artysta miał złożoną naturę. Nigdy do końca nie wiedziała, co przyniesie następny dzień. Miewał też depresje, kiedy zamykał się swej samotni i nikogo do siebie nie dopuszczał. Ale o tym Teresa dowiedziała się dużo później, kiedy przyszło się jej zmagać z chorobą męża. Radości było coraz mniej. Ciągła walka o niego nadwyrężyła jej psychikę. Szamotała się i nie widziała wyjścia z labiryntu. Czuła się osaczona. Depresja, euforyczne stany nadszarpnęły ich małżeństwo. Czuła się bezsilna. To ona wniosła o rozwód. Choroba męża ją przerosła.

Kolejny raz leczyła rany po rozstaniu. I postanowiła, nigdy więcej żadnych miłości. Za dużo w niej bólu i cierpienia.


Od kilku lat jest szczęśliwym singlem. I ciągle powtarza, że miłość jest przereklamowana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz