Zanurzyć się trzy razy w tej samej wodzie i jeszcze zamoczyć nogi po raz czwarty, to nieustanne poszukiwanie czy akt desperacji. Być biernym – źle, szukać za wszelką cenę na przekór sobie-jeszcze gorzej. Jak odnaleźć właściwą receptę i poskładać porozrzucane puzzle życia.
Teresa należała do kobiet, które
nigdy się nie poddają. Szybko leczyła rany, rozwijała skrzydła i
osiągała wysoki lot. W przestworzach potrafiła wznieść się
bardzo wysoko, zahaczyć przy okazji o linię wysokiego napięcia, a
potem było już powolne spadanie.
Ile było tych wzlotów i upadków, nie
zliczę. Podziwiałam ją za upór, konsekwencję, niespożytą
energię i wiarę, że teraz na pewno będzie już lepiej.
I tu niestety wiara Teresy rozmijała
się z życiem, które za każdym razem dawało jej prztyczka w nos.
Och, życie, życie, robisz z nami co chcesz.
Cztery razy stawała na ślubnym
kobiercu. W welonie, tiulowej sukni, zawsze z promiennym uśmiechem i
nadzieją, która odbijała się w jej migdałowych oczach, jak tafla
jeziora.
Pierwszy był Marek. Poznali się
jeszcze w liceum. Miłość zagościła w jej sercu tuż przed maturą
i ogarnęła całe ciało. Uczucie zaczarowało nastolatków tak
bezwzględnie, że chłopak oblał egzaminy na politechnikę. Teresa
dostała się na wymarzoną polonistykę. Było trochę żalu i
pretensji, zwłaszcza ze strony rodziców. Ale młodzi jak to młodzi
widzieli świat w barwach tęczy. Marek się pozbierał i rok później
odbierał upragniony indeks. Po drugim roku zdecydowali się na ślub.
Rodzice prosili, aby poczekali do ukończenia studiów. Ale oni byli
niecierpliwi, tak niecierpliwi, że niedługo potem Teresa bawiła
pierworodnego. Dziadkowie pomogli. Potem była praca, coraz więcej
pracy i coraz mniej czasu dla siebie.
Nawet nie wiadomo kiedy zaczęli
oddalać się od siebie. Mniej rozmów, mniej uczuć i seks bardziej
przymuszony, bez spontaniczności i dawnego żaru. Próbowali ratować
związek, ale ognisko zgasło i żadna iskra nie chciała wzniecić
płomienia. Po pięciu latach zdecydowali się na rozwód. Spokojnie,
bez żalu. Rozstali się jak dobrzy znajomi.
Nie długo cieszyła się wolnością.
Witka poznała na urodzinach swojej przyjaciółki. Może karuzela
zbyt szybko wzniosła się w górę i zakręciła jedno kółko za
dużo.
Po miesiącu byli już parą. Witek
roztaczał wokół siebie magię. Był szalony, pełen uroku, a co
najważniejsze mocno chodził po ziemi. Jakże inny od Marka. Wziął
ją zachłannie w mocne ramiona i już nie puścił. Czuła się
bezpieczna i znów miała motyle w brzuchu, których trzepot czuła w
każdym kawałku ciała. Witek parł do ślubu. Nie przyjmował
argumentów, że mogą poczekać i lepiej się poznać. Teresa
pragnęła żyć w wolnym związku. Miała już jeden ślub, nieudane
małżeństwo. Tłumaczyła, że papierek nie jest jest drogą do
szczęścia. Witek nie przyjmował argumentów, zmęczony i
zniechęcony postawił sprawę jasno. Albo ślub albo rozstanie.
Teresa zgodziła się, bo kochała i
chciała dzielić z nim życie. Nie minęło pół roku, gdy na jej
palcu pojawiła się obrączka.
Szczęśliwy małżonek obsypywał ją
kwiatami, kochał miłością szaleńczą i gwałtowną. Cudowne
chwile, które zamieniły się w lata. Wspaniałe małżeństwo,
które świetnie się dogadywało. Ot, dwie pasujące do siebie
połówki jabłka. Było słodko, cały czas na wysokim c i ten
błogostan najwyraźniej Teresę uśpił.
Witek awansował i coraz więcej czasu
spędzał poza domem tłumacząc się nadmiarem pracy. Wracał
zmęczony, rozdrażniony i szybko zasypiał. Teresa poczuła dziwny
chłód i postanowiła przeczekać.
Pewnego dnia urwała się z pracy, gdyż
miała umówioną wizytę lekarską. Nagle w oknie kawiarni mignęła
jej znajoma twarz. Nie wierzyła własnym oczom. Witek trzymał za
rękę obcą kobietę. Teresa znała to spojrzenie pełne miłości i
oddania. Świat runął w jednej sekundzie.
Gdy wieczorem wrócił do domu, napadła
na niego od progu. Nie bronił się, spuścił głowę i po prostu
oznajmił, że się zakochał i chce rozwodu. Nie chciał rozmawiać.
Rozwód Teresa przypłaciła głęboką
depresją. Miłość na przekór rozsądkowi, nie zamierzała jej
opuścić i trzymała w niewoli przez długie miesiące.
Pewnego dnia stanęła na nogi z
postanowieniem, że nigdy więcej. Trwała w tym postanowieniu dosyć
długo, aż drogę przeciął jej Damian.
Poznali się w pociągu. Długa podróż
i tylko ich dwoje w przedziale. Przegadali kilka godzin. Opowiedzieli
trochę o sobie. Okazało się, że mają wspólne zainteresowania.
Jechali do tej samej miejscowości. Teresa na szkolenie, Damian w
odwiedziny do znajomych. Poprosił o telefon.
Zadzwonił następnego dnia. Umówili
się na kawę. Potem była druga, trzecia i kolejna. Mieszkali
niedaleko siebie. Często wpadał, włóczyli się po kawiarniach,
jeździli na wycieczki rowerowe. Chodzili do kina. Dobrze się czuli
w swoim towarzystwie.
Teresa nie chciała się zakochać.
Miała za sobą dwa nieudane związki i bała się następnego.
Uczucie zwyciężyło, rozsądek mogła schować do kieszeni.
Zwłaszcza, że Damian traktował ich znajomość jak najbardziej
serio.
Po dwóch latach złamała swoje zasady
i zapragnęła stałego związku. Doskwierała jej samotność,
krótkie spotkania nie wystarczały. Czuła pustkę i pragnęła
Damiana na co dzień, a nie od święta.
Zdecydowali się na ślub. Jej syn
Bartek bardzo polubił ojczyma i cieszył się, że mama jest
szczęśliwa.
Damian w prowadził się do jej domu. I
odtąd wiedli szczęśliwe życie. Tak chciałoby się powiedzieć.
Kilka następnych lat rzeczywiście należało do udanych Niestety,
Damian miał jedną wadę, która zaczęła niszczyć ich związek i
wprowadziła turbulencje. Był strasznym zazdrośnikiem. Każde ich
wyjście, odwiedziny znajomych czy późniejszy powrót do domu,
kończyły się awanturą. Najchętniej schowałby ją do kieszeni i
nie wypuszczał na zewnątrz. Teresa czuła się jak w klatce,
brakowało powietrza. Zaczęła się dusić. Rozmowy, prośby nie
skutkowały. To była już choroba, która niczym bakteria zżerała
ją od środka. Musiała zawalczyć o siebie, bo czuła, że za
chwilę oszaleje.
Rozwód zamienił się w pole bitwy.
Damian się nie poddawał, walczył i niszczył wokół siebie
wszystko. Zostały ruiny i zgliszcza. Gdy tragifarsa zakończyła
się, Teresa poczuła, że może znów żyć, na przekór
doświadczeniom i złym myślom.
Wyleczyła się z miłości na długie
lata. Odbudowała swoje życie, polubiła samotność. Bartek
dorastał, zdał maturę i wyjechał na studia. I tu dopadł ją
syndrom pustego gniazda.
Samotność nagle ją przeraziła. Jak
to tak, już do końca tylko ona i cztery ściany. Nic już w jej
życiu się nie zdarzy.
I się zdarzyło. Jak to z miłością
bywa, przyszła niespodziewanie, roztoczyła baldachim i zamknęła
drzwi na klucz.
Paweł był artystą. Poznali się na
wernisażu, na który zaprosili ją znajomi. Poszła z ochotą, aby
wypełnić pustkę mijających dni. Niepozorny okularnik, z apetytem
na życie, pełen pasji wniósł w jej życie trochę szaleństwa i
wyrwał z wszechobecnej monotonii.
Teresa zachłysnęła się. I jak to
ona szybko dała się oczarować. Ślub z Pawłem miał być na
resztę życia. Była pewna, że tym razem nie da się oszukać
losowi. Cieszyli się jak dzieci.
Nieświadoma stąpała po grząskim
gruncie. Ale co tam. Liczyło się tylko tu i teraz. Każdy dzień
był wielkim spełnieniem. Życie stało się nie kończącym się
filmem. Brakowało oddechu, ale to nic na wypoczynek przyjdzie czas.
Paweł jak to artysta miał złożoną
naturę. Nigdy do końca nie wiedziała, co przyniesie następny
dzień. Miewał też depresje, kiedy zamykał się swej samotni i
nikogo do siebie nie dopuszczał. Ale o tym Teresa dowiedziała się
dużo później, kiedy przyszło się jej zmagać z chorobą męża.
Radości było coraz mniej. Ciągła walka o niego nadwyrężyła jej
psychikę. Szamotała się i nie widziała wyjścia z labiryntu.
Czuła się osaczona. Depresja, euforyczne stany nadszarpnęły ich
małżeństwo. Czuła się bezsilna. To ona wniosła o rozwód.
Choroba męża ją przerosła.
Kolejny raz leczyła rany po rozstaniu.
I postanowiła, nigdy więcej żadnych miłości. Za dużo w niej
bólu i cierpienia.
Od kilku lat jest szczęśliwym
singlem. I ciągle powtarza, że miłość jest przereklamowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz