Magda swoim optymizmem mogłaby obdzielić pół planety. Jej urok osobisty, radość życia i pozytywna energia oddziaływały na otoczenie w sposób niekontrolowany. Kumulowała w sobie niespożyte pokłady dobra. Gdziekolwiek się pojawiła, zmieniała ludzi. Pozostawiała swój ślad. Uruchamiała dobrą stronę ich natury. Jej działanie można by porównać do tęczy, która niespodziewanie pojawiła się na zapłakanym niebie i rozświetliła cały nieboskłon.
To taka serialowa Lucy, do której
ludzie lgną jak magnez.
Magdę poznałam jeszcze na studiach.
Tryskała energią, kochała ludzi. Świetnie sprawdzała się w
działaniu. Szybko dotarło do nas, jaki posiadamy skarb.
Jednogłośnie wybraliśmy ją na starostę roku. Dała się poznać
od najlepszej strony. Potrafiła walczyć o nas studentów jak lew.
Nie raz nadstawiała głowę, aby obronić dziką menażerię. Lubili
ją wszyscy. Dla Magdy nie było rzeczy niemożliwych. Drobna,
filigranowa o błękitnych oczach. Jej postura mogła zmylić
niejedną osobę. Miała w sobie ogromną siłę. Aż dziw, że aż
tyle skumulowało się w tej delikatnej posturze.
Spotkałyśmy się po latach. Już w
dorosłym życiu. Byłyśmy żonami i matkami. Wpadłam na nią w
domu kultury, gdzie przyszłam zapisać dziecko na zajęcia
plastyczne. Nic się nie zmieniła. Z radością zawisła mi na szyi.
Szczebiotała jak nastolatka. Oglądała mnie z każdej strony, jakby
miał przed sobą najnowszą kolekcję. Poinformowała, że prowadzi
młodzieżowy teatr i od razu zaprosiła na premierę najnowszego
spektaklu, na sobotnie popołudnie.
Zjawiłam się tuż przed podniesieniem
kurtyny. Z trudem znalazłam wolne miejsce. Na scenie obok aktorów
pojawiła się Magda. To było urocze widowisko. Dopracowane w każdym
calu. Sala biła brawo. Reżyserka i aktorka w jednej osobie z
rumieńcem na twarzy odbierała bukiety kwiatów. Widać było, że
jest lubiana. Podchodzili do niej rodzice. Rozmawiali, dyskutowali.
Nasze spotkania były coraz częstsze.
Poznałam jej znajomych. Zaglądałam do domu kultury. Z każdej
strony otaczali ją ludzie. Wpadali, wypadali. Prosili o poradę,
pomoc. Magda nigdy nie odmawiała. Zawsze znajdowała czas na
rozmowę. Potrafiła pocieszyć i znaleźć wyjście z niejednej
opresji.
Była niezwykle twórcza. Inicjowała,
zarażała pomysłami. Dom kultury, w którym pracowała, tętnił
życiem. Przychodziły dzieci, młodzież i dorośli. Mieli swoje
pomysły, z którymi dzielili się z Magdą. Wiedzieli, że potrafi
wprowadzić je w życie. Wygrywała nie tylko potyczki. Toczyła
ciężkie walki ze skostniałymi urzędnikami, którym mąciła
spokój i ciepłe posadki.
Miała liczne grono znajomych i
prawdziwych przyjaciół. Dawała od siebie wszystko, ale w zamian
wymagała tego samego.
Największy pesymista w jej obecności
otwierał się na światło dnia. Najgorszy gbur łagodniał i
zaczynał przemawiać ludzkim głosem. Jej charyzma była silniejsza
niż niejedno słowo.
Potem wyprowadziłam się na drugi
koniec Polski. Nasze kontakty osłabły i ograniczyły się do
telefonicznych rozmów. Porwało nas życie. Jej i moje.
Jeszcze kiedyś napomknęła, że męczy
ją miasto. Ma dosyć wielkomiejskiego tempa. Pragnie ciszy i spokoju
i dlatego rozważają z mężem wyprowadzkę do głuszy.
Nie pamiętam już, dlaczego nasz
kontakt się urwał. Zamilkła moja komórka. A ja zapomniałam o
mojej koleżance. Po jakimś czasie próbowałam odnowić kontakt,
ale telefon nie odpowiadał.
Mijały kolejne lata przepełnione
pracą, obowiązkami, radością i smutkiem. Ciągła gonitwa i
krzątanina. Dzień za dniem. Rok za rokiem.
Aż przyszło lato. Miałam za sobą
trudny okres. Postanowiliśmy z mężem spędzić urlop daleko od
miasta. Zaszyć się gdzieś na końcu świata, zasymilować z
naturą. Odizolować od ludzi. Tego nam było trzeba. Wynajęłam na
miesiąc pokój na Mazurach w niewielkim miasteczku. Zapakowałam
książki i kilka niezbędnych fatałaszków. Żadnej ekstrawagancji.
Postawiłam na luźny styl sportowy. Okolica była przepiękna. Ranek
obudził nas intensywnym słońcem bezwstydnie zaglądającym nam do
pokoju. Wyjrzałam przez okno. Widok zapierał dech w piersiach.
Błękitna tafla jeziora, a w nim nurkujące kaczki. Zapomniałam o
bożym świecie.
Codziennie nurzałam się w cieplutkim
jeziorze. Odbywałam długie spacery. Gospodarze okazali się
wspaniałymi ludźmi. Gościnni, serdeczni i życzliwi. Czułam się
jak u siebie w domu. Z Julią od razu złapałam dobry kontakt.
Byłyśmy w podobnym wieku. Wieczorami toczyłyśmy długie rozmowy,
a nasi mężowie moczyli kija.
Opowiadała mi o codziennym życiu,
ludziach tutaj mieszkających. Julia miała swój świat w postaci
pensjonatu, kawałek jeziora. Była szczęśliwa. Pogodzona z życiem.
Niczego więcej od losu nie oczekiwała.
Życie na krańcu świata toczyło się
nieśpiesznie, wyznaczane przez kolejne narodziny i śmierć. Cztery
pory roku były jak kartki zrywane z kalendarza. Zapomniane i
wyrzucone do kosza.
Któregoś popołudnia chłodząc się
zimnym kompotem, gdy żar lał się z nieba, słuchałam Julii. W
pewnym momencie powiedziała, że chciałaby, abym kogoś poznała.
-To niezwykła kobieta – stwierdziła.
- Mieszka tu od trzech lat. To nasz dobry anioł. Wszyscy ją tu
kochamy. Jak Lucy z „Rancza”. Potrafi zabić nudę, zwalczyć
marazm. Pokazała nam, że można wiele, jeżeli tylko się chce.
Mamy teatr, spotkania ze znanymi ludźmi, plenery malarskie. Nasze
dzieci wyjeżdżają na wycieczki za niewielkie pieniądze, gdyż
potrafiła załatwić dotacje. Najlepsi otrzymują stypendia.Nasze święto pieczonego ziemniaka,
grzybobranie i bale przebierańców są słynne w okolicy i z każdym
rokiem gromadzą coraz więcej uczestników.
Kiedyś też znałam taką dziewczynę.
Przed oczami stanęła mi Magda. Filigranowa postura i siła
charakteru.
Z niecierpliwością czekałam na
spotkanie z niezwykłą osobą wychwalaną pod niebiosa przez Julię.
Siedziałyśmy w ogródku. Powoli
zaczęli schodzić się goście. Nagle wśród nich zauważyłam
znajomą sylwetkę. Może mnie się tylko wydawało. Patrzyłam
zdumiona. Nie, to przecież niemożliwe.
Nagle Julia pociągnęła mnie za rękę.
-Chodź, kogoś ci przedstawię. -To jest właśnie... -Nie dokończyła.
-Magda to ty? - zapytałam podniecona.
-Iga! Co ty tutaj robisz?! -
przecierała oczy ze zdumienia.
Rzuciłyśmy się sobie w ramiona.
Gospodyni patrzyła na nas ze zdziwieniem.
Kto by pomyślał, że na końcu świata
spotkam swoją przyjaciółkę. To była moja Magda, o której tak
pięknie mówiła Julia.
A więc to tu Magda odnalazła swój
nowy dom.
Nic się nie zmieniła.
Przybyło tylko trochę lat i kilka
zmarszczek dodających jej uroku.
Spotykałyśmy się codziennie. Tak
samo jak przed laty, wprowadziła mnie w krąg swoich znajomych.
Widziałam ten sam żar w oczach, życzliwość. Chęć niesienia
pomocy. Ludzie ją pokochali. Zdobyła ich zaufanie, zaraziła
optymizmem.
Magda była czarodziejką życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz