Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

piątek, 17 lipca 2015

Cała plaża nasza

-Całego domu nie zabierzesz- mówi wyraźnie poirytowany małżonek, gdy kolejną według mnie niezbędną rzecz upycham pomiędzy siedzeniami. -Samochód nie jest z gumy -wyjaśnia blondynce. Zgadzam się oczywiście. Przytakuję i przemycam kolejny niezbędnik. Oczy rzucają gromy. Wiem, że za chwilę wybuchnie. Na szczęście zapakowałam wszystko, co zaplanowałam.


Trzaśnięcie drzwiami. Uff. Kawał drogi do przejechania. Moja druga połówka precyzyjnie ustawia nawigację. Zapinamy pasy.

Via Szwajcaria.

Kilkanaście godzin nużącej drogi. Krótka przerwa na sen. Pogodę mamy po swojej stronie. Temperatura umiarkowana.
Na miejscu jesteśmy w niedzielę po południu. Afryka. Z trudem łapię powietrze. Moje płuca domagają się dużej ilości czystego tlenu. Liście zatrzymane w bezruchu, bez jednego drgnięcia. Jakby namalował je artysta. Krople potu obklejają całe ciało. Marzę tylko o chłodnym prysznicu.
Wieczorem pomimo zmęczenia fundujemy sobie spacer brzegiem Jeziora Bodeńskiego. Słońce rozkosznie zanurza się w szafirowych odmętach i rozjaśnia lustro wody. Spoglądam na stojący akwen i chłodzę wzrok w lazurze.
Cisza i spokój. Spacerowicze nieśpiesznie wędrują brzegiem jeziora. Pomiędzy nimi wytrawnie lawirują miłośnicy dwuśladów.

Kolejne dni spędzamy na opalaniu. Żar się leje z nieba. Ale jako mieszkanka wyjątkowo chłodnego tego lata kraju, spragniona słońca, leniwie wyciągam się na kocu. Jeszcze tylko odpowiednia warstwa kremu z filtrem. Moja druga połówka natychmiast zaczyna się wiercić i marudzi, że za gorąco. Przytakuję i odpływam w niebyt. Słońce przypieka niemiłosiernie. Nawet ja, co tu dużo mówić, miłośniczka opalania, po kilkunastu minutach poddaję się. Zmieniam pozycję. I raz i raz i raz. Nie pomyślałam, że leżenie może być tak męczące.
Lekki zefirek od strony jeziora to jak delikatny ruch skrzydeł motyla. Idziemy się ochłodzić. Z przyjemnością zanurzamy się w lazurze wody. Odpowiednia temperatura sprawia, że ani myślę z niej wychodzić.
Nie to co woda z zimnym Bałtyku, której lodowatość tarmosi każdą cząstkę mojego ciała i wykręca stopy w bolesnym skurczu.

Szwajcarię odwiedzam dosyć często i za każdym razem wpadam w zdumienie, że jednak można inaczej.
Wychowana nad polskim morzem nigdy tak do końca nie zaakceptowałam rozwrzeszczanego tłumu i nieobyczajnych zachowań.
Wiele rzeczy mnie drażni, a niektóre wręcz wywołują złość. Krzyki, głośne rozmowy przez telefon, gdy brzuchaty mężczyzna trzy metry przede mną wrzeszczy do aparatu -Maryśka, czy mnie słyszysz – po czym następuje banalna historia opowiedziana na górnym c przeplatana ku.....i i ch......i. Słyszę ją nie tylko ja, ale i inne ciała usadowione na leżakach i ręcznikach. Nieco dalej ryczą wzajemnie na siebie dzieciaki i rodzice. Nie można ciszej, trzeba wrzeszczeć. Matka ciągnie za rękę upartego brzdąca, który za nic w świecie nie chce wyjść z wody. Mocno zirytowana wymierza maluchowi dwa szybkie klapsy. Chłopiec drze się jakby go ze skóry obdzierali. Ona jak w transie, dokłada swoje. Nie mogę zebrać myśli.
Nagle nad moją głową przechodzi plażowicz, sypiąc mi piaskiem w oczy. Gdy zwracam mu uwagę, tryska agresją, że się czepiam.
Tuż obok usadowiło się towarzystwo palaczy. Dmuchają przed siebie znienawidzoną przez mnie trucizną. Odwracam się w drugą stronę. Dym oplata mnie jak pajęczyna. Popijają smak papierosów piwem. Pety zakopują oczywiście w piasku, choć obok kłuje w oczy kosz na śmieci. Gdy przesuwam koc w inne miejsce, tworząc górkę z piasku, z każdej strony wykopuję dziesiątki petów, pozostawionych w prezencie Bałtykowi.

Nie trawię również slipowych plażowiczów. Ktoś powie, że się czepiam. Kuse gacie, które ledwo opinają wyraźnie eksponowaną męskość. Czasem jest tak, że nie ma co eksponować, ale gacie pozostają. Opasłe brzuchy, świadectwo rozpasania kulinarnego i piwnego to codzienność. A nie można by tak jak w cywilizowanych krajach, kupić sobie szorty.
Dzieciaki z gołymi pupami sikają, gdzie popadnie. A mamusie chwytają łopatkę i jak gdyby nic zakopują. Bo przecież piasek wyschnie.

Po kilkugodzinnym leżeniu, kieruję się do pobliskiej toalety. Muszę natychmiast. Natura nie znosi próżni. Na drodze staje babcia klozetowa wyraźnie nieczuła na moją potrzebę. Złowrogo wyciąga rękę i beznamiętnym tonem oznajmia, że usługa płatna z góry.
Od razu zostałam potraktowana jak typowa oszustka chcąca za darmo skorzystać z przybytku. Gdy w końcu wygrzebuję dwa złote i galopują do kabiny zostają mi wręczone dwa przydziałowe listki papieru toaletowego. Na moje pytanie, dlaczego nie ma papieru w kibelku, słyszę, że kradną.
-Jak w komunie – stwierdzam.

Tymczasem nad jeziorem tłum plażowiczów, ale ich nie słyszę . Rozglądam się wokół, czy aby na pewno tam są. Pełno dzieci. Ale nikt nie wariuje, nikt nie krzyczy. Dzieciaki bawią się. Rodzice wyraźnie zrelaksowani, nie dają się sprowokować. Rozmawiają i słuchają. Nikt mi nie brzęczy nad uchem. Nie słyszę wulgaryzmów. Palaczy także mniej. Nikt mi nie dmucha dymem w twarz. Trawa czysta, bez petów i papierków. Za to kosze wypełnione po brzegi.
Nie zauważam też maluchów bez majtek podlewających moczem przywiędłą trawę.
Gorąc leje się z nieba. Nienachalnie obserwuję sąsiadów tak samo rozleniwionych i roztopionych w słońcu.
Slipów i skąpych gaci nie zauważam, młodsi i starsi osobnicy płci męskiej w szortach.
Idę do toalety. Nikt do mnie nie wyciąga ręki i nie syczy -Najpierw płacimy. Babci klozetowej brak. W kabinie kilkanaście równiutko poukładanych rolek papieru toaletowego. Nikt nie reglamentuje mi listków, jakby obdzielał luksusowym towarem. Nikogo nie musisz o nic prosić. Leży sobie ten papier bezwstydnie  i nikogo nie kusi.

Nakładam kolejną warstwę kremu z filtrem.

Owiewa mnie delikatny zefirek znad Alp.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz