Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

środa, 2 lipca 2014

U cioci na imieninach


Zapowiadało się sympatyczne rodzinne spotkanie. Imieniny były okazją do odnowienia kontaktów, które niestety z różnych względów są zaniedbywane. Wina jak zawsze leży po środku: brak czasu, odległość i prozaiczne lenistwo.

Przy stole zasiadały trzy pokolenia w wieku od szesnastu do prawie osiemdziesiątki. Podano uroczysty obiad. Towarzystwo było głodne, a więc milczące. Rozbrzmiewał brzęk sztućców i od czasu niekulturalne siorbanie. Ale nie będę wytykać palcami.:)
Zjedzone.Talerze sprzątnięte. Podano deser. Na stole pojawił się przepyszny tort z bitą śmietaną i owocami – specjalność mojej mamy. :) Goście się wyraźnie ożywili. Nadszedł czas  na rodzinne rozmowy.

-Jak tam twoje sprawy żołądkowe – padło pytanie z drugiego końca stołu zadane przez 50-latkę
-Wszystko dobrze, ale muszę trzymać dietę – odpowiedziałam przełykając kawałeczek tortu w myśl zasady, uważam, co jem.
-A jak u ciebie – odbiłam piłeczkę, kontynuując temat zdrowotny.
Trzymam się. Raz lepiej, raz gorzej- padła krótka odpowiedź.
A ty co taki skrzywiony-pytanie skierowała ciotka, do bratanka.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo stery przejęła jego żona, która skrupulatnie tłumaczyła nam zawiłości rwy kulszowej, na którą to zapadł Krzysztof. Nie zabrakło informacji na temat leków i zastrzyków, które sama robiła.
Ja miałam rwę dwa razy – poinformowała zabranych solenizantka. Umiejscowiła się w pośladku. Po czym ciocia podniosła się z krzesła i dokładnie pokazała nam miejsce, gdzie to paskudztwo się zalęgło.
Nałożyłam na talerzyk kawałek sernika i słuchałam wywodów na temat jednostki chorobowej.
Ta jest inna, zaczyna się od pachwiny – przerwała ta od zastrzyków.
Zaoszczędzę szczegółów. W tym momencie spojrzenia moje i mojego małżonka skrzyżowały się. Wzrok wyrażał wszystko. Tylko nie próbuj mówić nic na mój temat. Nawet nie śmiałabym. Małżonek wyznaje bowiem zasadę, iż mówienie o swoich dolegliwościach w towarzystwie jest wielkim nietaktem. Zachowuje wtedy postawę milcząco-obserwującą. :)

Pokolenie dwudziestolatków miało wyraźnie dosyć.
Może porozmawiamy o hemoroidach – zaproponował z sarkazmem Marcin. I o dziwo rzucony temat został przyjęty i rozwinęła się dyskusja panelowa.
-Dajcie spokój – oponowałam nieśmiało. Ale kolejna pięćdziesięciolatka podchwyciła temat z ochotą.
Hemoroidy, hemoroidy – powtarzała nie wiadomo dlaczego.
Płyta ci się zacięła -rzuciła dorosła latorośl.
Ładnie brzmi, posłuchajcie i wymówiła z pietyzmem nazwę choroby. Najprawdopodobniej  dało tutaj znać wykształcenie muzyczne. Młodzież pokładała się ze śmiechu.

Przez kilka godzin toczyły się medyczne Polaków rozmowy. Pod koniec wiedzieliśmy o sobie- mam na myśli nasze zdrowie - prawie wszystko. W sumie impreza była bardzo udana. I nie ma we mnie sarkazmu.:)

Po powrocie do domu zaległam wygodnie w fotelu, a moje myśli wędrowały wokół rodzinnego spotkania. Doszłam do wniosku, że w pewnym wieku, czytaj z pięćdziesiątką na karku, uwielbiamy rozmawiać na dwa tematy. Pierwszy dotyczy pogody, a drugi  naszego zdrowia. Tu nam strzyka, tu nas rwie. Wciąż narzekamy, chodzimy po lekarzach, łykamy różne medykamenty. A jeżeli ktoś informuje nas, że jest zdrowy, patrzymy na niego z niedowierzeniem. Bo przecież Polak musi być chory. Zgodnie z zasadą, że jak w pewnym wieku, lub jak kto woli słusznym – nie boli to znaczy, że nie żyje.
Nie wymądrzam się tutaj, broń  Boże i biję się w piersi jak osoba przywołana do tablicy. Zauważyłam niestety, że moje rozmowy, najczęściej telefoniczne – grono moich znajomych rozsiane jest po świecie – często oscylują wokół zdrowia. Ot, choćby ostatnio.
Co słychać? Jak się czujesz? -  pytam moją przyjaciółkę i podświadomie kieruję konwersację w wiadomym kierunku. Przełączam się na odbiór i słyszę narzekanie.  Na szczęście Agnieszka zawęziła temat dolegliwości i mogłyśmy przejść do przyjemniejszych spraw, jak na przykład pogawędzić o ...pogodzie. :)
Pozostaje jeszcze polityka, ale to już temat bardzo śliski, który mi nie leży.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz