Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

środa, 6 sierpnia 2014

Nigdy nie jest za późno


Zawsze możemy zmienić swoje życie. Niezależnie od tego, ile mamy lat. Dojrzałość powinna być atutem, a nie hamulcem naszych działań. Życie kreujemy według własnego uznania, w zależności od tego, jak bardzo jesteśmy zdeterminowane i czy rzeczywiście zależy nam na nowej jakości. Czcze gadanie, narzekanie, bierna postawa, są przeszkodą w realizacji naszych marzeń. 

Tylko cel i nieustępliwe dążenie do niego zagwarantuje nam sukces.

Ta refleksja narodziła się po pewnej historii zasłyszanej w trakcie kilkunastogodzinnej podróży. Pani  Hania, bo tak miała na imię moja współpasażerka, promieniała radością, ponieważ ze słonecznej Italii jechała na ślub swojego ukochanego syna, oczywiście z walizką pełną prezentów i zaproszeniem młodych na miesiąc miodowy na Capri. :)
-Minęło wiele lat, zanim odnalazłam swoje szczęście – stwierdziła.
Już na początku znajomości odkryłyśmy nasze wspólne pasje, którą są Włochy i język włoski. Pani Hania postanowiła podzielić się ze mną swoją radością i opowiedziała mi swoje życie, które dzięki zbiegowi okoliczności, a przede wszystkim odpowiedzialności i determinacji nabrało nowego wymiaru.
Musiała przemierzyć tysiące kilometrów, aby znaleźć swoje miejsce na ziemi.:)

Najpierw był koniec wszystkiego. Miała niewiele ponad pięćdziesiątkę. Rozwód z mężem, samotność w ciężkiej chorobie, groszowa renta za mała, żeby przeżyć i za duża, żeby umrzeć. Dwóch synów, starszy kończył studia, młodszy- bardzo zdolny- zdał wyśmienicie maturę i wybierał się na prestiżową uczelnię.
-Tak po cichu liczyłam, że się nie dostanie – snuła swoją opowieść -25 osób na jedno miejsce w odległym o 500 kilometrów Wrocławiu. Nie było mnie stać na jego marzenia. Gdy zadzwonił do mnie i wykrzykiwał swoją radość, że jest w grupie przyjętych, cieszyłam się razem z nim. Ale to była radość skrapiana rzęsistymi łzami. Mam cudowne dziecko i co teraz mam jemu powiedzieć, że nie może studiować, bo ja nie mam pieniędzy.

Pani Hania opowiadała, jak wieczorem wyszła z domu, aby  nie udusić się  z bólu i zgryzoty. Przez wiele godzin chodziła po ulicach i płakała. Nie mogła przestać. Dla niej życie  w tym momencie się  skończyło. Nie widziała żadnego rozwiązania, światełka w tunelu. I nagle stanął przed nią dawno niewidziany kolega. Nie była w stanie opanować szlochu. Wziął pod rękę i zaprosił na kawę. Było jej wszystko jedno. Gdy już jako tako doprowadziła się do porządku, zwierzyła się ze swojej osobistej tragedii.
Mirek poinformował ją, że od dziesięciu lat mieszka i pracuje we Włoszech. Przyjechał do Polski na krótki urlop, wraca na południe pod koniec tygodnia.
-Pomóż mi – poprosiłam nieśmiało. - Muszę coś zmienić. Mój syn musi studiować.
Kolega zareagował błyskawicznie i zaproponował, aby z nim pojechała. Ma tam kontakty i znajomości i na pewno znajdzie jej jakąś pracę. Może nie od razu, ale praca będzie.
-Nie zastanawiałam się ani chwili. Zgodziłam się natychmiast. Miałam trzy dni, aby pozałatwiać i pozamykać swoje sprawy. Synowie byli zaskoczeni moim nagłym wyjazdem. Nie mogłam przecież zdradzić im prawdziwego powodu. Dostałam skrzydeł, wtedy nie zdawałam sobie sprawy, na co się porywam. I jak ciężką drogę będę musiała pokonać. Dziś zastanawiam się często, skąd miałam tyle siły, aby sprostać tam w obcym kraju piętrzącym się trudnościom. Byłam sama, bez języka, jechałam za pożyczone pieniądze.
Pani Hania szła do przodu, nie oglądając się za siebie. Tu w kraju nie miała czego szukać. Tam dano jej szansę i tylko od niej zależało, czy potrafi ją wykorzystać.:)

Początkowo mieszkała u swojego przyjaciela, imała się różnych prac, a przede wszystkim uczyła języka.

-W życiu miałam szczęście. Chyba jakiś anioł nade mną czuwa. Po latach zrozumiałam, że moje rozstanie z mężem to nie była klęska, tylko szansa na nowe życie. :) We Włoszech mieszkam już 10 lat. Po czterech latach otrzymałam stałą, nawet nieźle płatną pracę. Bez problemu mogłam pomagać swoim dzieciom. We Włoszech mam przyjaciół, swój świat. Uważam, że tu jest teraz mój kawałek nieba. Przyszła do mnie nowa miłość o imieniu Pietro. Nic mi nie brakuje do szczęścia.

Pani Hania nie zamierza wracać do kraju. Rzadko odwiedza swoje rodzinne strony, nie tęskni za przeszłością. Najbliższych zaprasza do siebie. Żałuje tylko, że tak rzadko widuje wnuki.
Jej ukochany syn, za którego przyczyną wyjechała z kraju, skończył studia. Ma świetną pracę, robi karierę w dyplomacji. :)
-Jestem z niego dumna. Wiem, że tylko w ten sposób mogła postąpić kochająca matka – mówiła z pełnym przekonaniem. Pomogłam nie tylko jemu, ale także sobie.

Piękna historia z happy endem – pomyślałam. Oby takich było więcej. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz