Siedem grzechów kobiety

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

niedziela, 22 lutego 2015

Dieta sobie życie sobie

Imieninowych gości postanowiłam przywitać wykwintnymi potrawami. Kilka dni wcześniej poszperałam trochę w internecie, koleżanki podsunęły mi kilka ciekawych pomysłów. Sięgnęłam do przepisów kuchni włoskiej i francuskiej. Napracowałam się nieziemsko. Trud się opłacał. Dania były smaczne, różnorodne i myślę, że mogły zaspokoić nawet najbardziej wyrafinowane gusta.
Odświętnie udekorowałam stół, zapaliłam świeczki i czekałam na gości.


Zjawili się punktualnie. Zabrakło Wandy. Nie wiedziałam dlaczego, bo jeszcze tydzień wcześniej zapewniała mnie, że na pewno przyjdzie. Zadzwoniłam na komórkę, ale sekretarka poinformowała mnie, że abonent poza zasięgiem.
Minął studencki kwadrans i zasiedliśmy do stołu. Podreptałam do kuchni po gorące dania. Aromatyczny zapach miło łaskotał podniebienie. Gdy wróciłam do pokoju, Ewa właśnie wyciągała swoje małe pudełeczka. Spoglądałam na nie zaskoczona. Zanim otworzyłam usta, wyjaśniała w czym rzecz.
- Jestem na diecie pudełkowej – oznajmiła.
- Dieta pudełkowa, a z czym to się je?- użyłam myślowego skrótu.
Dziewczyny natychmiast mnie zakrzyczały i jedna przez drugą próbowały zdradzić tajemnice diety pudełkowej, która jak się okazało, wzięła swoją nazwę właśnie od pojemników, w których jedzenie jest przechowywane lub dostarczane.

Ewa wyjawiła, że dietomanię uprawia od miesiąca i już zgubiła kilka kilogramów. Trzyma reżim, czasem z trudem pokonuje swoje łakomstwo, ale się nie daje. Tym bardziej, gdy widzi, że spódnica czy spodnie nie opinają już tak mocno talii, a brzuch staje się bardziej płaski. Ewka podniosła się z krzesła i dumnie zaprezentowała wyraźnie szczuplejszą sylwetkę. Niezła z niej laska pomyślałam.
Byłam ciekawa, bo jej lenistwo do gotowania było powszechnie znane, czy sama przygotowuje te swoje pudełeczka. I nie myliłam się.
- Co ty – oburzyła się. - Wyobrażasz mnie siebie w kuchni? - rzuciła retoryczne pytanie.
Rzeczywiście nie wyobrażałam sobie.
Mam swojego dietetyka, który przygotowuje mi posiłki. Nie śmiałam zapytać o cenę. Ale Ewa zaraz dodała, że na przyjemności ma teraz mniej kasy, bo pudełeczka kosztują ją dwa i pół tysiąca miesięcznie.
Przy stole rozległ się jeden wielki jęk nad rozpustną finansowo koleżanką.

Temat tak mnie pochłonął, że zapomniałam o obowiązkach pani domu. Ewa otworzyła swoje pudełeczka i z gracją nakładała warzywka, z dodatkiem niskokalorycznego jogurtu w oprawie maślanych ciasteczek.
Byłam zaskoczona, gdy moje koleżanki, które uwielbiały dobre jedzenie, nakładały na talerzyki mikroskopijne  porcje, dziubały z rozmysłem, jak Gesslerowa w kuchennym programie.
- Nie smakuje? - zapytałam z troską.
- Nie, wszystko bardzo pyszne i tak cudownie pachnie, ale ja także jestem na diecie – usprawiedliwiała się Justyna.
- Jaka dieta? – Ewa natychmiast się zainteresowała.
- Dukana – odparowała. -Trzeci tydzień, zgubiłam już trzy kilogramy.
- Stosowałam - odparła. - Ale, gdy po trzech miesiącach zaprzestałam, szybko nadrobiłam stracone kilogramy. Ale ty walcz – zachęcała.

Dziewczyny się rozgadały, oczywiście tematem głównym była dieta. Okazało się, że wszystkie moje koleżanki były albo są na diecie. Monika ma za sobą dietę kosmonautów. Efekty były, ale się skończyły, gdy wróciła do dawnego stylu życia. Monika bowiem uwielbia podjadać. Teraz na wiosnę przymierza się do diety kopenhaskiej, czyli nie więcej jak 500-800 kalorii dziennie.
Lidka z kolei przed laty miała do czynienia z dietą bananową. Szybko się zniechęciła i od tej pory znienawidziła banany. Potem przerzuciła się na dietę kosmonautów. Przez dwa tygodnie chodziła wściekle głodna i wyżywała na mężu i dzieciach. Atmosfera w domu była nie do zniesienia. W końcu mąż nie wytrzymał i zapowiedział, że albo on, albo dieta. Zagroził że się z  Lidką rozwiedzie. I będzie to rozwód z jej winy, z powodu diety.
Jestem ciekawa jak odniósłby się sąd do jego argumentów.

Towarzystwo nadał rozprawiało o dietach, na szczęście panowie z przyjemnością pałaszowali to, przed czym wzbraniały się odchudzone małżonki.
Sprzątnęłam ze stołu i podałam ciasta. Delikatny serniczek i ciasto biszkoptowe z owocami. Rzuciły tylko tęsknym okiem, ale żadna z nich nie odważyła się nawet na najmniejszy kawałek.
No cóż dieta wymaga poświęceń, pomyślałam.
Za to małżonkowie pałaszowali za dwoje, a nawet troje. Z przyjemnością patrzyłam jak pustoszeją talerze.

- Nareszcie coś słodkiego – Przemek był w siódmym niebie. - Odkąd moja Ewa jest na diecie, ciasta w domu nie uświadczysz. -Chyba się do ciebie wprowadzę – żartował.
Dziewczyny milczały i dłubały w prawie pustych talerzach, popijając obficie wodą małe kęski.
W końcu zapytałam, gdzie zapodziała się Wanda.
- To ty nic nie wiesz? - odpowiedziała pytaniem zdziwiona Mariola. - Wanda pojechała na rekolekcje z dietą św. Hildegardy - poinformowała. - Znalazła ogłoszenie w internecie, dzieci zostawiła pod opieką dziadków i za dwa dni już jej nie było.
- Żartujesz? -  w moim głosie zagościło niedowierzenie. Wszyscy zamienili się w słuch.
- Jestem całkiem serio. Zajrzyj do komputera, w sieci aż roi się od takich ogłoszeń. Odpoczynek w celi, dieta i uczestnictwo w modlitwach – zdradzała tajemnice. - Ma wyłączony telefon.
Patrzyłam zdumiona i trawiłam przekazane informacje. A więc nawet kościół idzie z duchem dietomanii. Owieczki chcą się odizolować od społeczeństwa, a przy okazji zgubić zbędne kilogramy. Tam za grubymi murami, z dala od cywilizacji nie mają szans, aby pofolgować swoim pokusom.

Imieninowe przyjęcie minęło w atmosferze liczenia kalorii. Pomimo to było całkiem miło. Dziewczyny się nie przejadły, żadna nie złamała jedzeniowego reżimu. Panowie z przyjemnością korzystali z dokładek, popijając dania wysokokalorycznymi napojami.
Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim gościem, usiadłam zmęczona w fotelu z głową nabuzowaną myślami.

Bo jeżeli chodzi o diety, to jestem zupełnie nie w temacie. Nigdy nie stosowałam żadnych diet.
Może nie idę z duchem czasu, gdzie albo się było, albo się jest, albo będzie na diecie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz